Ewa Winnicka zabiera nas… na Marsa. Dokładniej tam, gdzie Polacy w czasie drugiej wojny światowej i zaraz po niej, chcieli za wszelką cenę zbudować swoje własne, bezpieczne państwo polskie; bez niemieckiej dominacji wojennej i sowieckich wpływów zaraz po wojnie. Winnicka opowiada, że duża grupa emigrantów czuła się na Wyspach Brytyjskich jak na innej planecie. Uczucia jednak, przemyślenia, spory i przeżywane dramaty, były czysto ludzkie, ziemskie i jak najbardziej prawdopodobne.
„Londyńczycy” zatem to reportaż w kilku odsłonach o sporej grupie ludzi, uchodźców. „Między 1939 a 1947 rokiem niemal 200 tysięcy Polaków, zranionych przez wojnę i wielką politykę, zaczęło żyć na obcej wyspie. Większość tubylców nie była tym zachwycona”. Jak wyglądało życie tej grupy? Winnicka dobiera rozpatrywane biografie według sobie tylko znanego klucza. Efekt jest taki, iż „Londyńczycy” to zbiór reportaży nierównych. Te lepsze można wyłuskać od razu. Nieco gorsze powodują, iż chwilami książka rozczarowuje. Jedno na pewno trzeba autorce oddać – wnikliwie, starając się zachować obiektywizm (rzecz trudna w sztuce reportażu), ukazuje losy jednostek i pokoleń uwikłanych w historyczne zawirowania losu, które każą im… pokochać Wielką Brytanię jak ojczyznę.
Zgodzę się z dotychczasowymi głosami krytyki, które wskazują dwa najlepsze reportaże w zbiorze. Krzysztof Cieślik stawia na „Tatę”. Mocna i przejmująca rzecz. Opowieść o Celinie, która poszukuje prawdy o własnym ojcu, byłym żołnierzu. Kim jest Ryszard Dębiński? Samotnik, brutal i hipochondryk. Naznaczony znamieniem choroby psychicznej, przekracza w życiu kolejne bramy piekła. Życie stało się piekłem dla niego i on też piekłem chce uczynić życie najbliższych. Kochać go i szanować czy jak najszybciej zapomnieć? Celina szuka prawdy. Takiej, której jeszcze nie znała. Bo prawd o Dębińskim jest tak wiele, jak wiele różnych oblicz miało jego żołnierskie życie. Bernadetta Darska natomiast zwraca uwagę na reportaż „Zastąpiona”. To przedstawiona w kilku wersjach historia spotkania generała Władysława Andersa ze swoją pierwszą żoną, gdy u jego boku była już inna, ważniejsza. Winnicka wieloaspektowo ukazuje dramat dwóch kobiet, tworząc sentymentalną i poruszającą opowieść o uczuciach względem symbolu polskiego państwa na obczyźnie, względem mężczyzny silnego i takiego, który o własnych uczuciach nie chce rozmawiać. Dwa najlepsze teksty zbioru to zatem dwie odmienne biografie – jedna zanurzona w nurcie prywatności, druga bardziej publiczna, powiązana z wieloma ludźmi i zdarzeniami.
Co poza tym proponuje Winnicka? Specyficzne zawieszenie między śmiertelną powagą a dowcipem i ironią. O dworze Fawley Court i jego skomplikowanych losach jest śmiertelnie poważnie nie tylko dlatego, że autorka wspomina nieboszczyków tego miejsca, w tym przede wszystkim księdza Józefa Jarzębowskiego, bardzo zasłużonego dla edukacji dzieci polskich emigrantów. Poważnie jest także w opowieści o Lily Pohlmann – Żydówce, której udało się uciec z polskiego getta i która potem zawsze miała problemy z określeniem, kim jest naprawdę. Blisko z Solomonem Schonfeldem, który sprowadzał do Anglii żydowskie dzieci z wojennej Polski, wpisuje się w historię mroczną i smutną, ale jednocześnie niepozbawioną znamion opowieści, która mimo wszystko może podbudować.
Zabawnie jest wówczas, kiedy na kartach „Londyńczyków” czytamy między innymi o losach miłości, tej prozaicznej, ludzkiej oraz miłości społecznej i politycznej między Anglikami a Polakami. Poznajemy „miłosne podboje” roku 1940 i gwałtowny „rozwód” Polski z Anglią po 1945 roku. Anglicy nie akceptują polskiego rządu emigracyjnego, a problemem są setki tysięcy Polaków, którzy nie chcą wracać do komunistycznej Polski. Można się nieźle ubawić, czytając o polskich zakusach, mających na celu ustanowienie nowej, angielskiej głowy w koronie, która królować będzie nad Wisłą. Urokliwe i zabawne są też perypetie właściciela klasycystycznego pałacu w dzielnicy Ealing, z którego historią i wnętrzami zapoznajemy się w zapisach rozmów z ich polskim właścicielem, który wie, że jego ojczyzna… to Anglia.
„Londyńczycy” to teoretycznie spójna całość, ale nie trzeba tych reportaży czytać w takiej kolejności, w jakiej są umieszczone po sobie. Winnicka penetruje wiele różnych sfer, rozmawia z różnymi ludźmi, przegląda liczne, historyczne teksty źródłowe. Wszystko po to, by wiarygodnie i interesująco opowiedzieć o ludziach, którzy z dala od swej prawdziwej ojczyzny, stworzyli sobie zastępczą – chyba lepszą i taką, w której po prostu dało się żyć.
Wydawnictwo Czarne, 2011
„Londyńczycy” zatem to reportaż w kilku odsłonach o sporej grupie ludzi, uchodźców. „Między 1939 a 1947 rokiem niemal 200 tysięcy Polaków, zranionych przez wojnę i wielką politykę, zaczęło żyć na obcej wyspie. Większość tubylców nie była tym zachwycona”. Jak wyglądało życie tej grupy? Winnicka dobiera rozpatrywane biografie według sobie tylko znanego klucza. Efekt jest taki, iż „Londyńczycy” to zbiór reportaży nierównych. Te lepsze można wyłuskać od razu. Nieco gorsze powodują, iż chwilami książka rozczarowuje. Jedno na pewno trzeba autorce oddać – wnikliwie, starając się zachować obiektywizm (rzecz trudna w sztuce reportażu), ukazuje losy jednostek i pokoleń uwikłanych w historyczne zawirowania losu, które każą im… pokochać Wielką Brytanię jak ojczyznę.
Zgodzę się z dotychczasowymi głosami krytyki, które wskazują dwa najlepsze reportaże w zbiorze. Krzysztof Cieślik stawia na „Tatę”. Mocna i przejmująca rzecz. Opowieść o Celinie, która poszukuje prawdy o własnym ojcu, byłym żołnierzu. Kim jest Ryszard Dębiński? Samotnik, brutal i hipochondryk. Naznaczony znamieniem choroby psychicznej, przekracza w życiu kolejne bramy piekła. Życie stało się piekłem dla niego i on też piekłem chce uczynić życie najbliższych. Kochać go i szanować czy jak najszybciej zapomnieć? Celina szuka prawdy. Takiej, której jeszcze nie znała. Bo prawd o Dębińskim jest tak wiele, jak wiele różnych oblicz miało jego żołnierskie życie. Bernadetta Darska natomiast zwraca uwagę na reportaż „Zastąpiona”. To przedstawiona w kilku wersjach historia spotkania generała Władysława Andersa ze swoją pierwszą żoną, gdy u jego boku była już inna, ważniejsza. Winnicka wieloaspektowo ukazuje dramat dwóch kobiet, tworząc sentymentalną i poruszającą opowieść o uczuciach względem symbolu polskiego państwa na obczyźnie, względem mężczyzny silnego i takiego, który o własnych uczuciach nie chce rozmawiać. Dwa najlepsze teksty zbioru to zatem dwie odmienne biografie – jedna zanurzona w nurcie prywatności, druga bardziej publiczna, powiązana z wieloma ludźmi i zdarzeniami.
Co poza tym proponuje Winnicka? Specyficzne zawieszenie między śmiertelną powagą a dowcipem i ironią. O dworze Fawley Court i jego skomplikowanych losach jest śmiertelnie poważnie nie tylko dlatego, że autorka wspomina nieboszczyków tego miejsca, w tym przede wszystkim księdza Józefa Jarzębowskiego, bardzo zasłużonego dla edukacji dzieci polskich emigrantów. Poważnie jest także w opowieści o Lily Pohlmann – Żydówce, której udało się uciec z polskiego getta i która potem zawsze miała problemy z określeniem, kim jest naprawdę. Blisko z Solomonem Schonfeldem, który sprowadzał do Anglii żydowskie dzieci z wojennej Polski, wpisuje się w historię mroczną i smutną, ale jednocześnie niepozbawioną znamion opowieści, która mimo wszystko może podbudować.
Zabawnie jest wówczas, kiedy na kartach „Londyńczyków” czytamy między innymi o losach miłości, tej prozaicznej, ludzkiej oraz miłości społecznej i politycznej między Anglikami a Polakami. Poznajemy „miłosne podboje” roku 1940 i gwałtowny „rozwód” Polski z Anglią po 1945 roku. Anglicy nie akceptują polskiego rządu emigracyjnego, a problemem są setki tysięcy Polaków, którzy nie chcą wracać do komunistycznej Polski. Można się nieźle ubawić, czytając o polskich zakusach, mających na celu ustanowienie nowej, angielskiej głowy w koronie, która królować będzie nad Wisłą. Urokliwe i zabawne są też perypetie właściciela klasycystycznego pałacu w dzielnicy Ealing, z którego historią i wnętrzami zapoznajemy się w zapisach rozmów z ich polskim właścicielem, który wie, że jego ojczyzna… to Anglia.
„Londyńczycy” to teoretycznie spójna całość, ale nie trzeba tych reportaży czytać w takiej kolejności, w jakiej są umieszczone po sobie. Winnicka penetruje wiele różnych sfer, rozmawia z różnymi ludźmi, przegląda liczne, historyczne teksty źródłowe. Wszystko po to, by wiarygodnie i interesująco opowiedzieć o ludziach, którzy z dala od swej prawdziwej ojczyzny, stworzyli sobie zastępczą – chyba lepszą i taką, w której po prostu dało się żyć.
Wydawnictwo Czarne, 2011
2 komentarze:
Bardzo ciekawa pozycja, chodź piszesz o tym, że jest nierówna to niewątpliwie interesująca. Myślę, że warto przeczytać, choćby dla ciekawego tematu.
Zabawne. Jutro przeprowadzam się na wyspy. Co za ironia :) Na własnej skórze przyjdzie zmierzyć mi się z rzeczywistością 70+, tym chętniej sięgnę po tę książkę i zagłębie się w historii, gdy nadarzy się okazja.
Prześlij komentarz