Pisanie o drugiej wydanej w Polsce książce Mian Mian, której sprzedaż zapewni głównie słowo „sex” z tytułu, warto rozpocząć cytatem z jednego z pretensjonalnych opisów Szanghaju, głównego bohatera tego quasi-reportażu. „Szanghajskie historie przypominają opowieści marynarzy. Nikt tak naprawdę nie wie, co się dzieje na morzu. Wiadomo tylko tyle, ile opowiedzą marynarze. Kto wie, może po prostu wieje tam nudą?”. Z „Panda Sex” wieje potworną nudą i po naprawdę interesujących „Cukiereczkach”, które polski czytelnik mógł poznać kilka lat temu, tym razem otrzymujemy opowieść miałką, nudną i zupełnie niezapadającą w pamięć. Chociaż Mian Mian po raz kolejny opowiada o emocjonalnej pustce, o ludzkich pragnieniach, marzeniach i staraniach o to, by w pożeranym przez kapitalizm świecie Dalekiego Wschodu zachować własne tradycje i wierzyć w proste uczucia, tym razem wychodzi jej to zupełnie nieprzekonująco.
Być może błąd tkwi w formie przedstawiania refleksji o młodych mieszkańcach Szanghaju, którzy pragną miłości i nie mogą jej odnaleźć. Autorka tworzy coś na kształt wspomnianego już reportażu, bo książka składa się z zapisu głównie nocnych rozmów prowadzonych z interlokutorami podczas jednego intensywnie przeżywanego przez nich weekendu. „Panda Sex” złożona jest z rozmów, rwanych opisów sytuacji, jest książką nieuporządkowaną i chaotyczną. I nikt mnie nie przekona, że właśnie taka ma być i to ma stanowić jej zaletę. Kiedy w zakończeniu przekonujemy się o tym, iż jest to dodatkowo mistyfikacja, cały zapał towarzyszący lekturze znika momentalnie. Nie chcąc pisać o tej publikacji chaotycznie, pozwolę sobie jedynie dla porządku nakreślić to, co może być w niej istotne. Może, ale chyba nie jest.
Bohaterami „Panda Sex” są ludzie zagubieni i sfrustrowani. Ludzie, którym odebrano szansę poznawania świata poprzez ciekawość i fascynację. To młodzi Chińczycy, którym świat podał się na tacy i choć wyglądał apetycznie, okazał się ciężkostrawny. Najważniejsze wydają się tutaj dwie siostry, Jiejie i Meimei. Młodsza z nich umiera w tajemniczych okolicznościach i rozmowy z ludźmi z jej najbliższego otoczenia są próbą wyjaśnienia, kto pozbawił ją życia. Poza tym kryminalnym wątkiem, z którego tworzy się egzystencjalna opowieść o cierpieniu i udręce życia, nie ma w „Panda Sex” niczego innego godnego uwagi. Pojawia się mnóstwo metafor Szanghaju – miasta, w którym brakuje morza, miasta ludzi anonimowych, a jednocześnie dobrze się znających, miasta w wiecznym ruchu i miasta, w którym nic się nie dzieje. Podczas kilku nocy poznajemy nowych bohaterów Mian Mian, ale powracają także ci z „Cukiereczków” – Hong oraz jej kochanek Saining. Te czytelne nawiązania do poprzedniej książki wywołują uczucie niedosytu. Oto bowiem sama historia z „Panda Sex” nie broni się niczym. Znaczenia nadają jej ludzie, o których Mian Mian sugestywnie pisała w swej debiutanckiej książce. „Panda Sex” wydaje się jakąś karłowatą kontynuacją napisaną na siłę. Nieprzekonującą. Słabą literacko. Pełną truizmów i pustosłowia. I choć traktującą o patologiach i skomplikowanych emocjach, jednak miałką i przewidywalną.
Na uwagę zwraca jedynie fakt, iż autorka próbuje dość rzetelnie i wprost opisać środowisko chińskich młodych ludzi tak bardzo zagubionych w tym, co myślą o świecie, że niezdolnych do tego, by w jakikolwiek sposób świat zmieniać. Myślę, iż Mian Mian miała świetną koncepcję przed laty. Wykorzystała ją w „Cukiereczkach”. Obecnie potwierdza zasadę, że bardzo często druga książka głośnego debiutanta zwyczajnie mu nie wychodzi.
Wydawnictwo W.A.B., 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Być może błąd tkwi w formie przedstawiania refleksji o młodych mieszkańcach Szanghaju, którzy pragną miłości i nie mogą jej odnaleźć. Autorka tworzy coś na kształt wspomnianego już reportażu, bo książka składa się z zapisu głównie nocnych rozmów prowadzonych z interlokutorami podczas jednego intensywnie przeżywanego przez nich weekendu. „Panda Sex” złożona jest z rozmów, rwanych opisów sytuacji, jest książką nieuporządkowaną i chaotyczną. I nikt mnie nie przekona, że właśnie taka ma być i to ma stanowić jej zaletę. Kiedy w zakończeniu przekonujemy się o tym, iż jest to dodatkowo mistyfikacja, cały zapał towarzyszący lekturze znika momentalnie. Nie chcąc pisać o tej publikacji chaotycznie, pozwolę sobie jedynie dla porządku nakreślić to, co może być w niej istotne. Może, ale chyba nie jest.
Bohaterami „Panda Sex” są ludzie zagubieni i sfrustrowani. Ludzie, którym odebrano szansę poznawania świata poprzez ciekawość i fascynację. To młodzi Chińczycy, którym świat podał się na tacy i choć wyglądał apetycznie, okazał się ciężkostrawny. Najważniejsze wydają się tutaj dwie siostry, Jiejie i Meimei. Młodsza z nich umiera w tajemniczych okolicznościach i rozmowy z ludźmi z jej najbliższego otoczenia są próbą wyjaśnienia, kto pozbawił ją życia. Poza tym kryminalnym wątkiem, z którego tworzy się egzystencjalna opowieść o cierpieniu i udręce życia, nie ma w „Panda Sex” niczego innego godnego uwagi. Pojawia się mnóstwo metafor Szanghaju – miasta, w którym brakuje morza, miasta ludzi anonimowych, a jednocześnie dobrze się znających, miasta w wiecznym ruchu i miasta, w którym nic się nie dzieje. Podczas kilku nocy poznajemy nowych bohaterów Mian Mian, ale powracają także ci z „Cukiereczków” – Hong oraz jej kochanek Saining. Te czytelne nawiązania do poprzedniej książki wywołują uczucie niedosytu. Oto bowiem sama historia z „Panda Sex” nie broni się niczym. Znaczenia nadają jej ludzie, o których Mian Mian sugestywnie pisała w swej debiutanckiej książce. „Panda Sex” wydaje się jakąś karłowatą kontynuacją napisaną na siłę. Nieprzekonującą. Słabą literacko. Pełną truizmów i pustosłowia. I choć traktującą o patologiach i skomplikowanych emocjach, jednak miałką i przewidywalną.
Na uwagę zwraca jedynie fakt, iż autorka próbuje dość rzetelnie i wprost opisać środowisko chińskich młodych ludzi tak bardzo zagubionych w tym, co myślą o świecie, że niezdolnych do tego, by w jakikolwiek sposób świat zmieniać. Myślę, iż Mian Mian miała świetną koncepcję przed laty. Wykorzystała ją w „Cukiereczkach”. Obecnie potwierdza zasadę, że bardzo często druga książka głośnego debiutanta zwyczajnie mu nie wychodzi.
Wydawnictwo W.A.B., 2010
5 komentarzy:
Bo ja wiem, czy nieprzekonująco? Jestem w trakcie lektury i mnie akurat nie nudzi. Mam wrażenie, iż oglądam zdjęcia - migawki z imprez, spotkań, jazdy taksówką. Ewentualnie, że czytam notatki z ludzkich rozmów, które przypadkiem znalazłam w szufladzie (sama często spisuję rozmowy nieznanych mi osób). Truizmy są, a i owszem, jednak zamiast razić, wkomponowują się w całość.
"Cukiereczków" nie znam. Może dlatego odbieram książkę Mian Mian pozytywnie?
Pozdrawiam!
Być może przeczytanie tej książki wynudzi mnie strasznie, ale mam bardzo rzadką styczność z literaturą azjatycką, a z ta autorką styczność w ogólnie nie miałam. Dlatego chętnie sięgną po nią, aby móc wyrobić sobie własne zdanie.
ja polecam moją strone - www.recenzje-ksiazek.cba.pl
zapraszam do czytania i zachecam do czytania recenzji :)
Moim zdaniem takie same były Cukiereczki "pełne truizmów i pustosłowia".
jak dla mnie, to pustosłowie było całkiem przyjemne i stylistycznie oryginalne, może dlatego na swoim blogu oceniłem książkę przychylniej.
Prześlij komentarz