2013-04-05

"Czworaczki" Anna Nunek

Warszawska Firma Wydawnicza fatalnie rozpoczyna rok. A może to kwestia moich niefortunnych wyborów, bo już druga wydana w 2013 książka tej oficyny pozostawia we mnie czytelniczy niesmak. O ile w "Amerykańskim matole" Michała Wichowskiego można było się dopatrzeć przesłania i jakichś, może niezbyt trafiających do mnie, myśli wartych zapisania, o tyle w książeczce Anny Nunek „Czworaczki” nic, doprawdy nic nie jest godne uwagi. Autorka w dedykacji szumnie nazywa swe opowiadanie „nowelką”, co jest już mocnym nadużyciem. Daleko bowiem tej prozie do stylistyki noweli, daleko jej nawet do jako takiego opowiadania. Nunek napisała historię o roli przeznaczenia w życiu. Mnie od pierwszego do ostatniego zdania nurtowało pytanie o to, jakie przeznaczenie ma ta książka, do kogo ma być kierowana i co odkrywczego pokazywać. Zwroty akcji są raczej jej nerwowym szarpaniem. Dialogi i ukazane scenki co najmniej kalekie. Dochodzi do tego jeszcze niepewność, do jakiej grupy wiekowej odbiorców ma być skierowana ta naiwna narracyjka. Przypomina jakąś zabawę słowną, igraszkę z pisaniem w chwili wolnej od myślenia o nim. Niepokojąco puste brzmienie całości i co najmniej pretensjonalny tytuł, który od razu sugeruje za dużo.

Rzecz ma miejsce w Gdańsku, a potem na Sycylii. Bohaterkami są cztery studentki – trzpiotki. Wszystkie są grzecznymi dziewczynkami, choć już na pierwszych randkach namiętnie wgryzają się w szyje obiektów swoich adoracji. Do przezornych nie należą, bowiem zasilają szarą strefę korepetycjami i jeszcze robią tej działalności reklamę, co skutkuje na szczęście nie wizytą urzędnika skarbowego, lecz zabójczo przystojnego Rafała, od którego rozpocznie się cała tak zwana intryga.

Ale może najpierw jeszcze słów kilka o dziewczynach. Narratorką jest Julka, studentka fotografii. Nie oczekuje od życia wiele i słusznie; zadowoli ją w przyszłości nawet skromny zakład fotografii ślubnej. Julka robi zdjęcia przy użyciu archaicznej kliszy, ma dociekliwość kilkunastoletniego podlotka i inteligencję średnio rozwiniętej gimnazjalistki. Ma też inne zdolności, bo jest mistrzynią budowy piaskowych zwierząt, szybko zjednuje sobie zaufanie ludzi i najszybciej spośród równie niezbyt frasobliwych przyjaciółek, rozwiązuje zagadki kryminalne o stopniu trudności i zawikłania zbliżającymi nas do średnich lotów literatury detektywistycznej dla dzieci i młodzieży. Julka wynajmuje mieszkanie z Leną studiującą informatykę oraz Dominiką, która zajmuje się zgłębianiem tajników italianistyki. Jest jeszcze rok młodsza Judyta, przyszła (albo może wierzmy, że niedoszła) pani psycholog. Dziewczyny żyją w dobrej komitywie do momentu, w którym Mika nie zacznie udzielać korepetycji wspomnianemu Rafałowi. Szybko okazuje się, że ich znajomość staje się znacznie bliższa, a Julka z wypiekami na twarzy i aparatem w dłoni śledzić zaczyna co najmniej dziwnie rozwijające się zdarzenia.

Oto bowiem wydaje się, że wszystkie trzy jej przyjaciółki naraz spotykają się z Rafałem. Albo są nieświadome tego, iż zwodzi je ten sam przystojniak… albo oczywiste jest, że to randki z facetami co najmniej do siebie podobnymi. I tak jest w istocie, bowiem Włoch Fabio i Szwed Andreas są podobni do Rafała jak dwie… przepraszam, trzy krople wody, pochodząc nie tylko z innych krajów, ale także z różnych rodzin. Co takiego się wydarzyło, że spotkali się w Gdańsku? Kim są? Efektami eksperymentu medycznego? A jeśli tak, to kogo szukają? Anna Nunek będzie dawała na te pytania coraz bardziej oczywiste odpowiedzi, by w końcu podjąć się wysiłku zadzierzgnięcia jakiegoś węzła fabularnego i przenieść akcję na Sycylię, gdzie chłopcy wraz z biednymi studentkami, które migiem wyczarowują fundusze na szaloną wyprawę, poszukiwać będą tego czwartego, też identycznego. Jest bowiem brakującym ogniwem, dzięki któremu uda się wyjaśnić przeszłość przystojniaków – poliglotów.

Co się będzie dziać we Włoszech? Coś musi, bo przecież czeka się podczas lektury na jakikolwiek inteligentny, zajmujący uwagę zwrot akcji. U Nunek idzie to nie tyle opornie, co coraz mniej prawdopodobnie. Sycylia przyniesie jej bohaterkom uwieszonym na ramionach sklonowanych mężczyzn przygód co nie miara (na miarę fatalnej komedii gagów i omyłek tudzież zwariowanych disnejowskich komiksów), ale przede wszystkim pozwoli odkryć prawdę o sile łączących ich relacji oraz wskazać, że miłość i zaufanie są wartościami, które zawsze warto pielęgnować, jeśli już ma się to szczęście, że się je zdobędzie.

Jest taki moment, taka chwila dająca nadzieję, gdzie wydaje się, iż autorka intrygująco plącze prawdę z iluzją. To moment tylko. Dalej, do ostatniej kropki jest sztampowo i odnosi się wrażenie, że Anna Nunek naczytała się kiepskiej literatury kryminalnej i science fiction, a dodatkowo pobrała dość marne korepetycje z dziedziny współczesnych eksperymentów medycznych na ludziach. Powstało z tego opowiadanie, które mogłoby się mierzyć z innymi w jakimś szkolnym lub dzielnicowym konkursie debiutantów, ale czy rzecz ta warta była aż takiej uwagi, by ją wydać? Czytając „Czworaczki”, zastanawiałem się nad tym, jak wielu podobnych Nunek autorów zabiega o upublicznienie swej wątpliwej twórczości z pełnym przekonaniem, iż mają coś do powiedzenia. Sam się sobie dziwię, że mogę się wyrazić o tej pozycji w więcej niż kilku zdaniach. Szkoda czasu, na szczęście Anna Nunek wiele mi go nie zabrała.

Warszawska Firma Wydawnicza, 2013

Brak komentarzy: