2011-10-08

"Ostatni mieszkaniec" Aravind Adiga

Mam wielki problem z Aravindem Adigą. Dosłownie zmiażdżył mnie celnością sądów o Indiach i perypetiami Balrama w „Białym Tygrysie”. Potem rozczarował nieszczególnie mocną książką „Między zabójstwami”. Jego trzecia publikacja – „Ostatni mieszkaniec” – wzbudza we mnie ambiwalentne uczucia. Trudno bowiem powiedzieć, że Adiga pisze literaturę. Myślę, że to świetny dziennikarz, który umie pisać powieści. Ta trzecia chyba zatarła niemiłe wrażenie po drugiej. Tutaj autor wie, co ma do powiedzenia. Nie będzie nas oprowadzał po fikcyjnym Kittur i zamęczał różnymi historyjkami, lecz po Bombaju – mieście prawdziwym, które ogniskuje w sobie wszystkie współczesne problemy Indii.

Adiga naturalnie nie pisze o wszystkim i o niczym, tylko chwyta temat konkretnie. Rozgryza go, sugeruje kilka ścieżek interpretacyjnych, daje do myślenia, zaskakuje. „Ostatni mieszkaniec” dotknie problematyki globalizacji w mikroskali pewnego osiedla. Vishram ma zostać wyburzone, bo Dharmen Shah z Confidence Group pozazdrościł dokonań swego deweloperskiego konkurenta Chacka, szefa Ultimex Group. Postanawia zatem sowicie opłacić mieszkańców dużego bloku, by jak najszybciej się wynieśli i pozwolili Shahowi realizować swoje plany rozwojowe okolicy. Dodajmy, że mamy tutaj do czynienia z okolicami Bombaju B, oddalonego od oceanicznego wybrzeża, skupionego przy lotnisku, pozornie będącego nieszczególnie atrakcyjną okolicą. Atrakcyjne jest natomiast to, w jaki sposób Adiga opisuje reakcje ludzi na propozycję dewelopera.


Mieszkańcy Vishramu przypominają trochę tych polskich, udręczonych zarządzeniami i ustaleniami, mieszkającymi przy Alternatywy 4. Bo Vishram to taka komuna po hindusku, a właściwie arcyciekawy przegląd charakterów ludzi, którzy pod wspólnym dachem zmagają się z hukiem pobliskiego lotniska, reglamentacją wody, z sąsiedztwem slumsów i brakiem prywatności. Niby każdy żyje u siebie, ale wciąż ktoś kogoś odwiedza, a ściany są jak z dykty – słychać przez nie wszystko. W galerii postaci osiedla wyróżnia się Masterji, emerytowany nauczyciel. Cieszy się dobrą opinią i szacunkiem wśród współlokatorów. Oczywiście do czasu. To bowiem on będzie tym jedynym, który nie zgodzi się na wyprowadzkę w zamian za oszałamiającą kwotę tylu rupii, ilu żaden z mieszkańców osiedla do rozbiórki nie posiada na swoim koncie.


Czy człowiek jest tym, kim widzą go sąsiedzi, czy może wolną jednostką, która ma prawo do podejmowania własnych decyzji i pozostania w miejscu, które jest oswojone, bliskie? Masterji przeżył rodzinną tragedię. Stracił żonę i córkę. Musiał się z nimi rozstać, ale nie zamierza rozstać się z własnym mieszkaniem. Działania, jakie podejmą ludzie Shaha, by go jednak z tego mieszkania wykurzyć, będą dość przewidywalne. Dużo bardziej interesujące są relacje między opornym nauczycielem a resztą mieszkańców, którzy z czasem zamieniają jego codzienne życie w piekło.


Przegrana naszego bohatera wydaje się przewidywalna. Mniej przewidywalne jest już to, że konflikt przenosi się na jego relacje z synem Gauravem, które z czasem przestają istnieć i jedyne żyjące dziecko Masterjiego publicznie się go wypiera. Walka ostatniego lokatora Vishramu o pozostanie na miejscu to walka dwuaspektowa. Z jednej strony nauczyciel walczy z ekonomicznymi i nieczułymi bandziorami gotowymi zasrać Bombaj betonem i blachą prawie tak samo jak zrobiono to z innym południowoazjatyckim miastem (przywołuję wulgaryzm Gretkowskiej w odniesieniu do Singapuru z jej podróżniczej opowieści „Światowidz”, która przyszła mi akurat na myśl). Z drugiej strony natomiast to walka w imieniu wszystkich zagubionych, samotnych i załamanych, którzy poddają się terrorowi deweloperów, oddając swe mieszkania w zamian za mgliste marzenia o lepszej przyszłości. I tutaj mamy takiego zbiorowego Balrama z „Białego Tygrysa”; w tych ludziach wpisana jest hinduska służalczość i podległość. Tyle tylko, że niektórzy z nich – jak choćby matka syna z zespołem Downa – mimo wszystko wiedzą, że manipulacja nimi przyniesie jednak jakieś pozytywne zmiany.


Niemym bohaterem jest Bombaj. „Jesteśmy bezsilni w bezsilnym mieście” – to słowa jednego z bohaterów książki. Pozbawieni woli, nijacy i ulegli mieszkańcy Vishramu to nie są ludzie, których należy za to winić. Oni się tacy stali przez miasto, w jakim żyją. Przez miasto, które rzekomo wciąż się rozwija, ale tak naprawdę powoli umiera. „Co to jest umierające miasto, pani Puri? (…) Nie wie pani. Miasto, które przestaje dziwić. Taki właśnie robi się Bombaj. Wystarczy pokazać ludziom trochę forsy, a będą skakać, tańczyć, biegać nago po ulicach”. I ten aspekt „Ostatniego mieszkańca” jest chyba najbardziej smutny i przejmujący.


Podobało mi się, oczywiście. Ale… kurczę, to nie jest literatura. To jest rzetelna dziennikarska robota ukryta w beletrystycznym płaszczyku. Rzecz ciekawa i pewnie dlatego się tak o niej rozpisałem.


Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2011

7 komentarzy:

Mary (czytajodlewej) pisze...

:) zainteresowałes.
Ja co prawda znam jedynie "Białego tygrysa" ale powiem za Tobą że celnoscią uwag tamże mnie zmiażdżył autor. I humorem. Ciągle mam ochotę na jego drugą książkę. Nawet nie wiedziałam, że jest już trzecia :)

Jarosław Czechowicz pisze...

Mary, śmiało sięgaj po trzecią książkę bez znajomości drugiej, niewiele tracisz. Pozdrawiam

Mary (czytajodlewej) pisze...

:) dzięki. Myslałam, że jest jakas zaleznosć, ale skoro nie trzeba czytać po kolei to tym lepiej.

Anonimowy pisze...

jeśli ktokolwiek, nawet dziennikarz umie pisać powieści to są to POWIEŚCI, a te z kolei, chcąc nie chcąc, są jednym z gatunków LITERACKICH, więc zarzut, że powieść tego dziennikarza należy wyłączyć z grupy piśmiennictwa określanego mianem literatury, bo zdaniem autora tego bloga omawiane dziełko nie przypadło mu do gustu, przypomina sytuację, w której kotlet, który mi nie smakuje przestaje być kotletem, a zaczyna być naleśnikiem pod grubym płaszczykiem panierki... zamiast mnożyć takie nonsensy może lepiej napisać, że to słaba powieść

Jarosław Czechowicz pisze...

Gdybym uznał, że to kiepska książka, miałbym odwagę o tym napisać. Tobie jej zabrakło, żeby się podpisać...

Anonimowy pisze...

chybione... tu nie o odwagę chodzi tylko o logikę

Lilithin pisze...

Bardzo mi odpowiada to dziennikarskie zacięcie Adigi. "Ostatni mieszkaniec" mógłby równie dobrze być rozbudowanym reportażem o Masterji. Ciekawa jestem, swoją drogą, czy Adiga kiedyś pokusi się o jakiś zbiór reportaży.