2013-01-01

"Kłamca" Tomasz Białkowski

Wydawanie dwóch powieści w jednym roku zazwyczaj nie wychodzi autorom na dobre. Tak też się dzieje w przypadku Tomasza Białkowskiego, który po intrygującym „Drzewie morwowym” napisał coś na kształt kalki pierwszej powieści. Konstrukcja, fabuła, zwroty akcji, a nawet niektóre wypowiedzi bohaterów – wszystko to już było, a druga część kryminalnej trylogii z Pawłem Werensem w roli głównej świadczy o tym, iż autorowi skończyły się niebanalne pomysły. Białkowski ponownie wykorzystał nieco wiedzy z przekładów biblijnych, sensacyjną intrygę powiązał z bohaterami strategicznymi z punktu widzenia czytelnika „Drzewa morwowego” i stworzył takiego kryminalnego kolosa na glinianych nogach, gdzie wszystko rozpada się i jest po prostu mało przekonujące. Rozczarowanie jest dość bolesne, bo to autor, który dotychczas zaskakiwał mnie każdą nową książką. Lekturze najnowszej towarzyszyło znudzenie i męczące uczucie déjà vu, które uświadomiło mi, iż „Kłamca” może być atrakcyjny tylko dla czytelnika, który nie zna „Drzewa morwowego”.

Ponownie prolog osadza się w odległej przeszłości, którą połączy z bogatym w wydarzenia tygodniem tajemnica rodziny Pawła Werensa, a raczej to, co ukrywał jego wuj – apostata, tak życzliwy i rubaszny, napędzający w dobrym kierunku fabułę „Drzewa morwowego”. Niestety, Mariusz Werens ginie już na pierwszych stronach wraz ze swoją towarzyszką, którą ukrzyżowano na modłę Wilgefortis, z przyklejoną brodą i spadającym z nogi butem. Jaki związek zdarzenie z maja 2006 roku ma z dniem 2 czerwca 1945, kiedy to w opuszczonym pałacu Joachimstein, będącym archiwum tajnych dokumentów, trójka młodych żołnierzy znajduje przestraszonego chłopca, Thomasa Kastnera, siedzącego na walizce? Okazuje się, iż powrócą szaleńcy – kainiści, z którymi Paweł Werens nie rozprawił się w poprzedniej fabule Białkowskiego, a motywy postępowania złoczyńców będą nie tyle przewidywalne, co zwyczajnie nużące, bo wszystko na ich temat oraz motywów ich postępowania opowiedziane zostało w pierwszej odsłonie tego kryminalnego cyklu.

Główny bohater – Paweł Werens – niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest takim, jakim zostawił go autor w poprzedniej książce i bieżące zdarzenia z traumatycznym przeżyciem śmierci członka rodziny, nie pozwalają nam poznać tej postaci lepiej. To tak, jakby Werens został już ukształtowany, uformowany słowem w „Drzewie morwowym”;  teraz zmaga się z tymi samymi dylematami, czyli wewnętrznym zagubieniem i poczuciem braku swego miejsca w życiu. Pawła zastajemy w Gdańsku. Szaleje nocą, kiedy w konkursie piosenki Eurowizji wygrywają fińskie demony – grupa Lordi. To zapowiedź pojawienia się jego prywatnych demonów przeszłości, przez które będzie mu jeszcze trudniej, gdy dowie się o śmierci wuja i jego żony. Werens po ostatnich dramatycznych wydarzeniach zrobił karierę medialną, wydał książkę – bestseller i znużony spotkaniami z czytelnikami postanawia wybrać się do klubu, gdzie podrywają go dwie tajemnicze dziewczyny. Po nocnych igraszkach okupionych szantażem w postaci zdjęć, Paweł zajmuje się sprawą śmierci wuja, bo jest przekonany, iż to kainiści po raz kolejny pokazują swoje chore oblicze i decydują o kolejnych śmierciach.

Zabójstw jest kilka na kartach „Kłamcy”; jedne bardziej, drugie mniej spektakularne. Ponownie pojawia się bystra kobieta, która pomoże rozwiązać kryminalną zagadkę. Po inteligentnej pani weterynarz z „Drzewa morwowego” do głosu (i działania) dopuszczona zostaje doktor Lena Lipska, specjalistka od historii starożytnej. To dzięki niej Werens poznaje sens słowa „szadrak”, jaki węglem na plecach Mariusza zapisał zabójca. Wraz z Lipską odkrywa także, iż w domu wuja pozostawiono wskazówki – cegłę, szwedzką koronę, zwinięty dywan i przesunięty, stary zegar. Oboje podejmują walkę z czasem, a wspiera ich podkomisarz Adam Dera – taki olsztyński kowboj bez ostróg i konia, jedyny sprawiedliwy pośród dotychczas już zdemaskowanych policjantów – przestępców. Dera prowadzi prywatne śledztwo, a Werens z Leną zajmują się oględzinami gdańskiej bazyliki, gdzie kryć się mają odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

„Kłamca” to powieść wtórna względem „Drzewa morwowego”, ale ciągłe porównywanie obu książek może sprawiać wrażenie czepiania się. Nie, nie czepiam się. Wskazuję jedynie, iż mamy do czynienia z książką li tylko nastawioną na „dzianie się”, już wcześniej jakoś ukształtowane i nakreślone. Brakuje mi w „Kłamcy” egzystencjalnej głębi, jaką miały wszystkie poprzednie książki Tomasza Białkowskiego. Ta powieść nie broni się niczym; intryga jest przewidywalna, bohaterowie wyraźnie podzieleni na złych i dobrych, a zwroty akcji coraz mniej prawdopodobne i celujące w stronę narracji Dana Browna, z której można się po prostu pośmiać. Szkoda, że dobra zapowiedź cyklu kryminalnego przynosi dość marną kontynuację. Trudno jest mi powiedzieć, czy będę miał ochotę na czytanie „Króla Tyru”, bo po lekturze „Kłamcy” większego nowatorstwa w planowanej trzeciej powieści o Pawle Werensie raczej nie wieszczę…

Wydawnictwo Szara Godzina, 2012

Brak komentarzy: