2012-06-25

"NN" Jerzy Franczak

Chwaląc wcześniejsze powieści Jerzego Franczaka – „Nieludzką komedię” i „Da capo” – zwracałem uwagę na to, iż autorowi udało się „wyjść z siebie”, oderwać od autotematyzmu swego pisania, stworzyć przekonującego bohatera z krwi i kości. Tymczasem „NN”, jego nowa książka, stanie się do siebie samego powrotem i już nie drażni pewna manieryczność dostrzegalna w „Przymierzalni”, bo intryguje przede wszystkim język i sposób opowiadania o sobie. Kim bowiem jest jeden z bohaterów tej opowieści, Franek Jerzak? Dowcipna zamiana literek, a tak naprawdę zabieg pisania, jaki już znamy. Przewrotny, ironiczny, chwilami słodko – gorzki i dekonstruujący świat, w którym Franek próbuje się odnaleźć. To jednak postać z drugiej części „NN”. Pierwsza to historia przypadku – przypadku spotkania i przypadku refleksji o kimś, kto przypadkowy, czyli nie taki znów ważny, wcale nie. Trójka skrajnie od siebie różnych ludzi zatrzyma się nad kimś takim. Ten ktoś nie ma imienia, a jego nazwisko nosi mnóstwo Polaków. Leżący Nikt i troje ludzi, którzy także przy nim nikną. „NN” wychodzi od konkretnej sytuacji, ale wcale nie jest konkretną książką. To opowieść o niedopowiedzeniach, a wszystko, co w niej zawarte wydaje się ironiczne i wymagające czytelniczego uściślenia.

Franczak tworzy trzecią, ostatnią część egzystencjalnej trylogii. Nie widzimy jednak zasadniczych podobieństw z „Nieludzką komedią” czy „Da capo”. Emil Król z pierwszej książki pojawia się jedynie we wspomnieniu. Jego życie zostaje zdeprecjonowane, a on sam sprowadzony do anonimowej postaci, która coś tam chciała i niczego nie osiągnęła, a jest tak nieważna, że można nawet jej imię przekręcić. Śladowy sygnał bytności brata Emila, bohatera „Da capo”, odnajdziemy w rozważaniach wspomnianego Franka, który – jak Kamil – zbudował sobie jakiś świat wartości i wierzeń, ale czuje się w nim beznadziejnie zagubiony i chyba tylko samotność, ta świadoma i z wyboru, pomaga mu przetrwać. Czy zatem do lektury „NN” konieczna jest znajomość wcześniejszych książek Franczaka? I tak, i nie. To bowiem pisarz, którego można rozumieć i interpretować chyba dopiero po przeczytaniu kilku innych jego pozycji. Nie, albowiem „NN” niesie w sobie – zwłaszcza w pierwszej części – przesłanie uniwersalne, osobne i dość czytelne; bez jakichkolwiek nawiązań do tego, co pióro Franczaka wcześniej stworzyło. Jedno jest pewne. Jego nowa książka to dość specyficzna jakość literacka, błyskotliwy i ironiczny traktat o nicości i o tym, że każdy świadomy byt może być tylko tej ogólnej nicości potwierdzeniem.

Jest późny wieczór. Na krakowskim stadionie Wisła przegrywa z Cracovią. Artur – medyczny przedstawiciel handlowy – spędza wieczór z kolegami i przy telewizorze, bo mecz to rzecz święta, a jego kobieta powinna pokornie czekać, nie grymasić, nie unosić się i nie narzekać, że nie ma go przy niej. W końcu jednak nadchodzi czas, gdy należy udać się do domu. Czy Ola śpi? Może spakowała już jego rzeczy? Być może to początek samotnych wieczorów, bo trudno przecież być z kimś tak zaborczym jak ona? Artur ni stąd ni zowąd natrafia na swojej drodze na mężczyznę, który leży i wydaje się być martwy. Nie jest. Jeszcze nie jest. Obok leżącego jak spod ziemi pojawiają się dwie inne postacie. Ona – Mariola – to kasjerka po gastronomiku, która przyjechała do Krakowa z prowincji, by zapomnieć o utracie dziecka i brutalności męża – alkoholika (z którym jednakowoż nadal mieszka i którego wciąż tak samo się boi). Mariola na co dzień stwarza sobie lepszą wersję własnego życia, prowadząc blog i licząc na to, iż ktoś tę alternatywę uzna za prawdę i skomentuje choć jeden post. Obok Marioli wyrasta tylko na chwilę niejaki Reszka. Mowa o chwili, bowiem spłoszy go policyjny patrol, a dopiero później poznamy nieco jego poglądy. To taki niepokorny młodzian jak bohaterowie książek Michała Olszewskiego. Krytyk rzeczywistości, koncernów, trującego – w sensie dosłownym i metaforycznym – świata, przeciwnik wszelkich instytucji i… wieczny student, który na złość państwu pracować nie będzie. Reszka poprowadzi nas w inny rejon Krakowa, gdy tymczasem Artur i Mariola pozwolą poznać dalsze losy tajemniczego nieznajomego, który leży na ulicy.

Nocne spotkanie trójki różnych od siebie ludzi w mroku krakowskiej ulicy Wenecja to taki polifoniczny dramat egzystencjalny. Konfrontacja witalizmu – w różnych postaciach – z odchodzeniem, bliskością śmierci. Ktoś kończy życie, inny jeszcze go nie zaczął. Każdy w tym życiu wydaje się być kimś, podczas gdy wszyscy jesteśmy marionetkami. Ślepy los pokazuje nocnym krakowskim wędrowcom, iż nawet bliskość ludzkiej tragedii nie może zjednać. Każdy bowiem swą tragedię dopisuje nadal, akt po akcie każdego dnia. Opowieści Franczaka są czymś na kształt teatralnych didaskaliów. Dają nam pewien ogólny obraz, nie pozwalają wnikać wewnątrz.

A cały wewnątrz siebie, zatopiony w rozważaniach o własnym życiu jest czwarty bohater, dodany jakby w tej fabule, odstający od reszty, nie uczestniczy w nocnej przygodzie. Franek Jerzak. Nie jest pewien, kim jest naprawdę. Żydogóralem? Panem doktorem nauk jakichś tam? Życiowym partnerem kobiety, z którą lekko przychodzi dekonstruowanie obrazów filmowych, ale trudniej już im stanąć obok siebie i zrozumieć, czy chcą być razem? Jerzak dotkliwie cierpi przez stereotypy i społeczne role, ale nie robi nic, by od nich uciekać. Warto? Nie warto. Nie da się. A jak już się da, to szybko przyjdzie opamiętanie, że droga zbyt skomplikowana. Rytualny ład kolejnych dni to dla Jerzaka wentyl bezpieczeństwa jak dla Kamila Króla z „Da capo”. Czy jednak tym razem będzie mowa o tym samym? Niekoniecznie. „NN” – co już zauważyłem – traktuje o nicości, ale szydzi z niej i niejako odbija się od niej, dając jakąś jakość, jakąś treść. Ta książka nieco igra z czytelnikiem, ale jest wyraźna. Z drugiej strony tak nieoczywista, że chętnie wraca się do przeczytanych już zdań, by poważyć je sobie jeszcze chwilę w myślach i na języku.

Korporacja Ha!art, 2012

KUP KSIĄŻKĘ

Brak komentarzy: