Tu. Tam. Jeszcze gdzie indziej. Agnieszka Taborska w swych urokliwych narracjach jest wszędzie i nigdzie jednocześnie. Opisuje i odzwierciedla świat, jakiego doświadcza, a jednocześnie ukrywa go w rzeczywistości surrealistycznego konceptu i braku pointy. Teksty „Wieloryba” nie stawiają kropek na końcu zdania. One w magiczny sposób otwierają przed nami rzeczywistość, o jakiej nikt nie myśli. Świat niedookreślony, a przecież bardzo wyrazisty. Niepokojący, ale i ujmujący swym uporządkowaniem chaosu. Historie Agnieszki Taborskiej to dowód na to, iż dobra literatura może odnajdywać inspirację w chwilach, z chwil budować wieczność, a w tej wieczności kreować jednocześnie symboliczną drogę, na której wszystko, co nietrwałe tworzy trwałe fundamenty. W nich zaś ukryta jest i doskonała zdolność obserwacyjna autorki, i jej niepowtarzalne poczucie humoru, i ostrze satyry wraz z humanistyczną troską o drugiego człowieka. Złożona z subiektywnych przypadków opisanych przez osobę inteligentną, książka Taborskiej to lektura dająca nam czas darowany, a nie utracony. I wybornie jest czytać takie opowieści, z których spogląda co rusz ekstrawaganckie oko Rolanda Topora, ale w tej prozie nie ma grozy i szaleństwa. Chociaż przecież niepokojące i szaleńcze wydaje się to, co Taborska opisuje.
Z krakowskiej galerii sztuki naiwnej ktoś kradnie wieloryba. Nie żąda za niego okupu, lecz informuje, że wieloryb ma się dobrze. Autorka kradnie życiowe historyjki i powoduje, że mają się one tak samo dobrze. Niby zdystansowana wobec tego, o czym opowiada, jest przecież w samym centrum zdarzeń. A zdarzenia to wielkie i małe jednocześnie. W niesamowitych sceneriach rozegrane. Schulzowski Drohobycz, urokliwe paryskie uliczki, niepowtarzalny czar amerykańskiego Providence, tunezyjski salon masażu, krakowskie zaułki, Litwa, Chorwacja… Taborska to niezwykła przewodniczka po niezwykłych miejscach. Znawczyni niezwykłości, jaką rodzi codzienność. Wnikliwa obserwatorka, podróżniczka i słuchaczka, a jednocześnie bawiąca się swymi narracjami literatka, dla której opisać i opowiedzieć znaczy zupełnie coś innego niż dla przeciętnego odbiorcy opisu i opowieści. Znamienny bowiem w dykteryjkach Taborskiej jest wspomniany już brak pointy oraz fakt, że przedstawiane zdarzenia, postacie, zwierzęta i często absurdalne sytuacje zanurzone są w surrealistycznej atmosferze niedopowiedzenia i żartu.
Tak, „Wieloryb” żartuje z nas, ale i z tego, co jest przedmiotem opisu. Nie czytałem jednocześnie już dawno tak poważnej książki. O co tutaj chodzi? Gdzie znajduje się u Taborskiej granica między tym, co ważne, a tym, co ulotne i niewarte uwagi? Czy taką granicę można w ogóle znaleźć? Urok tej książeczki to przede wszystkim wchodzenie w rzeczywistość i jej niedotykanie. Uwieść mogą w narracjach „Wieloryba” nie tylko liczne semantyczne i symboliczne tropy, każące spoglądać na opisywane sytuacje z nieco szerszej perspektywy. Niepowtarzalne jest to, że Taborska tak silnie tkwi we wszystkim, co przedstawia, a jednocześnie w tak magiczny sposób potrafi się od tego uwolnić i nie obciążać czytającego balastem. Zbiór przypadków „Wieloryba” to książka, wobec której nie pozostaje się obojętnym, bo od pierwszej do ostatniej strony wydaje się zaskakująco wieloznaczna. Zaimki przysłowne dekorujące kompozycyjnie zbiorek są tak samo umowne jak przeżycia, o jakich pisze autorka. I naprawdę ciepła to książka. Przepełniona surrealizmem i jakąś symboliczną magią, a przecież tak solidnie lojalna wobec życia, wobec rzeczywistości „tu i teraz”. Dotyka i przejmuje, ale wykorzystuje do tego całą masę zabiegów formalnych. Dlatego można się przy niej śmiać, ale należy przede wszystkim dumać.
