Nie sposób nie uznać racji tych, którzy nazywają Hiromi Kawakami pisarką nieistniejącego i ledwie odczuwalnego; pisarką zmuszającą wszystkie zmysły do ciężkiej pracy, a w rezultacie autorką całkiem oryginalnych historii. Taką jest i ta opisana w „Manazuru”.
Kei żyje w szczęśliwym małżeństwie z Rei. Los daje im córkę, wszystko przypomina typową rodzinną sielankę. W pewnym momencie –Momo jest już trzyletnią dziewczynką – Rei znika. Motyw tajemniczego zniknięcia z biegu przykuwa do lektury, ale to nie to będzie tak nas hipnotyzowało u Kawakami. Bo w jej odczuciu nie ma czegoś takiego, jak całkowite zniknięcie męża „Odejść w przeszłość może tylko to, co teraz jest. To, czego nie ma, nie może stać się przeszłością. Nie może też całkiem zniknąć. Choć nieobecne, pozostanie na zawsze”. Kei żyje zatem w zawieszeniu, gdzieś między tym, co było, a tym, co będzie. To, co właśnie trwa, jest najtrudniejsze do zdefiniowania. Tym bardziej, że kobieta jak w amoku wędruje trasą kolejową Tokio-Manazuru i sama nie wie, gdzie jest początek, a gdzie koniec wędrówki. Przed szaleństwem chroni ją Seiji, partner bohaterki. Co może zrobić ona sama, wiedząc o jakiejś tajemniczej godzinie 21:00 i nie rozumiejąc motywów zniknięcia męża?
Ścisłe i trwałe więzy międzyludzkie budują społeczną potęgę Japonii. Tymczasem to Japonka próbuje tę potęgę rozbijać. Nie wiemy, czy jej poszukiwania to działania stęsknionej żony czy też może morderczyni, która musi odnaleźć ciało? Poza tym bardzo interesująco nakreślone są relacje między Kei a jej dorastającą córką (od zaginięcia mija kilkanaście lat). Kei ma do Momo ambiwalentny stosunek. Kocha ją i chwilami nie chciałaby jej mieć. Jest dla niej cenna, ale nie niezbędna. Czy w gruncie rzeczy ktokolwiek z najbliższego otoczenia Kei mógłby tak o sobie powiedzieć?
Autorka wyraźnie wraca do stylistyki "Nadepnęłam na węża" w momencie, w którymi wędrującej Kei zaczyna towarzyszyć kobieta. Widzi ją sama Kei, kobieta wydaje się być obca, by za chwilę czuć wszystko to, co czuje Kei. Obie odbywają wiele wędrówek, nie tylko tych do Manazuru i obie próbują oczyścić się z cierpień, jakie doznawały.
Podkreślić też należy, iż jest to książka reprezentatywna dla literatury japońskiej nie tylko przez swój chłód i wyjątkowo rozważnie dobierane słowa, ale także np. przedstawienie aktu seksualnego ujawnia się charakterystycznie, kiedy autorka niespełniona po stosunku, musi „wyciszyć” podniecenie. Kwestia macierzyństwa, jego sensu i końcowego bólu wymieszanego z rozczarowaniem, to też dość zaskakujący zabieg orientalny. Sama Kei mówi do siebie, że ma żal do Reia za to, że odszedł. Japońska kultura uznaje takie słowo za mocne, toteż Kei nieco się z nim męczy, ale uznaje ostatecznie, że przecież ma prawo tak się czuć.
„Manazuru” ma moc. Nie sposób tej mocy nie doświadczyć, ale lojalnie ostrzegam, że u Hiromi Kawakami nie wszystko da nam zrozumieć. Tych, którzy lubią linearny porządek i dobrze zarysowane sylwetki postaci, zapraszam do innej lektury, bo „Manazuru” ma dziać się w naszej wyobraźni i wtedy, gdy pracuje.
Wydawnictwo Karakter, 2011
Kei żyje w szczęśliwym małżeństwie z Rei. Los daje im córkę, wszystko przypomina typową rodzinną sielankę. W pewnym momencie –Momo jest już trzyletnią dziewczynką – Rei znika. Motyw tajemniczego zniknięcia z biegu przykuwa do lektury, ale to nie to będzie tak nas hipnotyzowało u Kawakami. Bo w jej odczuciu nie ma czegoś takiego, jak całkowite zniknięcie męża „Odejść w przeszłość może tylko to, co teraz jest. To, czego nie ma, nie może stać się przeszłością. Nie może też całkiem zniknąć. Choć nieobecne, pozostanie na zawsze”. Kei żyje zatem w zawieszeniu, gdzieś między tym, co było, a tym, co będzie. To, co właśnie trwa, jest najtrudniejsze do zdefiniowania. Tym bardziej, że kobieta jak w amoku wędruje trasą kolejową Tokio-Manazuru i sama nie wie, gdzie jest początek, a gdzie koniec wędrówki. Przed szaleństwem chroni ją Seiji, partner bohaterki. Co może zrobić ona sama, wiedząc o jakiejś tajemniczej godzinie 21:00 i nie rozumiejąc motywów zniknięcia męża?
Ścisłe i trwałe więzy międzyludzkie budują społeczną potęgę Japonii. Tymczasem to Japonka próbuje tę potęgę rozbijać. Nie wiemy, czy jej poszukiwania to działania stęsknionej żony czy też może morderczyni, która musi odnaleźć ciało? Poza tym bardzo interesująco nakreślone są relacje między Kei a jej dorastającą córką (od zaginięcia mija kilkanaście lat). Kei ma do Momo ambiwalentny stosunek. Kocha ją i chwilami nie chciałaby jej mieć. Jest dla niej cenna, ale nie niezbędna. Czy w gruncie rzeczy ktokolwiek z najbliższego otoczenia Kei mógłby tak o sobie powiedzieć?
Autorka wyraźnie wraca do stylistyki "Nadepnęłam na węża" w momencie, w którymi wędrującej Kei zaczyna towarzyszyć kobieta. Widzi ją sama Kei, kobieta wydaje się być obca, by za chwilę czuć wszystko to, co czuje Kei. Obie odbywają wiele wędrówek, nie tylko tych do Manazuru i obie próbują oczyścić się z cierpień, jakie doznawały.
Podkreślić też należy, iż jest to książka reprezentatywna dla literatury japońskiej nie tylko przez swój chłód i wyjątkowo rozważnie dobierane słowa, ale także np. przedstawienie aktu seksualnego ujawnia się charakterystycznie, kiedy autorka niespełniona po stosunku, musi „wyciszyć” podniecenie. Kwestia macierzyństwa, jego sensu i końcowego bólu wymieszanego z rozczarowaniem, to też dość zaskakujący zabieg orientalny. Sama Kei mówi do siebie, że ma żal do Reia za to, że odszedł. Japońska kultura uznaje takie słowo za mocne, toteż Kei nieco się z nim męczy, ale uznaje ostatecznie, że przecież ma prawo tak się czuć.
„Manazuru” ma moc. Nie sposób tej mocy nie doświadczyć, ale lojalnie ostrzegam, że u Hiromi Kawakami nie wszystko da nam zrozumieć. Tych, którzy lubią linearny porządek i dobrze zarysowane sylwetki postaci, zapraszam do innej lektury, bo „Manazuru” ma dziać się w naszej wyobraźni i wtedy, gdy pracuje.
Wydawnictwo Karakter, 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz