Warszawska Firma Wydawnicza
fatalnie rozpoczyna rok. A może to kwestia moich niefortunnych wyborów, bo już
druga wydana w 2013 książka tej oficyny pozostawia we mnie czytelniczy niesmak. O ile w "Amerykańskim matole" Michała Wichowskiego można było się dopatrzeć przesłania
i jakichś, może niezbyt trafiających do mnie, myśli wartych zapisania, o tyle w
książeczce Anny Nunek „Czworaczki” nic, doprawdy nic nie jest godne uwagi.
Autorka w dedykacji szumnie nazywa swe opowiadanie „nowelką”, co jest już
mocnym nadużyciem. Daleko bowiem tej prozie do stylistyki noweli, daleko jej
nawet do jako takiego opowiadania. Nunek napisała historię o roli przeznaczenia
w życiu. Mnie od pierwszego do ostatniego zdania nurtowało pytanie o to, jakie
przeznaczenie ma ta książka, do kogo ma być kierowana i co odkrywczego
pokazywać. Zwroty akcji są raczej jej nerwowym szarpaniem. Dialogi i ukazane
scenki co najmniej kalekie. Dochodzi do tego jeszcze niepewność, do jakiej
grupy wiekowej odbiorców ma być skierowana ta naiwna narracyjka. Przypomina
jakąś zabawę słowną, igraszkę z pisaniem w chwili wolnej od myślenia o nim.
Niepokojąco puste brzmienie całości i co najmniej pretensjonalny tytuł, który
od razu sugeruje za dużo.
Rzecz ma miejsce w Gdańsku,
a potem na Sycylii. Bohaterkami są cztery studentki – trzpiotki. Wszystkie są
grzecznymi dziewczynkami, choć już na pierwszych randkach namiętnie wgryzają
się w szyje obiektów swoich adoracji. Do przezornych nie należą, bowiem
zasilają szarą strefę korepetycjami i jeszcze robią tej działalności reklamę,
co skutkuje na szczęście nie wizytą urzędnika skarbowego, lecz zabójczo
przystojnego Rafała, od którego rozpocznie się cała tak zwana intryga.
Ale może najpierw jeszcze
słów kilka o dziewczynach. Narratorką jest Julka, studentka fotografii. Nie
oczekuje od życia wiele i słusznie; zadowoli ją w przyszłości nawet skromny
zakład fotografii ślubnej. Julka robi zdjęcia przy użyciu archaicznej kliszy,
ma dociekliwość kilkunastoletniego podlotka i inteligencję średnio rozwiniętej
gimnazjalistki. Ma też inne zdolności, bo jest mistrzynią budowy piaskowych
zwierząt, szybko zjednuje sobie zaufanie ludzi i najszybciej spośród równie
niezbyt frasobliwych przyjaciółek, rozwiązuje zagadki kryminalne o stopniu
trudności i zawikłania zbliżającymi nas do średnich lotów literatury
detektywistycznej dla dzieci i młodzieży. Julka wynajmuje mieszkanie z Leną
studiującą informatykę oraz Dominiką, która zajmuje się zgłębianiem tajników
italianistyki. Jest jeszcze rok młodsza Judyta, przyszła (albo może wierzmy, że
niedoszła) pani psycholog. Dziewczyny żyją w dobrej komitywie do momentu, w
którym Mika nie zacznie udzielać korepetycji wspomnianemu Rafałowi. Szybko
okazuje się, że ich znajomość staje się znacznie bliższa, a Julka z wypiekami
na twarzy i aparatem w dłoni śledzić zaczyna co najmniej dziwnie rozwijające
się zdarzenia.
Oto bowiem wydaje się, że
wszystkie trzy jej przyjaciółki naraz spotykają się z Rafałem. Albo są
nieświadome tego, iż zwodzi je ten sam przystojniak… albo oczywiste jest, że to
randki z facetami co najmniej do siebie podobnymi. I tak jest w istocie, bowiem
Włoch Fabio i Szwed Andreas są podobni do Rafała jak dwie… przepraszam, trzy
krople wody, pochodząc nie tylko z innych krajów, ale także z różnych rodzin.
Co takiego się wydarzyło, że spotkali się w Gdańsku? Kim są? Efektami
eksperymentu medycznego? A jeśli tak, to kogo szukają? Anna Nunek będzie dawała
na te pytania coraz bardziej oczywiste odpowiedzi, by w końcu podjąć się
wysiłku zadzierzgnięcia jakiegoś węzła fabularnego i przenieść akcję na
Sycylię, gdzie chłopcy wraz z biednymi studentkami, które migiem wyczarowują
fundusze na szaloną wyprawę, poszukiwać będą tego czwartego, też identycznego.
Jest bowiem brakującym ogniwem, dzięki któremu uda się wyjaśnić przeszłość przystojniaków
– poliglotów.
Co się będzie dziać we
Włoszech? Coś musi, bo przecież czeka się podczas lektury na jakikolwiek
inteligentny, zajmujący uwagę zwrot akcji. U Nunek idzie to nie tyle opornie,
co coraz mniej prawdopodobnie. Sycylia przyniesie jej bohaterkom uwieszonym na
ramionach sklonowanych mężczyzn przygód co nie miara (na miarę fatalnej komedii
gagów i omyłek tudzież zwariowanych disnejowskich komiksów), ale przede
wszystkim pozwoli odkryć prawdę o sile łączących ich relacji oraz wskazać, że
miłość i zaufanie są wartościami, które zawsze warto pielęgnować, jeśli już ma
się to szczęście, że się je zdobędzie.
Jest taki moment, taka
chwila dająca nadzieję, gdzie wydaje się, iż autorka intrygująco plącze prawdę
z iluzją. To moment tylko. Dalej, do ostatniej kropki jest sztampowo i odnosi
się wrażenie, że Anna Nunek naczytała się kiepskiej literatury kryminalnej i
science fiction, a dodatkowo pobrała dość marne korepetycje z dziedziny
współczesnych eksperymentów medycznych na ludziach. Powstało z tego
opowiadanie, które mogłoby się mierzyć z innymi w jakimś szkolnym lub
dzielnicowym konkursie debiutantów, ale czy rzecz ta warta była aż takiej
uwagi, by ją wydać? Czytając „Czworaczki”, zastanawiałem się nad tym, jak wielu
podobnych Nunek autorów zabiega o upublicznienie swej wątpliwej twórczości z
pełnym przekonaniem, iż mają coś do powiedzenia. Sam się sobie dziwię, że mogę
się wyrazić o tej pozycji w więcej niż kilku zdaniach. Szkoda czasu, na
szczęście Anna Nunek wiele mi go nie zabrała.
Warszawska Firma
Wydawnicza, 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz