2012-04-10

"Ojciec.prl" Wojciech Staszewski

Debiut prozatorski Wojciecha Staszewskiego udowadnia, że wielu z nas może w dowolnym momencie naszego życia stać się dobrymi literatami, jeśli tematem twórczości stanie się ktoś z najbliższej rodziny, wokół kogo koncentrować się będzie opowieść o własnym dorastaniu, dojrzewaniu do samego siebie. Polska literatura współczesna często przeraża i zasmuca, prezentując wizerunki opresyjnych rodziców. Takie książki jak „Zmarzlina” Tomasza Białkowskiego o matce, której nie można kochać czy też „Gnój” Wojciecha Kuczoka bądź „Kato-tata” Halszki Opfer o widmach okrutnych ojców, których wspomnienie wiąże ze swym dzieckiem na zawsze, zostawiają w pamięci trwały ślad i są bardziej dokumentami niż książkami beletrystycznymi. W opowieści Wojciecha Staszewskiego – drugiej ciekawej wydanej w tym roku historii o ojcu po „Manekinach” Karola Maliszewskiego – mamy do czynienia w gruncie rzeczy z bardzo ciepłą i sentymentalną narracją, chociaż jest w niej i bunt, i rozczarowanie, i żal trudny do opisania, i jeszcze wiele innych, niełatwych do wyrażenia emocji.

O ile Maliszewskiemu chodziło bardziej o to, by metaforycznie pochować ojca w sobie, o tyle Staszewski w trudnej przecież opowieści o dorastaniu i uczestniczeniu w degradacji fizycznej i duchowej swego taty, opowiada przede wszystkim o tym, jak dobrze tatę mieć. Tak, tatę – choć w tej prozie słowo „ojciec” wydaje się niemożliwe do zastąpienia przez inne. „Ojciec.prl” to chwilami tragikomiczna, momentami bardzo wzruszająca, ale przede wszystkim niesamowicie osobista i ciepła historia o tym, że kiedy syn staje się ojcem dla własnego taty, życie zmusza go do przemyśleń o tym, jak żył i czy ich wzajemne relacje położyły się cieniem na dorosłości i dojrzałości samego piszącego.

Jaki jest ojciec Staszewskiego teraz? „Przetrwał śmierć żony, zawalenie się komuny, swój udar mózgu. Teraz powłóczy lewą nogą, odlewa się do wanny, bełkoce na każdy temat tak samo i żyje Bydgoszczą lat pięćdziesiątych XX wieku. Cała biblioteczka książek skurczyła się do afazji podszytej demencją. Do tego coraz słabiej kontroluje higienę, śmierdzi starością i PRL-em”. Niezbyt zachęcające do dalszej lektury, prawda? Ale przecież wychodzi z tego wstępu opowieść o wierności, miłości, przywiązaniu i szacunku, która w gruncie rzeczy jest świadectwem bliskości, jaką może trudno jest opisać, ale która zawsze była i będzie.

Snując opowieści o tym, jaki ojciec był kiedyś, Staszewski stara się przede wszystkim ukazać, co wpłynęło na fakt, że dzisiaj jest takim, a nie innym człowiekiem. Jego dorastanie to jednocześnie starzenie się ojca. Z czasem następuje zamiana ról. Ojciec staje się nieporadnym dzieckiem, a jego syn musi wziąć na siebie odpowiedzialność za mężczyznę, którego wiek męski jest już odległą przeszłością. Staszewski przeżywa jednocześnie dwa upadki – upadek socjalizmu i upadek ojca. Zmagając się z dylematami moralnymi, dorastając w mrocznym PRLu, o którym przecież tak barwnie pisze, Staszewski staje nie tylko wobec zagadki własnego życia, ale także tajemnicy skomplikowanej relacji z ojcem, o której po latach dość trudno jest pisać.

„Mam do ojca żal. Że nie opowiedział mi rycerskiego eposu rodzinnego, kiedy ja miałem czternaście lat. Że nie pozwolił mi być z siebie dumnym. Że dorastałem jak półsierota po umarłej matce i zabitej Polsce”. To kwestie, które w przeżywaniu Staszewskiego są męczące i wymagają pewnej formy terapii. Terapią jest ta książka. Barwna opowieść o szarym PRLu i nasycona ciepłymi uczuciami historia o człowieku, którego nie łamał system, ale złamała choroba i przez to nie będzie już można porozmawiać z nim o tym, na co wcześniej zabrakło czasu.

Jest i nieco grozy w tej książce, bo przecież Staszewski opowiada o różnego rodzaju uciekaniu od śmierci. Tej prawdziwej, która dosięga jego matkę zdecydowanie za wcześnie i tej symbolicznej, idealistycznej, śmierci wiary w to, co kiedyś dawało siłę. Myślę, że ta narracja jest bardzo osobistą próbą powiedzenia tego, co nigdy już nie zostanie powiedziane między ojcem, który żył PRLem i synem, dla którego PL jest już czymś innym, nowym, lepszym. Jemu daje możliwości, ale ojcu dać już nie może. W tym rozumieniu „Ojciec.prl” to opowieść o trudach odnajdywania się we właściwym czasie i we właściwym miejscu.

Lubię takie książki, bo choć chwilami są gorzkie i smutne, dają nadzieję na to, iż można w zgorzknieniu i smutku pisać pięknie o tym, co piękne było. Bo PRL wcale nie był takim koszmarem, kiedy miało się u boku ojca. Ojca, który może nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei, ale i człowieka, którego pomimo tego się kocha, szanuje i ceni. Staszewski napisał dość przewrotną autobiografię, ale centrum swej powieści nie uczynił autorskiego „ja”, tylko „ja”, które realizowało się i dojrzewało dzięki ojcu, PRLowi i niezwykłej umiejętności doceniania tego, co się ma. Bo choć nie da się już porozmawiać ze swoim staruszkiem o wielu pomijanych latami kwestiach, można jednak opowiedzieć o nim tak, jakby opowiadało się o samym sobie. O człowieku, który umie docenić zdobytą od taty wiedzę, doświadczenie i pokornie znosi upływ czasu, którego przecież nie da się zatrzymać.

Wydawnictwo Agora, 2012

6 komentarzy:

Marzena Dobosz pisze...

Bardzo dziękuję za duże litery:) O niebo lepiej się teraz czyta, będę zatem zaglądać!

Anonimowy pisze...

Mroczny PRL... Ten mroczny PRL wybudował najwięcej mieszkań w historii Polski, najwięcej szpitali i szkół, to za PRL przybyło najwięcej Polaków, najwięcej Polaków miało awans społeczny. Może krytykując PRL porównacie go z warunkami przed wojną? Wtedy byście wiele zrozumieli, o ile propaganda GW wam na to pozwoli. O złotych latach kultury w PRL nawet nie wspomnę, Polska Szkoła Plakatu, Polski Jazz, Polska Szkoła Filmowa, Warszawska Jesień itp itd. Dawni komuniści to wciąż elita intelektualna tego kraju znana na całym świecie, tak jak Zygmunt Baumann, bądź Andrzej Nowicki, ale to też mroczny PRL. Mroczny bo ukrócił religijne dyrdymały, stawiał na lekturę racjonalizmu i rozsądku, wydając w tysiącach dzieła Oświecenia, większości po raz pierwszy na ziemiach Pl, zamiast Ojców Kościoła. Jeżeli PRL to mrok, to czym była Polska przed PRL?

Anonimowy pisze...

w domu książki czyta tylko moja 16letnia córka i mąż- w tzw międzyczasie tzn głównie w kiblu i w autosanie w drodze do/z pracy
ja po bumie w podstawówce nie zwykłam czytać...no czasem mi się zdarza: 'Kod da vinci' dawno temu, o cukrzycy we wrześniu ubiegłego roku,gdy się okazało,że mąż na to choruje... no i teraz
nie wiem dlaczego, to był impuls, sprawdziłam pocztę w komórce ,akurat był newsletter z Kulturalnego sklepu, poszłam sprawdzić czy nie ma w naszej księgarni...była...
czytam , pochłaniam , znajome klimaty np o relaksach, o rowerze Wigry i wielu wielu różnych rzeczach,o których już nie pamiętałam,a teraz się uśmiecham do siebie,ze faktycznie było... i o ojcu ,a właściwie o relacjach...
super mi się to czyta, martwię się że zaraz sie skończy a z drugiej strony chciałabym doczytać do końca...

Anonimowy pisze...

Książka stworzona jest w dobrym tempie, Staszek to muzyk i świetnym językiem - polonista. Mimo napisania jej, jak mawiał mój pracodawca z Czech, w wieku kanonicznym - 44 lata, jako pierwszej pozycji, sądzę że autor poradzi sobie i z innymi tematami niż autobiografia.

Anonimowy pisze...

Książka WYŚMIENITA.
Historia o dojrzewaniu i umieraniu, radości młodości i smutku starzenia jednocześnie. A obraz PRL tylko dodaje smaczku. I mimo, że jestem młodsza od autora, mnniej pamiętam tamte czasy - książka mnie zachwyca.
POLECAM

Anonimowy pisze...

Ta książka jest w dużej części o mnie. Jak ma tak nie być skoro jestem rówieśnikiem autora i dobrze znam te klimaty. Podobieństwa dopełnia moja największa miłość importowana spod Babiej Góry.
P.S. Do wychwalającego PRL powyżej. To, że jakiś pozytyw PRL-u istnieje nie zamazuje obrazu całości.