Najnowsza książka Wojciecha Albińskiego – nie tego od „Przekąsek – Zakąsek” - głęboko osadzona jest w problematyce społecznej RPA i wraca do zdarzeń, które w czasach apartheidu miały znaczenie kluczowe tak dla białych, jak i czarnych. Piętnaście miniatur literackich zebranych w tej publikacji to wyraźny głos przeciw klasyfikacji społeczności południa kontynentu w zależności od koloru skóry. To zatem literatura, która ma wyraźny rys dokumentalny. Chociaż dotknięte przez Albińskiego problemy wciąż rozbijają się między bielą i czernią skóry, nie jest to książka czarno – biała w swej wymowie. Tytułowe opowiadanie odnosi się do białego mężczyzny, który pragnie w Soweto – mieście czarnych – odwiedzić swą zuluską ukochaną. Dla Martina nie ma granic, chociaż musi je przecież przekraczać. Jak ma zbliżyć się do kobiety, o której marzy, skoro obowiązuje zakaz mieszania ras i o żadnych zbliżeniach – tych seksualnych i nie tylko – wolno jedynie marzyć? Martin gardzi swym rodowym bogactwem białego, które zbudowane zostało na wyłudzeniach i fałszerstwie. Czarna strona Johannesburga jednak nie chce przyjąć białego buntownika, o czym świadczy atak Tsotsie na Martina.
Tak oto w jednym z ważniejszych opowiadań Wojciech Albiński pokazuje, jak trudno opowiedzieć się po jednej ze stron, jak niezwykle nikła jest granica porozumienia między białymi i czarnymi oraz wskazuje, iż nawet wielka miłość nie jest w stanie tych granic zniszczyć. Biali w RPA uważają się za właściwe osoby na właściwym miejscu, ponieważ podejmują się jakichś czytelnych ról. Zakonnica, bohaterka opowiadania „Siostry Świętej Doktoryny”, uzasadnia racje białego człowieka do praw i poszanowania, włączając w nie pogląd utylitarystyczny. „Tu każdy wykonuje jakiś zawód. Takie wrażenie można odnieść, jeśli widzi się tylko białych… Jeden jest urzędnikiem w banku, bywają księgowi, zdarzają się lekarze i hodowcy… Co innego czarni, oni tu po prostu mieszkają! Są. Bez zawodu, zadania, usprawiedliwienia”. Czarnym nie wolno po prostu być w ich naturalnym świecie, który biali kiedyś podbijali? To jeden z wielu absurdów, jakie wyzierają z opowiadań Albińskiego. W nich toczy się wciąż wojna między rasami; sięga daleko głębiej, porusza kwestie nie tylko etniczne, ale i egzystencjalne. Albiński używa symboliki oszczędnie, jego teksty bliższe są realistycznym obrazkom rodzajowym z ulic Johannesburga rodem, ale tak naprawdę doskonale wiemy o tym, że każdy z tych krótkich tekstów mówi jeszcze coś więcej niż to, co można zeń wyczytać.
Autor sięga do przeszłości, chociaż bodaj tylko w jednym opowiadaniu pojawia się widoczna data – 1963. Wówczas w Pretorii odbywa się proces trzech czarnoskórych komunistów. Do jego rozstrzygnięcia konieczne jest zdanie kogoś z zewnątrz. Tym kimś jest Polak, ojciec Izydor, profesor teologii we Fryburgu. To on ma rozstrzygnąć o ich winie i wydać wyrok w sprawie precedensowej. Co zrobi? Postąpi zgodnie z własnym sumieniem. Tak jak postępują w większości wszyscy bohaterowie Albińskiego – ci biali, którzy uważają, że mają wszystko oraz czarni, którzy tłumią w sobie gniew o to, że tak wiele im zabrano.
Konflikty i spięcia międzyrasowe świetnie oddaje miniatura pod tytułem „Doktor w Zululandzie”. Dochodzi w niej do konfrontacji białego lekarza z czarnym medykiem, w której nie ma miejsca na porozumienie. Umierają ci, którym życie wieści biały lekarz; żyją ci, którym czarny medyk nie dał szans na życie. Ludzie przestają ufać lekarzom, medycynie, samym sobie. I oddzielają się od siebie jak tylko mogą. Opowiadanie „Klub” ukazuje galerię postaci majętnych i mających się za bogów białych. Tymczasem „Johannesburg tej nocy” mówi głównie o frustracjach czarnoskórych, którzy wchodzą w konflikt z prawem i podczas kościelnej mszy terroryzują wiernych, by odebrać datki „dla potrzebujących”.
Są teksty, w których bohaterowie próbują przełamać dzielące ich granice. W tym kontekście najciekawszym chyba opowiadaniem będzie „Kłamstwo za kłamstwem”, w którym owoc zakazanej miłości jest jednocześnie dzieckiem, jakie nieświadome swej misji, może prowadzić do pojednania, choć trudno o nie akurat w RPA i czasem trzeba wyjechać, przekroczyć granice realne, by pękły te, z powodu których tak ciężko żyć na południu Afryki.
Czy „Soweto – my love” wraca do problematyki czasów minionych, czy też natrętnie daje znać, iż opisywane problemy są nimi nadal? O czym pisze Albiński? O różnym rozumieniu tego, czym jest człowieczeństwo? A może o problemie niemożności jakiegokolwiek porozumienia, skoro tylko w tyglu walki można coś osiągnąć? Na pewno zbiór tekstów Albińskiego opowiada o tragedii istnienia zarówno w wymiarze jednostkowym (dramatyczne opowiadania „Komisja” czy „Koniec Wielkiego Treku”), jak i społecznościowym (wspomniany już „Doktor w Zululandzie” czy otwierająca zbiór „Msza za niepamięć”). Autor podkreśla, że nic nie jest tylko czarne lub białe w świecie, który te dwa kolory upatrzył sobie do wytyczania granic rodzących cierpienie i ból…
Najciekawsze jest jednak to, że Albiński pisze o czasach zakazu mieszania ras, a jednocześnie pokazuje, jak dwie rasy – ścierając się – tworzą mimo wszystko wspólną płaszczyznę życia z problemami podobnymi jednemu i drugiemu kolorowi skóry. Czytając „Soweto – my love”, można jednocześnie słuchać energetyzującej muzyki Kwaito, dzięki której gniew czarnych mieszkańców południowej Afryki wyraża się mocno i dobitnie. Tak jak stara się to pokazać Wojciech Albiński.
Wydawnictwo W.A.B., 2012
Tak oto w jednym z ważniejszych opowiadań Wojciech Albiński pokazuje, jak trudno opowiedzieć się po jednej ze stron, jak niezwykle nikła jest granica porozumienia między białymi i czarnymi oraz wskazuje, iż nawet wielka miłość nie jest w stanie tych granic zniszczyć. Biali w RPA uważają się za właściwe osoby na właściwym miejscu, ponieważ podejmują się jakichś czytelnych ról. Zakonnica, bohaterka opowiadania „Siostry Świętej Doktoryny”, uzasadnia racje białego człowieka do praw i poszanowania, włączając w nie pogląd utylitarystyczny. „Tu każdy wykonuje jakiś zawód. Takie wrażenie można odnieść, jeśli widzi się tylko białych… Jeden jest urzędnikiem w banku, bywają księgowi, zdarzają się lekarze i hodowcy… Co innego czarni, oni tu po prostu mieszkają! Są. Bez zawodu, zadania, usprawiedliwienia”. Czarnym nie wolno po prostu być w ich naturalnym świecie, który biali kiedyś podbijali? To jeden z wielu absurdów, jakie wyzierają z opowiadań Albińskiego. W nich toczy się wciąż wojna między rasami; sięga daleko głębiej, porusza kwestie nie tylko etniczne, ale i egzystencjalne. Albiński używa symboliki oszczędnie, jego teksty bliższe są realistycznym obrazkom rodzajowym z ulic Johannesburga rodem, ale tak naprawdę doskonale wiemy o tym, że każdy z tych krótkich tekstów mówi jeszcze coś więcej niż to, co można zeń wyczytać.
Autor sięga do przeszłości, chociaż bodaj tylko w jednym opowiadaniu pojawia się widoczna data – 1963. Wówczas w Pretorii odbywa się proces trzech czarnoskórych komunistów. Do jego rozstrzygnięcia konieczne jest zdanie kogoś z zewnątrz. Tym kimś jest Polak, ojciec Izydor, profesor teologii we Fryburgu. To on ma rozstrzygnąć o ich winie i wydać wyrok w sprawie precedensowej. Co zrobi? Postąpi zgodnie z własnym sumieniem. Tak jak postępują w większości wszyscy bohaterowie Albińskiego – ci biali, którzy uważają, że mają wszystko oraz czarni, którzy tłumią w sobie gniew o to, że tak wiele im zabrano.
Konflikty i spięcia międzyrasowe świetnie oddaje miniatura pod tytułem „Doktor w Zululandzie”. Dochodzi w niej do konfrontacji białego lekarza z czarnym medykiem, w której nie ma miejsca na porozumienie. Umierają ci, którym życie wieści biały lekarz; żyją ci, którym czarny medyk nie dał szans na życie. Ludzie przestają ufać lekarzom, medycynie, samym sobie. I oddzielają się od siebie jak tylko mogą. Opowiadanie „Klub” ukazuje galerię postaci majętnych i mających się za bogów białych. Tymczasem „Johannesburg tej nocy” mówi głównie o frustracjach czarnoskórych, którzy wchodzą w konflikt z prawem i podczas kościelnej mszy terroryzują wiernych, by odebrać datki „dla potrzebujących”.
Są teksty, w których bohaterowie próbują przełamać dzielące ich granice. W tym kontekście najciekawszym chyba opowiadaniem będzie „Kłamstwo za kłamstwem”, w którym owoc zakazanej miłości jest jednocześnie dzieckiem, jakie nieświadome swej misji, może prowadzić do pojednania, choć trudno o nie akurat w RPA i czasem trzeba wyjechać, przekroczyć granice realne, by pękły te, z powodu których tak ciężko żyć na południu Afryki.
Czy „Soweto – my love” wraca do problematyki czasów minionych, czy też natrętnie daje znać, iż opisywane problemy są nimi nadal? O czym pisze Albiński? O różnym rozumieniu tego, czym jest człowieczeństwo? A może o problemie niemożności jakiegokolwiek porozumienia, skoro tylko w tyglu walki można coś osiągnąć? Na pewno zbiór tekstów Albińskiego opowiada o tragedii istnienia zarówno w wymiarze jednostkowym (dramatyczne opowiadania „Komisja” czy „Koniec Wielkiego Treku”), jak i społecznościowym (wspomniany już „Doktor w Zululandzie” czy otwierająca zbiór „Msza za niepamięć”). Autor podkreśla, że nic nie jest tylko czarne lub białe w świecie, który te dwa kolory upatrzył sobie do wytyczania granic rodzących cierpienie i ból…
Najciekawsze jest jednak to, że Albiński pisze o czasach zakazu mieszania ras, a jednocześnie pokazuje, jak dwie rasy – ścierając się – tworzą mimo wszystko wspólną płaszczyznę życia z problemami podobnymi jednemu i drugiemu kolorowi skóry. Czytając „Soweto – my love”, można jednocześnie słuchać energetyzującej muzyki Kwaito, dzięki której gniew czarnych mieszkańców południowej Afryki wyraża się mocno i dobitnie. Tak jak stara się to pokazać Wojciech Albiński.
Wydawnictwo W.A.B., 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz