Pomiędzy obrazoburczym
„Skowytem” Allena Ginsberga a wizyjną i kultową powieścią „W drodze” Jacka
Kerouaca skryło się wiele emocji, przeżyć, często dramatycznych doświadczeń
egzystencjalnych, a przede wszystkim ukryła się przyjaźń. Genialny projekt
mający na celu zebranie i opublikowanie listów, które obaj twórcy Beat
Generation pisali do siebie od 1944 do 1963 roku, jest dostępny dla polskiego
czytelnika! Opasły wolumin czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem, bo
kilkaset listów to może nie jest literatura, ale bardzo intymny zapis
skomplikowanych relacji między twórcami amerykańskiej bohemy oraz tego, w jak
niezwykły sposób przeżywali prozę życia, czyniąc z niej materię do twórczości ponadczasowej i zaskakującej do dziś. To książka, podczas
lektury której rodzi się więcej pytań niż odpowiedzi. Dlaczego? Być może przez
to, o czym wspomniał Ginsberg przyjacielowi jesienią 1948 roku: „Listy są
równie niejasne jak nasza mowa, ale to dlatego, że my tacy jesteśmy”. Oto dowód
istnienia naprawdę. Dwóch fascynujących jednostek oraz ludzi z ich otoczenia.
To także opowieść o odwiedzanych miejscach, czytanych lekturach i wzajemnych
fascynacjach, dzięki którym Ginsberg i Kerouac latami wspierali się w swej
twórczości.
W krótkim czasie wydane
zostają dwie pasjonujące pozycje złożone z listów osobowości nietuzinkowych i
mocno przeżywających sens (albo dopadający ich bezsens) własnego istnienia.
Korespondencja francuskich intelektualistów – bo mam tu na myśli „Wrogów
publicznych”, w których to myślami wymieniają się Michel Houellebecq oraz
Bernard – Henri Lévy – inaczej jednak obrazuje światopogląd piszących do siebie
bratnich dusz. Między Ginsbergiem a Kerouacem wciąż iskrzy, ich epistoły są
świadectwem dojrzewania do istnienia. „Wrogowie publiczni” to bardziej popis
erudycji i zgorzknienia. Tego nie ma w korespondencji amerykańskich beatników,
a przynajmniej nie na początku; nie w okresie z przełomu lat czterdziestych i
pięćdziesiątych minionego stulecia, kiedy to artyści wymieniali między sobą
najbardziej płomienne listy o tym, jak za każdym razem od nowa doświadczać
życia.
Historia opowiedziana w
listach rozpoczyna się w momencie, kiedy młody Ginsberg pisze do przebywającego
w więzieniu przyjaciela o ważnych dla niego lekturach – Gogolu, Dickensie,
Austen. Próbuje nakreślić ramy ich filozofii, tak zwanej „nowej wizji”. Dla obu
literatura miała być bezpośrednim odwzorowaniem myśli i taką też mieli tworzyć.
Pod koniec korespondencji doświadczony życiowo Ginsberg przemierza Azję, a
wycofany i coraz bardziej zamknięty w sobie Kerouac przeżywa swe istnienie jako
porażkę i ból nie do wytrzymania. Co jest pomiędzy? Wiele poruszających wizji,
słownych przepychanek i rubasznych upomnień, wzajemne recenzowanie twórczości,
wspomnienia przyjaciół i wrogów oraz miejsc, ze szczególnym uwzględnieniem
Meksyku. Kerouac w swej korespondencji z 1952 donosi żywiołowo i plastycznie o
wyprawie przez Meksyk, trafia tam też Ginsberg dwa lata później; obaj po
mistrzowsku oddają klimat odmiennej kultury i miejsca, w którym można oddychać
naprawdę.
