Erlend Loe napisał tragiczną i komiczną jednocześnie opowieść o trudnym dojrzewaniu. O utracie, poczuciu pustki i zapełnianiu owej pustki. Ze swojej książki uczynił psychologiczną wariację na temat sensu życia po stracie bliskich; osadził rozważania gdzieś ponad ziemią w samolotach, zamknął interesującym finałem i okrasił wszystko wieloma uszczypliwymi uwagami dotyczącymi spraw tego świata.
Kiedy bohaterka książki była mała, wypowiedziała słowo „muleum” zamiast „muzeum”. To stało się początkiem tworzenia specyficznego kodu, z którym straciła łączność w momencie śmierci wszystkich najbliższych jej osób, którzy rozbili się w samolocie, do jakiego potem uporczywie wraca. Loe czyni opowieść o Julie zakodowaną przypowieścią o życiu w cieniu śmierci i o tym, jak bardzo można być do tego życia przywiązanym, chociaż deklaruje się co innego.
Co deklaruje bohaterka „Muleum”? Przede wszystkim to, iż robi coś nie tak jak trzeba. Pisze o sobie wbrew temu, co zalecał jej ojciec. Ekscentrycznie planuje własną śmierć i nie wychodzi jej próba samobójcza podczas przedstawienia teatralnego. Julie dodatkowo wypiera się Boga, który jej wcale nie wspiera, jawnie kpi ze swojego psychoterapeuty, próbuje stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, ale przede wszystkim stara się uciec od pustki, w jakiej znalazła się po wypadku lotniczym swej rodziny. Bohaterka Loe to dziewczyna oszukana przez los i wystawiona przez ten los na wielką próbę. Ogarnięta próbą samozniszczenia, opętana myślą o końcu własnego życia, nieświadomie kreuje swój nowy los i staje się w nim odpowiedzialna nie tylko za samą siebie…
„Muleum” to książka mroczna i smutna. Bo przecież nikt nie zwróci jej bohaterce tego, co utraciła. I nikt nie tchnie w nią chęci dalszego życia, choćby afirmował je na różne sposoby jak czyni to polski przyjaciel Astrid czy bliska jej Constance, wielbicielka koni. W tej opowieści pojawia się i nihilizm, i skrajna depresja, i utrata poczucia własnej wartości. Nic nie można zmienić. Nikt nic nie chce zmienić. Wszystko jest złe i wiąże się z bólem. Można tylko umrzeć, ale nie jest to łatwe.
„Muleum” to również książka bardzo dowcipna i inteligentna. Opowieść bohaterki iskrzącej dowcipem i dobrze się bawiącej, kpiącej ze swego otoczenia. Tak jak można jej współczuć, tak też można się z niej śmiać. Kiedy np. usiłuje zarazić się ptasią grypą lub wybrać podróż do najbardziej niespokojnego politycznie i społecznie regionu Afryki. Bohaterka jest złośliwa i ekscentryczna, ale ma w sobie dużo poczucia humoru. Powieść Erlenda Loe jest dowodem tego, iż specyficzne poczucie humoru może pomóc stworzyć książkę niebezpiecznie balansującą na granicy smutku i euforii.
Chęć autodestrukcji młodej Norweżki zamienia się w nieplanowane odnalezienie sensu życia. Nie ma u Loe jakiejś dramatycznej przemiany. Są podróże, wiele zmian, doświadczanie wciąż czegoś nowego i szukanie w tym wszystkim sensu. Jest garść dowcipnych komentarzy na temat współczesnej cywilizacji. Jest przede wszystkim żywa narracja, która pozwala tę książkę czytać bardzo szybko. Loe nie rości sobie chyba prawa do tego, by „Muleum” nazywać eksperymentatorską powieścią psychologiczną. On jedynie opowiada losy pewnej dziewczyny, z którą czytelnicy odnajdą bliskość, bo jej problemy to problemy wszystkich tych, dla których życie czasami traci sens. A wtedy warto wsiąść w samolot, oderwać się od ziemi i zmienić perspektywę. „Muleum” bowiem to historia innej perspektywy. Zadziorna i przekorna. Warta poznania.
