Rzadko zdarza się tak powściągliwa w wymowie, a tak wiele mówiąca książka. Opowieść lojalnie oddająca specyfikę opisywanej mikrospołeczności. Historia, którą budują dziesiątki różnych biografii. Książka o francuskich bezdomnych, o ich złości, bezsilności, czułości i poczuciu wykluczenia z życia. Bezdomni portretowani przez Romana Grena w skromnej objętościowo książeczce to jednocześnie ludzie mówiący nie tylko w swoim imieniu. Niezwykłość „Schroniska” polega także na tym, iż autor potrafi za pomocą delikatnego jedynie podejścia do danej postaci, naszkicować całkiem wyraźnie to, kim ona jest. Za tę niezwykłą empatię i zastosowanie prostych środków do jej wyrażenia „Schronisko” staje się dla mnie książką nie tylko dobrą, ale przede wszystkim wiarygodną.
Paryskie schronisko dla bezdomnych Victoria znane jest bardziej jako Grobowiec. To tutaj spotykają się wszyscy ci, którym z jakiegoś powodu w życiu nie wyszło i zmuszeni są do korzystania z pomocy francuskiej opieki socjalnej. W schronisku każdy jest na chwilę, ale jednocześnie pozostawia tam po sobie trwały ślad. To ślad, dzięki któremu powstają opowieści o mieszkańcach Grobowca. Historie niezwykłe, niepowtarzalne. Czytamy między innymi o tym, jak świat można pomierzyć kartą telefoniczną. O płaczącym słoniu ze Sri Lanki. O pewnym ekscentrycznym Australijczyku tworzącym swe alternatywne biografie. Poznamy szaleństwa pewnego Tunezyjczyka podczas księżycowej nocy, smak czarnej nienawiści pensjonariusza do swego białego opiekuna, sen o odnalezieniu własnego syna. Dowiemy się, jak nie ulec wpływom czarnoskórej Polki oraz co można zrobić z niemiłosiernie chrapiącym Hindusem. Mnogość historii opisywanych przez Grena ma jednocześnie ten sam mianownik – jest to na różne sposoby opisywana samotność, jakiej doświadczają wszyscy, którzy przebywali w schronisku. Dłużej i na krótko. Wielu bohaterów tej książki może się wydawać tak samo zmyślonymi jak historie, które opowiadają. Pewne jest jednak to, iż każdy z nich niesie w sobie bardzo intensywnie przeżywane jednostkowe rozczarowanie światem i sobą, które każe spoglądać na „Schronisko” jak na zbiór opowieści co najmniej gorzkich.
Gorzki jest Gren i słodki zarazem. Otwierające zbiorek opowiadanie, w którym bezdomni otrzymują ciastka to specyficzny i sporo mówiący o zawartości „Schroniska” prolog. Można bowiem zauważyć, że opowieści Grena kuszą tak samo jak ciastka. Dają odrobinę słodyczy w pozbawionej lukru rzeczywistości schroniska, w którym żyje się i umiera, ale w którym także doświadcza się nieopisanej tęsknoty za normalnym życiem, gdzie po ciastko można sięgnąć w dowolnej chwili.
Warto wspomnieć kilka imion, powiązać je z historiami. Nie można wobec nich pozostać obojętnym, bo to bardzo ludzkie dramaty i także ludzkie czarne komedie. Po prostu życie rozpisane na wiele dramatycznych ról. Jest Jean, który ucieka wciąż od swojej babci i pustki wokół. Jest doktor Bridel, który pewnego dnia upada. Mamy historię zdesperowanego Iwana proszącego w liście prezydenta Francji o finansowe wsparcie i Cyrila, którego nie zbawia harówka przy zmywaku, lecz poezja, jaką sam także tworzy. Jest Maria, chora na AIDS matka, która musi rozstać się ze swoimi dziećmi. Jest także Hazzan, nieszczęśliwie podobny do Osamy bin Ladena. To ludzie z krwi i kości, a ich opowieści przejmują także dlatego, iż stanowią zaledwie niewielki fragment tego, czym jest pełne upokorzeń i lęku trwanie na przekór okrutnemu życiu.
Gren nie jest okrutny, Gren jest prawdziwy. To świetny dokumentalista, wrażliwy słuchacz i niezły kronikarz wszystkiego tego, co usłyszy. Nie sposób przecież powiedzieć, że „Schronisko” zostało wymyślone. Nie sposób nie zauważyć, że jego autor stara się mówić za kogoś, ale i za tym kimś się schować. A takiej skromności polscy twórcy współcześni w większości raczej nie mają.
Wydawnictwo Czarne, 2011
Paryskie schronisko dla bezdomnych Victoria znane jest bardziej jako Grobowiec. To tutaj spotykają się wszyscy ci, którym z jakiegoś powodu w życiu nie wyszło i zmuszeni są do korzystania z pomocy francuskiej opieki socjalnej. W schronisku każdy jest na chwilę, ale jednocześnie pozostawia tam po sobie trwały ślad. To ślad, dzięki któremu powstają opowieści o mieszkańcach Grobowca. Historie niezwykłe, niepowtarzalne. Czytamy między innymi o tym, jak świat można pomierzyć kartą telefoniczną. O płaczącym słoniu ze Sri Lanki. O pewnym ekscentrycznym Australijczyku tworzącym swe alternatywne biografie. Poznamy szaleństwa pewnego Tunezyjczyka podczas księżycowej nocy, smak czarnej nienawiści pensjonariusza do swego białego opiekuna, sen o odnalezieniu własnego syna. Dowiemy się, jak nie ulec wpływom czarnoskórej Polki oraz co można zrobić z niemiłosiernie chrapiącym Hindusem. Mnogość historii opisywanych przez Grena ma jednocześnie ten sam mianownik – jest to na różne sposoby opisywana samotność, jakiej doświadczają wszyscy, którzy przebywali w schronisku. Dłużej i na krótko. Wielu bohaterów tej książki może się wydawać tak samo zmyślonymi jak historie, które opowiadają. Pewne jest jednak to, iż każdy z nich niesie w sobie bardzo intensywnie przeżywane jednostkowe rozczarowanie światem i sobą, które każe spoglądać na „Schronisko” jak na zbiór opowieści co najmniej gorzkich.
Gorzki jest Gren i słodki zarazem. Otwierające zbiorek opowiadanie, w którym bezdomni otrzymują ciastka to specyficzny i sporo mówiący o zawartości „Schroniska” prolog. Można bowiem zauważyć, że opowieści Grena kuszą tak samo jak ciastka. Dają odrobinę słodyczy w pozbawionej lukru rzeczywistości schroniska, w którym żyje się i umiera, ale w którym także doświadcza się nieopisanej tęsknoty za normalnym życiem, gdzie po ciastko można sięgnąć w dowolnej chwili.
Warto wspomnieć kilka imion, powiązać je z historiami. Nie można wobec nich pozostać obojętnym, bo to bardzo ludzkie dramaty i także ludzkie czarne komedie. Po prostu życie rozpisane na wiele dramatycznych ról. Jest Jean, który ucieka wciąż od swojej babci i pustki wokół. Jest doktor Bridel, który pewnego dnia upada. Mamy historię zdesperowanego Iwana proszącego w liście prezydenta Francji o finansowe wsparcie i Cyrila, którego nie zbawia harówka przy zmywaku, lecz poezja, jaką sam także tworzy. Jest Maria, chora na AIDS matka, która musi rozstać się ze swoimi dziećmi. Jest także Hazzan, nieszczęśliwie podobny do Osamy bin Ladena. To ludzie z krwi i kości, a ich opowieści przejmują także dlatego, iż stanowią zaledwie niewielki fragment tego, czym jest pełne upokorzeń i lęku trwanie na przekór okrutnemu życiu.
Gren nie jest okrutny, Gren jest prawdziwy. To świetny dokumentalista, wrażliwy słuchacz i niezły kronikarz wszystkiego tego, co usłyszy. Nie sposób przecież powiedzieć, że „Schronisko” zostało wymyślone. Nie sposób nie zauważyć, że jego autor stara się mówić za kogoś, ale i za tym kimś się schować. A takiej skromności polscy twórcy współcześni w większości raczej nie mają.
Wydawnictwo Czarne, 2011
2 komentarze:
To pan doprawdy przez taki krótki okres czasu tyle książek przeczytał? Nie wiem jak jest w pańskim przypadku, ale znam ludzi, którzy czytają bardzo dużo, ale bezmyślnie i nic po lekturze im w głowach nie zostaje. Pozdrawiam!
Ladna recenzja!
Prześlij komentarz