2011-07-05

"Imigracje" Kaja Malanowska

Wydaje mi się, że we współczesnej literaturze polskiej mamy do czynienia z parą niezwykle skupionych na sobie literatów i w dodatku takich, których egocentryzm jest zaletą, a nie wadą, bo dzięki temu po prostu świetnie piszą. To Kaja Malanowska, której drugą książkę zamierzam właśnie omówić oraz Jerzy Franczak, z którego prozą spotykałem się już wielokrotnie. Różnica między Franczakiem a Malanowską jest jedynie taka, że jego bohater z otaczającą rzeczywistością bierze się za bary. Bohaterka Kai Malanowskiej natomiast chowa głowę w piasek, ucieka od rzeczywistości, nie jest w stanie w niej funkcjonować, bo dręczą ją inne problemy niż panów z książek Franczaka bądź jego samego, gdy opowiada o sobie wprost. Myślę, że „Imigracje” to właśnie książka napisana wprost. Książka powtarzająca niektóre treści zawarte w ciekawym debiucie Kai Malanowskiej, ale w pewien sposób niepowtarzalna. Opowiedziana na dziewięć różnych sposobów egocentryczna opowieść o tym, czym jest imigracja wewnętrzna, jak bardzo boli i rozsadza.

Autorka podzieliła swoje teksty na dwie grupy. Jedne opisują to, co rzekomo faktycznie się zdarzyło, drugie utkane są ze słów opisujących zdarzenia całkowicie zmyślone. Mnie jakoś ten podział nie przekonuje, ale nie o to tutaj chodzi. Malanowska stawia jakąś grubą kreskę podziału, pisząc w gruncie rzeczy o tym samym - o bólu doświadczania samego siebie i o trudnościach, z jakimi zmaga się na co dzień. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” doskonale rozwijają to, co mam na myśli, niekoniecznie jednak każdy musi znać wydaną przed rokiem pierwszą książkę Malanowskiej. Co zatem można napisać o „Imigracjach” w oderwaniu od debiutu autorki?

Ważna jest tutaj przestrzeń. Przemierzana w bardzo różny sposób. Jesteśmy między innymi w Indiach, w amerykańskiej Urbanie, w tureckim Stambule. Malanowska w różnych przestrzeniach rozważa problem niedostosowania się do nich, ale w gruncie rzeczy jest zawsze i wszędzie tą, która odnaleźć się nie może. Autorka próbuje dostać się do środka samej siebie, ukazując przy okazji cały szereg kalekich relacji z innymi ludźmi, łącząc oba problemy. Najciekawiej opisany jest pobyt w Turcji wraz z ojcem Malanowskiej. „Czy on zawsze musi być taki smutny, taki smutny, uparty i nieszczęśliwy?”. Czy aby to pytanie, opisujące go, nie jest kierowane do kogoś innego? Ojciec stał się nauczycielem, chociaż tego nie chciał. Dlaczego? „(…)Sam mnie nauczył tego systemu porozumiewania się z ludźmi bez udziału świadomości, tego wyłączania się, zaszywania w bezpiecznym miejscu, żeby przypadkiem nie bolało”. Zaszyci w bezpiecznym Stambule (?) próbują nawiązać ze sobą kontakt, ale nie udaje się to, przynajmniej za pomocą słów. Czy bowiem tylko one mają być gwarantem porozumienia z drugim człowiekiem?

Wspominając bolesną przeszłość rodzinną, Malanowska zadaje jedno z ważniejszych pytań tego zbiorku opowiadań. „Czy nie można żyć poza światem, w którym się urodziło?”. Czy można odnaleźć siebie w innym czasie i innej przestrzeni? Czy można emigrować do własnego wnętrza i tam ukryć się przed wszystkim, co boli? Przed rozterkami przed i podczas hinduskiego wesela przyjaciółki, przykrościami kontaktu z ciotką, przed amerykańskim zagubieniem i poczuciem osamotnienia? Książka Kai Malanowskiej zadaje więcej pytań niż udziela odpowiedzi. Ale tak właśnie ma być.

Forma „Imigracji” pięknie dopracowana, a teksty zaskakująco dobrane. Nie chodzi tylko o wspomniany już na początku podział. Chciałem serdecznie podziękować za tak cudną perełkę literacką w stylu Agłai Veteranyi jak „Justyna i łopiany”. I ogólnie za przyjemną lekturę po raz drugi.

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2011

2 komentarze:

Wykop książkę - Ramona i Natalia pisze...

Bardzo ciekawa recenzja. Jeszcze nic nie czytałam z wyd. Krytyki ale Twoja recenzja, jak zawsze ;), zachęca./Ramona

Anonimowy pisze...

Znowu dziękuję za recenzję i pozdrawiam ciepło
-K.