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2011
Kiedy bohaterka książki była mała, wypowiedziała słowo „muleum” zamiast „muzeum”. To stało się początkiem tworzenia specyficznego kodu, z którym straciła łączność w momencie śmierci wszystkich najbliższych jej osób, którzy rozbili się w samolocie, do jakiego potem uporczywie wraca. Loe czyni opowieść o Julie zakodowaną przypowieścią o życiu w cieniu śmierci i o tym, jak bardzo można być do tego życia przywiązanym, chociaż deklaruje się co innego.
Co deklaruje bohaterka „Muleum”? Przede wszystkim to, iż robi coś nie tak jak trzeba. Pisze o sobie wbrew temu, co zalecał jej ojciec. Ekscentrycznie planuje własną śmierć i nie wychodzi jej próba samobójcza podczas przedstawienia teatralnego. Julie dodatkowo wypiera się Boga, który jej wcale nie wspiera, jawnie kpi ze swojego psychoterapeuty, próbuje stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, ale przede wszystkim stara się uciec od pustki, w jakiej znalazła się po wypadku lotniczym swej rodziny. Bohaterka Loe to dziewczyna oszukana przez los i wystawiona przez ten los na wielką próbę. Ogarnięta próbą samozniszczenia, opętana myślą o końcu własnego życia, nieświadomie kreuje swój nowy los i staje się w nim odpowiedzialna nie tylko za samą siebie…
„Muleum” to książka mroczna i smutna. Bo przecież nikt nie zwróci jej bohaterce tego, co utraciła. I nikt nie tchnie w nią chęci dalszego życia, choćby afirmował je na różne sposoby jak czyni to polski przyjaciel Astrid czy bliska jej Constance, wielbicielka koni. W tej opowieści pojawia się i nihilizm, i skrajna depresja, i utrata poczucia własnej wartości. Nic nie można zmienić. Nikt nic nie chce zmienić. Wszystko jest złe i wiąże się z bólem. Można tylko umrzeć, ale nie jest to łatwe.
„Muleum” to również książka bardzo dowcipna i inteligentna. Opowieść bohaterki iskrzącej dowcipem i dobrze się bawiącej, kpiącej ze swego otoczenia. Tak jak można jej współczuć, tak też można się z niej śmiać. Kiedy np. usiłuje zarazić się ptasią grypą lub wybrać podróż do najbardziej niespokojnego politycznie i społecznie regionu Afryki. Bohaterka jest złośliwa i ekscentryczna, ale ma w sobie dużo poczucia humoru. Powieść Erlenda Loe jest dowodem tego, iż specyficzne poczucie humoru może pomóc stworzyć książkę niebezpiecznie balansującą na granicy smutku i euforii.
Chęć autodestrukcji młodej Norweżki zamienia się w nieplanowane odnalezienie sensu życia. Nie ma u Loe jakiejś dramatycznej przemiany. Są podróże, wiele zmian, doświadczanie wciąż czegoś nowego i szukanie w tym wszystkim sensu. Jest garść dowcipnych komentarzy na temat współczesnej cywilizacji. Jest przede wszystkim żywa narracja, która pozwala tę książkę czytać bardzo szybko. Loe nie rości sobie chyba prawa do tego, by „Muleum” nazywać eksperymentatorską powieścią psychologiczną. On jedynie opowiada losy pewnej dziewczyny, z którą czytelnicy odnajdą bliskość, bo jej problemy to problemy wszystkich tych, dla których życie czasami traci sens. A wtedy warto wsiąść w samolot, oderwać się od ziemi i zmienić perspektywę. „Muleum” bowiem to historia innej perspektywy. Zadziorna i przekorna. Warta poznania.
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2011
2 komentarze:
Przypomniałam sobie ostatnio o tym autorze. Zastanawiałam się czy w Polsce wydano coś jeszcze oprócz "Dopplera". Okazuje się, że tak, więc koniecznie muszę przeczytać, bo "Doppler" bardzo mi się podobał. Pozdrawiam.
Witam,
Rzadko uaktualniasz bloga, ale warto tu zaglądać, gdyż dobrze piszesz recenzje ;)Gratuluję i pozdrawiam. :)
Prześlij komentarz