2012-08-24

"Złość" Magdalena Miecznicka

Zawsze można liczyć na rodziców, że popieprzą nam w głowach”. Tak myśli Marta, główna bohaterka książki „Złość”. Popieprzyli, ale nie tylko samym sobą. Kobieta drugiej książki Magdaleny Miecznickiej – jak z samego tytułu można wnioskować - będzie w złości, ale w gruncie rzeczy przeczytamy typową historię poranionej w młodości dziewczyny. Nagle – pojawiającemu się po dziesięciu latach ojcu, jej macosze i ich młodym przyjaciołom z Ameryki - Marta postanawia zafundować koszmar, w którym być może oczyści się z własnych lęków, kompleksów i smutków niepotrzebnej kiedyś ojcu córki. Czytelnikowi funduje książkę przede wszystkim przewidywalną i uciekającą od koniecznych w opisanych sytuacjach analiz psychologicznych postaci. O tym zaś więcej potem.

Tymczasem nie wiem, co to za kobiecy pęd pisarski każe autorkom umieszczać swe bohaterki w sytuacjach krańcowych i wymagających od nich zmian, a wszystko w malowniczej scenerii Włoch czy Francji. Maja Wolny i Małgorzata Ylidrim opiewają piękno Włoch, gdzie metamorfozom ulegają ich bohaterki, Miecznicka zaś zmieni się w przewodnika po Lazurowym Wybrzeżu. Może to ma być odpowiedni świat, w którym jest i upał, i kuse stroje płci obojga i czasami chłodne noce do wspominek oraz kartkowania pretensjonalnych wpisów z młodości w jakichś sekretnych dzienniczkach. Dramat Marty ze „Złości” świetnie by się odbywał w jakiejś chłodnej rzeczywistości, najlepiej w Norwegii czy Finlandii. Doskonale zgrywałoby się to z lodowatymi na początku relacjami między Martą, jej macochą Karoliną a zgorzkniałym ojcem, w którego sercu nie da się odnaleźć niczego, co ciepłe. Zapewne byłoby to niezbyt przyjazne dla Amerykanów, których ojciec Marty zaprasza na wakacje życia; oni bliżej się poznają i odkryją piękno Europy tej południowej niż jej chłodnej części, gdzie złość by zamarzała, miast się rozpuszczać.

Marta z początku niechętnie i ze wstydem odnosi się do wszelkich przejawów dobroczynności macochy Karoliny, ale po pewnym czasie odkrywa, że otaczający ją luksus, jakiego nigdy nie miała, nawet daje możliwość przemyślenia swojej krzywdy i bólu. Tu zaczyna się akcja, której finału można się domyśleć, w związku z tym w omówieniu winien jestem raczej nakreślenia tylko przyczyn, a nie opisywania skutków tego, co ma się stać w rojeniach Magdy. Miecznicka napisała historię bardzo, bardzo przewidywalną, uprościła wiele spraw związanych z czuciem i odbieraniem rzeczywistości skrzywdzonego dziecka (Mariusz zakłada jedynie, że córka nie ma do czego wracać i jest to jedna z mocniejszych wypowiedzi w tej książce); dodatkowo nadała dość infantylny wyraz głównej postaci - Marty pozerki, która wciąż „bije młodszych” tym, że jest inna: podpala tytoń, czyta Rotha, Plath i Tołstoja, a nie magazyny o modzie czy karty dań w drogich restauracjach. Dodatkowo atutem staje się dla niej nieszczęśliwe dzieciństwo, ale nikt – zarówno w konstancińskiej willi przez wyjazdem jak i później, w Nicei – nie jest tym zainteresowany i nie chce rozmawiać o tym, co Marta przeżyła.

Wiemy jedynie, że teraz kieruje nią złość. Zgodnie z wieloma teoriami psychologicznymi pod złością kryje się sporo emocji i uczuć, które lepiej zastąpić, a wtedy można usprawiedliwić bycie złym. Nie, Marta nie jest zła. Chce toczyć grę opartą na własnych zasadach, ale chyba do końca ich nie ustaliła. W opinii Macochy jest zimną intelektualistką o wrednym charakterze. I po co taką „flądrę” zabierać na idylliczny rejs po morzu, kiedy będziemy chłonąć cudne powietrze nie dla niej przeznaczone i uszczuplać portfele o ogromne ilości euro z portfela Mariusza nie przez nią zarobione? Przecież i tak znajdziemy się w pustce definiującej nasze codzienne, sztuczne życie, tyle że odbędzie się to łagodniej, w innej scenerii. Teatralna Karolina żyjąca na pokaz na pewno nie zadałaby na głos takiego wcześniejszego pytania, ale czyż nie wszyscy uczestnicy letniego rejsu poza parą młodych Amerykanów i samą Martą tak myśli?

Marta przez lata nienawidziła ojca. Najpierw tak po prostu, bo poszedł sobie chwytać się za bary z możliwościami lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Kiedy zobaczyła dom i kobietę, z którą mieszkał, a dodatkowo poznała uśmiechniętą i naiwną parę młodych zza oceanu, zaczęła myśleć o tym, co może z tego wyrwać, mieć swojego. Generalnie filozofia, którą autorka mogła mieć przy pisaniu jest taka – coś tam sobie wymyślę, coś zrealizuję, pewnie się to skończy w jakimś łóżku, z ocieraniem łez rozpaczy, ale także z dobrymi drinkami i muzą oraz z papierosami, które nagle moja bohaterka zacznie lubić. To dobrze, że tak właśnie nie planuje swej zemsty Marta, bo zrujnowałoby to „Złość” całkowicie, a na razie chcę dowieść, ze to po prostu tylko nieciekawa książka. Może jednocześnie zmusić niektórych zezłoszczonych, że Marta nie dała mu dobrego świata, że chciałby poczytać o pięknej południowej Francji, a czyta wynurzenia całkowicie normalnej dwudziestolatki, nadającej swym cierpieniom wielką wagę.

Kiedy czytamy, że dziewczyna, macocha, wiecznie pewny siebie i arogancki mąż oraz Brian i Maja – zachwyceni wszystkim, co się wokół nich znajduje, nie mają o czym rozmawiać z Martą, automatycznie myślimy o tym, czy to z nią, czy też z nimi razem jest coś nie w porządku. Marty realizm w poglądach i alienacyjna dusza unikająca współtowarzyszy podróży od razu czyni z niej osobę „z innej bajki”. Tymczasem Marta jest zła i chce tę złość wyrazić, snując koszmarną intrygę tak, by reszta pamiętała Niceę okropnie. Tak więc jadą, wsiadają na ekskluzywny (a jakże!) jacht… i niech zaczyna się ich gehenna.

Maja jest dla Marty słodką amerykańską idiotką i bohaterka uważa, że z nią sobie poradzi. Karolina już jej nie lubi i to dla niej bardzo dobre. Ojciec w swym cynizmie wyprasza sobie jej wcześniejsze dąsy, bo nie ma żadnych wyrzutów sumienia, iż ją porzucił, więc niech się zabawia, skoro dostaje okazję. Marta się zatem bawi, a tymczasem Miecznicka na wielu stronach pokazuje, jak trudno pogłębić jej rys jakiekolwiek bohatera. Brak choćby przemyconej wzmianki psychologicznej gdzieś między innymi zdaniami. Mamy za to książkę nie o dwudziestolatce, która pragnie wyrzucić z siebie zło, a mało błyskotliwy obraz młodej gniewnej i rzekomo „mądrej”, która bez lęku włóczy się gdzieś w nieznane po Nicei i tylko dzięki szczęściu nie trafia na zboczeńca czy maniaka, lecz na osobę, która mówi jej: „Kto z nas nie został skrzywdzony przez rodziców?”. No właśnie, wszystkich bez wyjątku mamy karać?

Każdy z nas - gdy dojdzie do pewnego etapu - w chęci ukarania rodziców, świata, jego otoczenia, jest w gruncie rzeczy taki sam. Napisać książkę uniwersalizującą tę problematykę nie jest łatwo. „Złość” to po prostu lekkie czytadło, w którym rodzinne dramaty pojawiają się tylko w tle. Gdzieś między pękaniem świata idei Karoliny, podobnym procesem do tego u Mai i uświadomieniem sobie przez Briana, że skoro jest Amerykaninem, to stawia się w knajpie drinki i jest dobrym kochankiem. Między banałami… kolejny banał, niestety. Uderzenie w tę banalność Magdaleny Miecznickiej jest jak cios zadany tępym narzędziem. Wrażenia nie robi.

Grzechy rodziców, miłość, cierpienie, upały Lazurowego Wybrzeża, cudność kochanka i pewność, że wszystko (poza Martą) należy do ciebie – to mogą być jakieś chwytne słowa promujące „Złość”. Jak dla mnie napisano tę książkę za szybko, bez emocji i chyba też bez większego szacunku dla czytelników, bo wielu bohaterów „Złości” jest po prostu papierowych. Są świetnie dobrani, ale są kukłami w teatrze pantomimy. Zaś prawdziwą i jedyną naprawdę wyczuwalną w książce złość odczuwa ojciec bohaterki, nie ona sama; tak przecież spragniona, by złość nią niosła…

Wydawnictwo Literackie, 2012

7 komentarzy:

Olga Gajda pisze...

Nie bardzo rozumiem, panie Jarosławie następujący fragment pana recenzji: "nie wiem, co to za kobiecy pęd pisarski każe autorkom umieszczać swe bohaterki w sytuacjach krańcowych i wymagających od nich zmian". Zasadniczo literatura - bez względu na płeć autorów - opiera się na sytuowaniu bohaterów w sytuacjach krańcowych i na zmuszaniu ich do konfrontacji z tym, co może ich zmienić. Takie sytuacje budują zarówno akcję, jak również fabularne napięcie.
Poza tym bardzo trafnie podsumował pan "dzieło" Miecznickiej. Bez głębi, bez pomysłu, bez polotu. Pozdrawiam!

Olga Gajda pisze...

Dodam tylko, że tytułowa złość ogarnęła mnie, kiedy uświadomiłam sobie, że nikt nie zwróci mi pieniędzy za tak słabą książkę :) Szkoda, że nikt nie uwzględnia reklamacji czytelników. Pozostaje niesmak i minus trzydzieści kilka złotych na koncie.

Jarosław Czechowicz pisze...

Pani Olgo, proszę doczytać zdanie do końca - "a wszystko w malowniczej scenerii Włoch czy Francji."
Jeśli jeszcze coś jest niezrozumiałe, postaram się pokrótce wyjaśnić. Zatrzymuję się tu nad pewnym trendem pisarstwa kobiet - nie mężczyzn, oni tak nie robią - które wysyłają swe bohaterki w jakieś malownicze krainy południa Europy i dopiero tam otwierają im się oczy (czasem też nogi, ale zwykle jedno nie idzie wtedy w parze z drugim - metaforycznie) i uświadamiają sobie coś, co dotąd było zagadką.

Wyobraża sobie Pani krakowską bohaterkę, która w wiejącym wietrze Kopca Kraka przeżyje życiowe katharsis? Nie, polskie autorki wyślą taką nad Adriatyk, do Francji, na Maltę, gdziekolwiek :)

Pozdrawiam

Olga Gajda pisze...

:) Mężczyźni wysyłają swoich bohaterów na przykład do Londynu. Na śledztwo. Albo do Lwowa. Na kolejne śledztwo. Albo do Oslo. Nie wiadomo po co :) Tak naprawdę miejsce akcji jest zazwyczaj dekoracją, na tle której rozgrywają się prawdziwe historie. Prawdziwe, czyli takie, które są przekonujące i budzą emocje. Jeśli ich brakuje, nawet Malta nie uratuje bohaterów przed papierowością, nijakością, bylejakością.

I jak najbardziej wyobrażam sobie katharsis połamanej doświadczeniami bohaterki na Kopcu Kościuszki. Kopiec w Kraku jest znacznie bardziej symboliczny niż płaska plaża we Włoszech :) Moja wyobraźnia jest, jak pan widzi, wypukła :)

Jarosław Czechowicz pisze...

:-)
Cieszy mnie to. Ale proszę powędrować po kopcu Krakusa albo Wandy, bo duch najmniejszej nawet wewnętrznej przemiany na Kopcu Kościuszki - od którego trzymam się z daleka - rozpłynie się w tabunie turystów!

Bohatera z charakterem nie trzeba nigdzie wysyłać. Są książki, w których siedzi w swoim pokoju i ciary przechodzą, gdy się czyta, co ma do powiedzenia :)

dofi pisze...

Czytałam "Złość", ale bardziej pasowałoby mi, gdyby autorka o głównej bohaterce napisała, że pragnęła zemsty. To tytułowe uczucie do mnie nie przemawiało. Zło, złość, nienawiść - to przecież różne uczucia.

horyzontalni pisze...

http://horyzontalni.blogspot.com/