2009-02-21

"Pozycja słońca" Ranya Paasonen

Kolejny przystanek w mojej wędrówce poznawczej po współczesnej literaturze fińskiej. Coraz bardziej podoba mi się ta wędrówka, choć tym razem lektura wywołała dużo więcej ambiwalentnych uczuć niż książki Daniela Katza, Eliny Hirvonen i Anniki Idström. „Pozycja słońca” w sposobie prezentacji emocji i uczuć kogoś wyraźnie mi przypominała już od pierwszych zdań. W podobny sposób rozprawiała się ze swoim wnętrzem Herta Müller. Ta sama niepokojąca metaforyka, ta sama linia napięcia tworzona między tym, co dosłowne a tym, co symboliczne. Ten sam rodzaj suchości materii słownej i dynamiki łączenia ze sobą słów. Ta sama niejednoznaczna gra z niedopowiedzeniami, to samo sugestywne opisywanie teraźniejszości i przeszłości. Ten sam lęk w nazywaniu samej siebie. A jednocześnie całkowita różnica w tym, czemu te wszystkie zabiegi mają służyć i kto jest podmiotem takiej lingwistycznej żonglerki.

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że Paasonen pisze o sobie. Równocześnie widać także wyraźnie, że autorka próbuje odnaleźć własne jestestwo między skomplikowanymi zależnościami, jakie zachodziły między jej rodzicami, tak od siebie różnymi i tak wzajemnie się uzupełniającymi. Myślę, że intelektualna gra, jaka rozgrywa się przed czytelnikiem, jest także swojego rodzaju układanką, w której istotne znaczenie mają matka, ojciec, Finlandia, Egipt, dwa różne sposoby obierania pomarańczy i problem przynależności do dwóch racji, dwóch punktów odniesienia, dwóch skomplikowanych kategorii poznawczych. Paasonen uczestniczy w sporze i stara się go rozwiązać. Czy ta książka jest rozwiązaniem, czy też może dopiero początkiem poznawania samej siebie? Trudno to rozstrzygnąć. Tym bardziej, że autorka wielokrotnie zaprzecza samej sobie. Podejmuje także ryzyko uznania jej powieści za nieprawdziwą, skoro jedna z jej konkluzji brzmi następująco: „Tego, co jest warte zapamiętania, nie trzeba zapisywać”. Tak czy owak „Pozycja słońca” zapada w pamięć, a dzieje się tak przede wszystkim dzięki sugestywnym wizerunkom rodziców autorki.

Anu i Ismael poznają się w egipskim pociągu. Imię matki nie kryje w sobie żadnego znaczenia, imię ojca wydaje się mieć tych znaczeń wiele. Anu jest wodą, Ismael ogniem. Anu kobietą pokorną, Ismael mężczyzną wybuchowym i porywczym. Nie jest łatwo zorientować się, na które z rodziców pada większy akcent w egzystencjalnych rozważaniach Paasonen, ale w moim odczuciu znacznie bardziej bliższa autorce jest matka. Nie tylko dlatego, że jest Finką i że oswaja dzikość męża podobnie jak Paasonen próbuje zaakceptować ojca – Egipcjanina. Moje podejrzenie wynika z faktu, iż autorce bardzo trudno podjąć się oceny i krytyki matki, podczas gdy w dość prosty sposób może się na nie zdobyć w stosunku do ojca. Potwierdzenie tej tezy może kryć się w słowach: „(…) Moja matka jest częścią mnie, a ja częścią jej, i ponieważ jest też tak, że nie potrafię siebie oceniać ani krytykować, to jak, jakże mogłabym oceniać i krytykować moją matkę, kiedy jest przecież częścią mnie, a raczej była, bo umarła”. Dochodzi tutaj jeszcze jedna ważna kwestia. Uczucia względem matki mrozi fińskim chłodem jej śmierć, uczucia do ojca pozostają żywe i palące niczym słońce nad Kairem.

Słońce jest w tej powieści leitmotivem i kluczem do rozwiązania zagadki bycia córką i kobietą. Słońce określa tytułowa pozycja, a tę z kolei ważna zależność, jaka pozornie nie ma niczego wspólnego z tym, o czym Paasonen pisze. „Jednak pora dnia wyznacza pozycję słońca, a właściwie na odwrót, te dwie rzeczy są w każdym razie od siebie zależne, to pewne, i tak wyznaczony zostaje kąt, pod którym światło wpadało przez okno, jeśli go nie zasłonięto”. Ta przesycona symboliką opowieść o stawaniu się sobą w opozycji do rodziców, jest jednocześnie ustalaniem i wymierzaniem kątów padania światła o niejednoznacznej wymowie. Mamy w tej książce nadmiar słońca w Egipcie i jego brak w Finlandii. Mamy dość dramatyczną zależność między świetlistym ojcem i gasnącą matką. Mamy pozycję, która się zmienia, ale i taką, która wciąż pozostaje ta sama.

Warto zwrócić uwagę także na postać tajemniczego Hindusa – mężczyzny, będącego dla autorki katalizatorem uczuć i ich pasożytem. Paasonen wyraża się w Hindusie i przez niego, ergo wchodzi w kolejną zależność i w niej gubi samą siebie. Zarówno on, jak i rodzice są dla autorki konieczni, by wyrazić własne uczucia. Pojawia się jednocześnie strach przed brakiem odwagi: „Nie mam odwagi wierzyć w to, co widzę, ani w to, czego nie jestem w stanie dojrzeć”. To, co widzi Hindus jest niedostrzegalne dla Paasonen w jej relacjach. Prawdopodobnie będzie chodzić jedynie o zmianę pozycji, punktu widzenia.

Finał opowieści może zaskoczyć, ale i rozczarować. Na pewno jednak stanowi domknięcie i zaryglowanie bram autorki do samej siebie. W końcu Paasonen bezpieczniej jest usiąść na jedwabnej poduszce, czytać książkę w twardej oprawie i pić mleko. To takie bardzo konkretne. Czy napisanie „Pozycji słońca” nie było czymś równie konkretnym?


Wydawnictwo Akademickie DIALOG, 2005

1 komentarz:

Monika Badowska pisze...

Mnie ta książko wyjątkowo nie zasmakowała. Chyba nawet nie dałam rady jej doczytać do końca...