Duchy, sny i anioły. Przede wszystkim te trzecie. Specyficzna forma zbeletryzowanej angelologii holenderskiego prozaika połączona z zapierającymi dech w piersi poetyckimi opisami australijskich bezdroży. Oto otrzymujemy książkę dla ambitnego czytelnika. Styl specyficzny, przesycony metaforyką, doprowadzający wyobraźnię do granicy, poza którą nie ma już nic. Fabuła skromna, szczątkowa nawet, lecz u Nootebooma „dzianie się” następuje wewnątrz. Poznajemy duszę egzaltowanej, ale jednocześnie wrażliwej i uciekającej od świata Almy. Przyglądamy się temu, jak Erik, krytyk literacki, usiłuje na nowo stać się sobą, być sobą w innym wymiarze i uciec od miałkości oraz truizmów, na jakie napotyka w recenzowanej prozie. Nooteboom zderza dwie pozornie różne od siebie jednostki. Alma wydaje się być aniołem, Eric zaś człowiekiem z krwi i kości. Opowieść z duchem Johna Miltona w tle przenosi nas w bliżej nieokreślony wymiar, w którym anielskość zderzy się z człowieczeństwem, wywołując nieporozumienia i powodując, iż poszukiwany gdzieś w nieokreślonej przestrzeni raj zostanie na zawsze utracony…
To nie jest prosta powieść i choć niewielkich rozmiarów, kryje w sobie tak wiele niedopowiedzianych treści, że starczyłoby ich na opasły wolumin. Cees Nooteboom to jednak minimalista i tym samym pisarz, który na kartach „Utraconego raju” ujawnia treści trudne i często nie do pojęcia. Zdarzenia rozgrywają się w konkretnych miejscach, tak naprawdę jednak wszędzie i nigdzie. Od brazylijskiego Sao Paolo po australijskie Perth i jakąś austriacką miejscowość oraz niemiecką stolicę. Odkąd tak naprawdę zaczyna się ta opowieść? Gdzie ma koniec i czy w ogóle go ma? Przecież to historia między innymi o uciekaniu od samego siebie i innych. Nooteboom nie robi nic innego jak bawi się w eskapistę, którego trudno zrozumieć. Stąd też możliwe problemy interpretacyjne i prawdopodobna niechęć niektórych czytelników zwłaszcza do formy pierwszej części tej książki. Sprawy nie ułatwia fakt, że tak naprawdę nie wiemy, o kim jest ta opowieść i czy zawarta w niej transcendencja nie przenosi nas w jakieś inne rejony trwania i odczuwania, których po prostu nie jesteśmy w stanie pojąć. Czy „Utracony raj” to zatem powieść-zagadka? Jak najbardziej. Stawia więcej pytań niż udziela odpowiedzi. Zderza to, co ludzkie z tym, czego człowiek nie jest w stanie pojąć. Staje wobec tajemnicy istnienia i niebytu, wobec siły dzieł sztuki i różnorodności ich odbioru. Stawia obok siebie aniołów i ludzi; sny i przygnębiającą jawę; duchy z ciałami tych, którzy podążają wciąż przed siebie, nie zaznając spokoju.
A teraz nieco konkretniej, chociaż wydaje mi się, iż pisanie o jakichkolwiek konkretach w odniesieniu do tej niezwykłej książki może jej po prostu zaszkodzić. Najpierw poznajemy dwie różne od siebie kobiety, bliskie przyjaciółki – Almut i Almę. Obie fascynują się szczątkowymi formami australijskiej kultury i sztuki, dostrzegają jej niestałość i jednoczesną siłę przekazu, pragną zgłębić tajniki aborygeńskiego malarstwa i wszystkiego tego, co kontynent odległy od reszty świata tak bardzo od tego świata odróżnia. Alma chce odkrywać australijskie tajemnice, bo sama jest nimi otoczona. Albo… jak to mówi Almut: „Jesteś tajemnicą i sama o tym nie wiesz. Nigdy nie wiadomo, co myślisz. Gdy coś mówisz, twoje spojrzenie nie pasuje do tego, co mówisz, jest zawsze tak, jakby było jeszcze coś innego, coś, do czego inni nie mają dostępu”. Trudno zatem zrozumieć do końca, dlaczego Alma ucieka z Brazylii do Australii. Tym bardziej, że obie z Almut, jak wspominają, nie trafiają tam na swoje marzenia. Kwestia gwałtu na Almie w brazylijskiej faweli jest tu jak najbardziej znacząca, ale nie tylko o zhańbioną w ten sposób kobiecość chodzi. Odczuwanie świata i samej siebie przez Almę to drżący i niepewny oddech kobiety, która boi się nabrać w płuca powietrza i zachłysnąć się nim. Alma, nie radząc sobie z trudnymi sytuacjami, które osobiście ją dotykają, najczęściej znika. „Gdy dzieje się coś, co dotyka mojego wnętrza, mojej tajemnicy, jak powiedziałaby Almut, znikam”. Rozpłynie się gdzieś w czasie i przestrzeni, kiedy na swojej drodze spotka Erika Zondaga. Ich ponowne spotkanie w austriackim spa będzie dziełem przypadku. Czy można jednak po raz drugi utracić coś, co już się utraciło? I czy Alma pozbawiona anielskich skrzydeł jak w Perth, będzie tą samą kobietą, przy której Erik odkrywał zagadkę własnego bytu?
Zondag to dość zgorzkniały krytyk atakujący zwłaszcza nową generację pisarzy holenderskich, którzy wręcz „wypluwają” swoje powieści. Zarówno czytanie jak i pisanie są dla niego aktami intymnymi. Równie intymnymi jak zbliżenie z Almą – tak przecież różną od niego, tak niesamowicie subtelną i wrażliwą, że zupełnie niepasującą do walczącego z kryzysem wieku średniego frustrata. Opowieść Erika to historia rozczarowań, opowieść Almy zaś jest opowieścią doświadczania. Historia tej dwójki to symboliczna, mglista i dwuznaczna historia dowiadywania się tego, co to znaczy odczuwać świat.
Duchy, sny i anioły. Obok nich ludzie, którzy chyba im zazdroszczą. „Utracony raj” to pozycja zmuszająca do zastanowienia się nad tym, kim jesteśmy i jakimi się stajemy. Także nad tym, jakie znaczenie w naszym życiu ma to, co nienazwane, a co czuje się mocno w kontakcie z realistycznymi dziełami sztuki. Przesadą byłoby powiedzenie, że historia Nootebooma nim jest. Informacja, iż to niezwykła powieść, byłaby znowu informacją zbyt ubogą. Należy po prostu poddać się temu, jak holenderski autor opowiada o wszystkim, co nie do opowiedzenia.
tłum. Łukasz Żebrowski
Wydawnictwo W.A.B., 2012
To nie jest prosta powieść i choć niewielkich rozmiarów, kryje w sobie tak wiele niedopowiedzianych treści, że starczyłoby ich na opasły wolumin. Cees Nooteboom to jednak minimalista i tym samym pisarz, który na kartach „Utraconego raju” ujawnia treści trudne i często nie do pojęcia. Zdarzenia rozgrywają się w konkretnych miejscach, tak naprawdę jednak wszędzie i nigdzie. Od brazylijskiego Sao Paolo po australijskie Perth i jakąś austriacką miejscowość oraz niemiecką stolicę. Odkąd tak naprawdę zaczyna się ta opowieść? Gdzie ma koniec i czy w ogóle go ma? Przecież to historia między innymi o uciekaniu od samego siebie i innych. Nooteboom nie robi nic innego jak bawi się w eskapistę, którego trudno zrozumieć. Stąd też możliwe problemy interpretacyjne i prawdopodobna niechęć niektórych czytelników zwłaszcza do formy pierwszej części tej książki. Sprawy nie ułatwia fakt, że tak naprawdę nie wiemy, o kim jest ta opowieść i czy zawarta w niej transcendencja nie przenosi nas w jakieś inne rejony trwania i odczuwania, których po prostu nie jesteśmy w stanie pojąć. Czy „Utracony raj” to zatem powieść-zagadka? Jak najbardziej. Stawia więcej pytań niż udziela odpowiedzi. Zderza to, co ludzkie z tym, czego człowiek nie jest w stanie pojąć. Staje wobec tajemnicy istnienia i niebytu, wobec siły dzieł sztuki i różnorodności ich odbioru. Stawia obok siebie aniołów i ludzi; sny i przygnębiającą jawę; duchy z ciałami tych, którzy podążają wciąż przed siebie, nie zaznając spokoju.
