2012-01-31

"Pensjonat pamięci" Tony Judt

Gatunkowo esej zezwala praktycznie na wszystko, co mogłoby wyrazić jego autora. Nie chodzi tylko o oficjalne poglądy, czasami ważne są uczucia, niekiedy bardzo osobiste przemyślenia. Tony Judt, nieżyjący już intelektualista i historyk, u kresu swego życia napisał eseje opowiadające o kształtującej się tożsamości wolnomyśliciela, o zmieniającym się świecie, w którym trudno o jakąś stałość, o rozterkach Anglika mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, rozprawiającego się wciąż ze swym żydowskim pochodzeniem, które niejednokrotnie spędza mu sen z powiek i oddającego serce pewnemu rodzinnemu hotelowi w szwajcarskiej miejscowości Chesières. Ten hotelik, tytułowy pensjonat pamięci, to miejsce szczególne i punkt wyjścia do różnorodnych rozważań. Eseje Judta są niepowtarzalne. Dlaczego? Oddajmy głos jemu samemu: „O wartości tych szkiców przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym”. Sztuka opowiadania o sobie w kontekście przemian dziejowych i społecznych od okresu powojennego po współczesność wychodzi autorowi bardzo dobrze, a „Pensjonat pamięci” zachowuje osobisty charakter, choć przecież składa się z szeregu publicznych wyznań.

Punktem wyjścia eseistycznych rozważań Judta jest dzieciństwo (miał 10 lat, kiedy tak bardzo zauroczył go pensjonat w Chesières), a zmierzają one nieuchronnie w kierunku śmierci, bo to z jej świadomością musi się mierzyć autor, cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne. To, co piękne i warte przeczytania, rodzi się w nocy. Życie w więzieniu własnego ciała, nieruchomym i niezdolnym do żadnych reakcji, zwłaszcza nocną porą staje się koszmarem. Co bowiem robić, kiedy sen nie nadchodzi, a niewygodna pozycja w łóżku dodatkowo doskwiera i męczy? Oddać się rozmyślaniom. Dzięki myślom uciekać. Jednocześnie zbliżać się do tego wszystkiego, co kiedyś autora ukształtowało i spowodowało, że teraz, na łożu śmierci, nie patrzy z lękiem w przyszłość, a sentymentalnie rozpatruje to, co było. „Pensjonat pamięci” to rzecz o tym, że ludzka świadomość do ostatniej chwili przed śmiercią jest czymś niezwykłym, najcenniejszym skarbem. Jako skarby zatem można traktować eseje Judta – tematycznie bardzo różnorodne, stylistycznie także. Należy zwrócić też uwagę na fakt, iż wiele z nich było dyktowanych. Niesprawne ręce nie wykluczają sprawności umysłu. Otwartego na świat do końca. Oferującego nam podróż przez własne życie.


Wspomniany już problem tożsamości wydaje się w rozważaniach Judta najważniejszy. Dlaczego? Na to, kim był, złożyło się wiele czynników, ale przede wszystkim to, czego doświadczył i co zaobserwował. Truizm? Pięknie opisany. Angielski początek jawi się wręcz sielankowo. Rozważania o londyńskiej dzielnicy Putney, która była rajem dla młodziutkiego Judta i o podróżowaniu – pociągami czy autobusami Zielonej Linii. Świadomość kształtowana w ruchu i przez ten ruch naznaczona. Ciekawość świata i jednoczesne zwątpienie w to, że nie można go w pełni ogarnąć. Angielskie lata życia Judta to lata doświadczeń i prób, kształtowania swojego własnego świata, który potem zostanie zestawiony z historycznymi uwarunkowaniami, jakie autor tak chętnie zgłębiał. Poznajemy burzliwe losy imającego się różnych zajęć młodzieńca, którego później zmieniał pobyt w Cambridge, a następnie wyprawy do Francji oraz przenosiny do Nowego Jorku - multikulturowego miejsca, w którym zadaje się więcej pytań niż słyszy odpowiedzi.


Mamy w biografii Judta kilka polskich akcentów. Przede wszystkim dziadek – polski Żyd. Przekazał mu swego rodzaju brzemię, ale i zmusił do tego, by zadawać sobie pytania o to, kim jest. Bo inny jest obraz żydostwa w wojennej i powojennej Europie, a inaczej pojmuje się je w Stanach Zjednoczonych lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Druga sprawa, o jakiej opowiada, zainteresuje nas jeszcze bardziej. Mowa o recepcji „Zniewolonego umysłu”, który w Ameryce odbierany był zupełnie inaczej niż w Środkowej Europie. Interesujące są także rozważania o prywatnym rewolucjonizmie Judta; takim, który – nie wiedzieć czemu – w 1968 roku ominął miejsca prawdziwej rewolucji, czyli Polskę i Czechosłowację.


Judt chwilami nie jawi się nam jako historyk, ale jako doskonały gawędziarz. Opowiada o naprawdę różnych sprawach. O socjalistycznym syjonizmie tuż obok historii o samochodowej pasji ojca. O francuskim intelektualizmie idącym w parze z dość żartobliwymi rozważaniami o europejskich miastach, w tym oczywiście o paryskiej stolicy. Jest w „Pensjonacie pamięci” wiele zwierzeń osobistych i niezwykle ciepłych. Opowieść o pragnieniu prawdziwej podróży egzemplifikowanym przez świętej pamięci prom Lord Warden, który przepływał Kanał La Manche. O rozterkach emigranta, który ma się stać mieszkańcem Ameryki. O niechęci do szkoły i charyzmatycznym nauczycielu niemieckiego. O sprawach ważnych kiedyś, ale ważnych także teraz, kiedy pozostają już tylko wspomnienia i świadomość, iż niebawem życie się zakończy.


Można „Pensjonat pamięci” cytować i można z nim spędzić sporo czasu, bo wcale nie widzę konieczności szybkiego czytania wszystkich esejów. To Judt dowcipny, rubaszny, chwilami ironiczny i sarkastyczny. W żadnym jednak zdaniu nie ma mowy o bliskości śmierci. To bowiem świadectwo życia i dojrzewania. Nic ponad życie nie jest ważniejsze. Z historycznego i po prostu ludzkiego punktu widzenia.


Lektura pozwalająca się wyciszyć. Zachęcająca do tego, by czasem zajrzeć w głąb siebie. Tak jak Judt. Prosto, lekko, z przymrużeniem oka i pełną świadomością tego, co się przeżyło.


tłum. Hanna Jankowska
Wydawnictwo Czarne, 2012

2 komentarze:

Kasiek pisze...

O tym, że to dobra książka słyszałam w programie Dzień dobry TVN, ale tam polecono to raczej w stylu, ojejj słodkie, urocze i wspaniałe.
Po Twojej recenzji widzę, że to coś głębszego z czym warto się zapoznać. Dziękuję!

Sol (Blog Włóczykijów) pisze...

Trudny temat, ale wydaje mi się, że to może być świetna książka na mroźne zimowe wieczory...
Pozdrawiam
Sol