Czego wstydzą się Amerykanie po ataku na Irak? Czy kot może być osobowością? W jaki sposób Forman wdziera się w dyplomatyczne progi? Jakie przestrzenie przemierza zasłużony yugo? Czy można się uzależnić od bajgli? Czy karaluchy mogą stać się obsesją? Na czym polega kłopot z krukiem? I jak długo mogą żyć opowieści, które dają odpowiedź na te pytania?
Lektura opowiastek Agnieszki Taborskiej powinna być obowiązkowa. Po to, aby czytać i pytać. I by przeżyć niezapomniany wieczór z tą książką.
Wydawnictwo Czarne, 2010
Z krakowskiej galerii sztuki naiwnej ktoś kradnie wieloryba. Nie żąda za niego okupu, lecz informuje, że wieloryb ma się dobrze. Autorka kradnie życiowe historyjki i powoduje, że mają się one tak samo dobrze. Niby zdystansowana wobec tego, o czym opowiada, jest przecież w samym centrum zdarzeń. A zdarzenia to wielkie i małe jednocześnie. W niesamowitych sceneriach rozegrane. Schulzowski Drohobycz, urokliwe paryskie uliczki, niepowtarzalny czar amerykańskiego Providence, tunezyjski salon masażu, krakowskie zaułki, Litwa, Chorwacja… Taborska to niezwykła przewodniczka po niezwykłych miejscach. Znawczyni niezwykłości, jaką rodzi codzienność. Wnikliwa obserwatorka, podróżniczka i słuchaczka, a jednocześnie bawiąca się swymi narracjami literatka, dla której opisać i opowiedzieć znaczy zupełnie coś innego niż dla przeciętnego odbiorcy opisu i opowieści. Znamienny bowiem w dykteryjkach Taborskiej jest wspomniany już brak pointy oraz fakt, że przedstawiane zdarzenia, postacie, zwierzęta i często absurdalne sytuacje zanurzone są w surrealistycznej atmosferze niedopowiedzenia i żartu.
Tak, „Wieloryb” żartuje z nas, ale i z tego, co jest przedmiotem opisu. Nie czytałem jednocześnie już dawno tak poważnej książki. O co tutaj chodzi? Gdzie znajduje się u Taborskiej granica między tym, co ważne, a tym, co ulotne i niewarte uwagi? Czy taką granicę można w ogóle znaleźć? Urok tej książeczki to przede wszystkim wchodzenie w rzeczywistość i jej niedotykanie. Uwieść mogą w narracjach „Wieloryba” nie tylko liczne semantyczne i symboliczne tropy, każące spoglądać na opisywane sytuacje z nieco szerszej perspektywy. Niepowtarzalne jest to, że Taborska tak silnie tkwi we wszystkim, co przedstawia, a jednocześnie w tak magiczny sposób potrafi się od tego uwolnić i nie obciążać czytającego balastem. Zbiór przypadków „Wieloryba” to książka, wobec której nie pozostaje się obojętnym, bo od pierwszej do ostatniej strony wydaje się zaskakująco wieloznaczna. Zaimki przysłowne dekorujące kompozycyjnie zbiorek są tak samo umowne jak przeżycia, o jakich pisze autorka. I naprawdę ciepła to książka. Przepełniona surrealizmem i jakąś symboliczną magią, a przecież tak solidnie lojalna wobec życia, wobec rzeczywistości „tu i teraz”. Dotyka i przejmuje, ale wykorzystuje do tego całą masę zabiegów formalnych. Dlatego można się przy niej śmiać, ale należy przede wszystkim dumać.
Czego wstydzą się Amerykanie po ataku na Irak? Czy kot może być osobowością? W jaki sposób Forman wdziera się w dyplomatyczne progi? Jakie przestrzenie przemierza zasłużony yugo? Czy można się uzależnić od bajgli? Czy karaluchy mogą stać się obsesją? Na czym polega kłopot z krukiem? I jak długo mogą żyć opowieści, które dają odpowiedź na te pytania?
Lektura opowiastek Agnieszki Taborskiej powinna być obowiązkowa. Po to, aby czytać i pytać. I by przeżyć niezapomniany wieczór z tą książką.
Wydawnictwo Czarne, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
3 komentarze:
Brzmi ciekawie, ale czy Topor bez grozy i szaleństwa, przemierzający zakamarki naszych ulic w spódnicy, może mieć coś wspólnego z legendarnym Toporem? Recenzja zachęcająca, aczkolwiek jestem przeciwnikiem lektur obowiązkowych, bo wszelkie nakazy przyjemność zmieniają w przykry obowiązek, a tego bym pani Taborskiej nie życzył.
O coś fajnego widzę:)
Noto rozpaliłeś moją ciekawość :) Chyba sobie to zamówię:)
mag
Prześlij komentarz