A teraz nieco konkretniej, chociaż wydaje mi się, iż pisanie o jakichkolwiek konkretach w odniesieniu do tej niezwykłej książki może jej po prostu zaszkodzić. Najpierw poznajemy dwie różne od siebie kobiety, bliskie przyjaciółki – Almut i Almę. Obie fascynują się szczątkowymi formami australijskiej kultury i sztuki, dostrzegają jej niestałość i jednoczesną siłę przekazu, pragną zgłębić tajniki aborygeńskiego malarstwa i wszystkiego tego, co kontynent odległy od reszty świata tak bardzo od tego świata odróżnia. Alma chce odkrywać australijskie tajemnice, bo sama jest nimi otoczona. Albo… jak to mówi Almut: „Jesteś tajemnicą i sama o tym nie wiesz. Nigdy nie wiadomo, co myślisz. Gdy coś mówisz, twoje spojrzenie nie pasuje do tego, co mówisz, jest zawsze tak, jakby było jeszcze coś innego, coś, do czego inni nie mają dostępu”. Trudno zatem zrozumieć do końca, dlaczego Alma ucieka z Brazylii do Australii. Tym bardziej, że obie z Almut, jak wspominają, nie trafiają tam na swoje marzenia. Kwestia gwałtu na Almie w brazylijskiej faweli jest tu jak najbardziej znacząca, ale nie tylko o zhańbioną w ten sposób kobiecość chodzi. Odczuwanie świata i samej siebie przez Almę to drżący i niepewny oddech kobiety, która boi się nabrać w płuca powietrza i zachłysnąć się nim. Alma, nie radząc sobie z trudnymi sytuacjami, które osobiście ją dotykają, najczęściej znika. „Gdy dzieje się coś, co dotyka mojego wnętrza, mojej tajemnicy, jak powiedziałaby Almut, znikam”. Rozpłynie się gdzieś w czasie i przestrzeni, kiedy na swojej drodze spotka Erika Zondaga. Ich ponowne spotkanie w austriackim spa będzie dziełem przypadku. Czy można jednak po raz drugi utracić coś, co już się utraciło? I czy Alma pozbawiona anielskich skrzydeł jak w Perth, będzie tą samą kobietą, przy której Erik odkrywał zagadkę własnego bytu?
Zondag to dość zgorzkniały krytyk atakujący zwłaszcza nową generację pisarzy holenderskich, którzy wręcz „wypluwają” swoje powieści. Zarówno czytanie jak i pisanie są dla niego aktami intymnymi. Równie intymnymi jak zbliżenie z Almą – tak przecież różną od niego, tak niesamowicie subtelną i wrażliwą, że zupełnie niepasującą do walczącego z kryzysem wieku średniego frustrata. Opowieść Erika to historia rozczarowań, opowieść Almy zaś jest opowieścią doświadczania. Historia tej dwójki to symboliczna, mglista i dwuznaczna historia dowiadywania się tego, co to znaczy odczuwać świat.
Duchy, sny i anioły. Obok nich ludzie, którzy chyba im zazdroszczą. „Utracony raj” to pozycja zmuszająca do zastanowienia się nad tym, kim jesteśmy i jakimi się stajemy. Także nad tym, jakie znaczenie w naszym życiu ma to, co nienazwane, a co czuje się mocno w kontakcie z realistycznymi dziełami sztuki. Przesadą byłoby powiedzenie, że historia Nootebooma nim jest. Informacja, iż to niezwykła powieść, byłaby znowu informacją zbyt ubogą. Należy po prostu poddać się temu, jak holenderski autor opowiada o wszystkim, co nie do opowiedzenia.
tłum. Łukasz Żebrowski
Wydawnictwo W.A.B., 2012
2 komentarze:
Nie czytałam tak wnikliwie jak Ty, ale też ogromnie mi się książka spodobała. Najbardziej poruszył melancholijny klimat i tajemnica.
Nic tu nie jest takie, jak byśmy się spodziewali: nie ma drastycznych opisów, anioły nie są kiczowate, związek starszego pana z młodą dziewczyną (związek? zetknięcie, ale jakie!) daleki od stereotypów. Australia chroni swoją odrębność - nie dostaniemy etnograficznego cudu.
Duża radość z czytania.
Bardzo lubie tego pisarza. Siegnełam po jego "Hotel nomadów" błędnie myśląc, że bedzie to przewodnik (!) Zachwyca mnei wnikliwością
http://ksiazkisaniebezpieczne.blogspot.com/2013/03/nietypowy-baedeker.html
Prześlij komentarz