W 1949 roku Kerouac pisze o
tym, że nie znosi społeczeństwa, ale wierzy w człowieka. Obaj przez całe życie
widzieli ludzi obok siebie i unikali mas, które ich otaczały. Społeczeństwo nie
było przychylne im obu. Ich wizjonerstwo uznawane było za szaleństwo. Był czas,
że się tego wstydzili. Sam Ginsberg przecież wypierał się mistycznych wizji, jakich
doświadczał w 1948 roku. Kiedy zrozumieli, iż to, co chcą przekazać, nie będzie
pojęte tak, jakby tego sobie życzyli, postanowili przede wszystkim szlifować
swój warsztat, oswajać słowo, eksperymentować z metaforami, pisać dla siebie i
przede wszystkim o sobie. Na ich drodze twórczej stały osobowości takie jak
William Burroughs czy Neal Cassady. Dodatkowo piękne kobiety i … piękni
mężczyźni. Z jednym z nich, Peterem Orlovskym, Ginsberg spędził praktycznie
całe swoje życie. Kerouac wiązał się wielokrotnie, ale nigdy na stałe.
Opresyjne było dla niego dzielenie się z kimś na dłużej. W końcu zawsze
pozostawał sam ze sobą i ze swoją twórczością. Tą twórczością, z którą zaczynał
mieć problem, bo przecież zwątpił w to, że naprawdę może się utożsamiać z poetyką
Beat Generation. Egocentryzm twórcy ujawnia się w listach kilka razy. W 1952
roku porównuje swoją powieść „W drodze”
do „Ulissesa”, zaś w 1957 roku uznaje, iż jest to pierwsza amerykańska narracja
na miarę Dostojewskiego. Gloryfikuje sam siebie czy widzi w tej książce coś,
czego nikt nigdy nie dostrzegł?
Wątpiący w to, iż ma
naprawdę coś ważnego do powiedzenia, Kerouac pisał w grudniu 1956 roku do
Ginsberga: „(…) Ale Bożeż ty mój, za dużo się pisze, nawet dobrzy pisarze piszą
za dużo, całe góry niepotrzebnej literatury piętrzą się nad współczesnym
światem, a w łonie czasu czekają jeszcze całe hordy nienarodzonych pisarzy i
oni jeszcze dołożą swoje do tej góry czystego, niczym nieskażonego gówna (…)”.
Obaj zmagali się nie tylko z niezrozumieniem odbiorców, ale także z wydawcami,
którzy nijak nie ułatwiali im wydawania tego, co chcieli publicznie ogłosić.
Ginsberg latami dojrzewał do
swojej tożsamości, także seksualnej. Kerouac może zbyt szybko zdał sobie
sprawę, ile naprawdę znaczy i wątpiąc w sens tego, co robi, uznał – oddając się
buddyzmowi, którym zarażał przyjaciela – iż życie jest tylko snem. Tak też
można rozpatrywać egzystencję autorów listów, których lektura z jednej strony
jest czynnością niezwykle intymną, z drugiej zaś pomaga lepiej zrozumieć, jak
trudno kształtować się osobowości niepokornej i takiej, która nie uznaje
żadnych granic, nawet w sobie samym.
„Listy” opowiadają o trudzie
miłości i przywiązania do drugiego człowieka. O wizjach, planach, wędrówkach i
doświadczeniach bliskości innych ludzi, którzy nierzadko zawodzili w trudnych
momentach, ale których opuścić było nie sposób. To szczegółowy zapis pasji
tworzenia; właściwie takiej samej w przypadku obu twórców, bo wynikającej z
głęboko osobistych przemyśleń, do których dostęp mieli chyba tylko oni dwaj.
Zbliżyć się do tego choć odrobinę mają teraz możliwość ci czytelnicy, którzy
potraktują „Listy” jako opowieść o wędrowaniu i tożsamości. Przede wszystkim
jednak o sile przywiązania i męskiej przyjaźni. Taki zbiór korespondencji mocno
zapadnie w pamięć nawet tym, którzy dotychczas mogli mieć mgliste pojęcie o
dokonaniach amerykańskich beatników.
tłum. Krzysztof Majer
Wydawnictwo Czarne, 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz