Znany
już jest polskiemu czytelnikowi mistrz orientalnych opowieści - jest to tytułowy Hakawati - którego
historie swego czasu uśpiły mnie w sensie metaforycznym i dosłownym.
Libańskiemu pisarzowi Rabihowi Alameddine i jego wielkiej księdze rośnie
właśnie na naszych oczach konkurencja w osobie Hasana – marokańskiego bajarza
oraz ciekawy autor, Joydeep Roy-Bhattacharya – hinduski filozof i prozaik,
którego książka jest szczuplejsza niż „Hakawati”, ale przede wszystkim dużo
bardziej docierająca do serc czytelników. Nic to, że przez pierwsze dwadzieścia
pięć stron czytamy typowy orientalny słowotok, jaki ma nas przekonać do tego,
iż będziemy mieli za chwilę do czynienia z czymś niezwykłym i niepowtarzalnym. Nic
to, że nasz bajarz skromnością nie grzeszy, także tą lingwistyczną – bo zdania
są aż do przesady wykończone słownymi ozdobnikami. Po męczącej introdukcji
naprawdę mamy już rzecz godną uwagi i skupienia. Opowieść szkatułkową.
Wielowątkową. Wykraczającą daleko poza czas i miejsce, gdzie snute są
opowieści, choć przecież ma to być właśnie bardzo marokańska, niebywale intymna
i osadzona w realiach tego kraju książka.
Roy-Bhattacharya
wychodzi od pojęcia prawdy. Czy jest możliwe jej zgłębienie? Czy prawda może
być tylko jedna? A jeśli trudno o nią, to czy nie lepiej oddać się procesowi
poszerzania wyobraźni? Bo prawdziwy bajarz to magik wyobraźni. Jego opowieści
mają być darem zarówno dla słuchającego, jak i darem opowiadacza, który potrafi
snuć niejednoznaczną narrację w taki sposób, by pobudzona wyobraźnia przestała
już się dopraszać o to, co prawdziwe. Co z czytającym w takim razie? Nie
jesteśmy ani Hasanem, ani jego publicznością zebraną tak licznie na placu Dżama
al-Fna’. Przychodzi nam oto zmierzyć się z zagadką nie tylko samego bajarza i
motywów, dla jakich podejmuje się opowieści, co z obserwowaniem tych, którzy
słuchają, uzupełniając jednocześnie historię zaginięcia pary turystów w
Marrakeszu, jakich postrzegano tam z co najmniej z kilku różnych punktów
widzenia.
Co
liczy się dla Hasana, który snuje opowieści od wielu lat, jest bajarzem z
dziada pradziada i czuje, że opowieściami pozwala wzbogacić duchowe życie
słuchaczy? „Liczy się życie, wdech i wydech, wędrówka fal, ruch
piasku na wydmach i plaży, każde jego ziarenko, które odzwierciedla mnogość
sprzecznych sposobów postrzegania i relacjonowania zdarzeń”. Tak też będzie w
tej książce. Biada temu nieuważnemu czytelnikowi, który nie zwróci uwagę na
pozornie mało znaczący szczegół, postać, gest czy wypowiedź. Istotą budowania historii relacjonowanej
przez Hasana będą przede wszystkim zderzenia jego narracji z uzupełnieniami
tych, dla których tego wieczoru, gdy księżyc kradł ludzkie cienie, wydarzyło
się coś nienazwanego, ale przecież mocno wyraźnego. Z drugiej strony – jak mówi
Hadzidża, enigmatyczna wieszczka - „Jest wiele sposobów relacjonowania zdarzeń,
ale niewiele dobrych opowieści”. Hasan udowodni, iż mając wokół siebie wielu
ludzi, którzy widzieli zdarzenia w różny sposób, można zaczarować czytającego
fabułą nie tyle zaskakującą, co zmuszającą do zadawania pytań o jej kolejno
odkrywane, symboliczne i metafizyczne sensy.
Jakie fakty znamy? Para
turystów znika z placu w dość dramatycznych okolicznościach. Właściwie nikt nie
wie, co się z nimi stało, chociaż widzieli ich wszyscy. Zaraz potem jeden z
braci Hasana trafia do więzienia, przyznając się do zbrodni, która pozbawia go
wolności już na zawsze. Czyli wiemy tyle co nic, ale na pewno czujemy już
intensywność marokańskiego wiatru, widzimy wielobarwne niebo i zapadający
zmierzch w feerii barw; czujemy zapachy i dostrzegamy różne kształty. Jesteśmy
na placu, gdzie zbierają się różni ludzie nie tylko, by posłuchać Hasana. Dżama
bowiem jest swego rodzaju personifikacją społeczeństwa Marrakeszu, w którym
wciąż krzyżują się drogi i poglądy. Będzie dodatkowym, niemym świadkiem rozwoju
wielobarwnej opowieści, która słuchaczy prowadzi ku świtowi, a nas… no właśnie,
dokąd?
Obcokrajowcy widziani byli
na różne sposoby. Znacznie większe wrażenie zrobiła ona – nie tylko dlatego, że
była niezwykła, piękna, zwinna jak gazela i emanująca niezwykłą siłą. On stał
gdzieś obok, nawet i w oddali, wydawał się być przy niej, ale jednak nie do
końca. Oboje szukali czegoś w dźwiękach bębniarzy, których niepokojące rytmy
przyniosły także co najmniej niepokojący finał wizyty cudzoziemców na placu
Dżama. Kelner Aziz nie może zracjonalizować uczuć, jakie wywołała w nim para.
Kupiec Samir przekonuje, że pytali go o miejsce do obserwacji gwiazd. Muzyk
Bilal wyraża jakąś niezrozumiałą tęsknotę za nieznajomą kobietą, której
przecież nie spojrzał w oczy. Taufik, malarz z Tangeru, rzekomo uwiecznił jej
piękno na portrecie. Kiedy dozorca Jusuf zaczyna tajemniczą dwójkę opisywać
prozaicznie, zostaje przegnany przez gromadę, bo słuchający Hasana chcą przede
wszystkim tonąć w niedopowiedzeniach, które czynią całą historię dużo
barwniejszą.
Ciekawsza jednak wydaje mi
się historia życia samego Hasana, który coraz śmielej opowiada o trudnych
relacjach z ojcem, dwoma braćmi, o utracie bliskiej osoby i o tym, iż w
opowiadanie ucieka sam przed sobą. Podobnie uciekający był przez lata jego
młodszy brat Mustafa, urodzony pod czarnym słońcem, impulsywny i gwałtowny,
krnąbrny oraz pewny siebie, ale żyjący intensywnie, oddychając pełną piersią.
Okaże się, że także kochający na wieki. Jak Hasan, bo bracia są podobni.
Materialista Ahmed, dla którego liczy się tylko zdroworozsądkowy dobrobyt,
odstaje od dwóch niejednoznacznie portretowanych braci. Różnych od siebie, ale
tak bardzo ze sobą na zawsze zjednoczonych – nie tylko wspólnym przeżyciem
gniewu pustyni czy więzią rodzinną, która okazuje się trwać wiecznie.
Co jednak jest wieczne, a co
chwilowe w historii, którą utka Hasan i jego rozmówcy ze słów być może chwilami
nazbyt gęsto zestawianych ze sobą? O czym jest ta książka? Jakie znaczenie ma
życie, przemijanie, sny oraz miłość? Czy można oddać czyjeś przeżycia, jeżeli
trudno jest opisać własne? „Bajarz z Marrakeszu” to swoista przypowieść o przeżywaniu zdarzeń
przez nas samych i o kolorycie punktów widzenia, z jakich oglądają je inni. To
książka o zderzeniach – słów w relacjach i przeżyć, których zestawić ze sobą
nie sposób. Także jednak, a może przede wszystkim, o zderzeniach na granicy
kultury muzułmańskich Berberów i świata Zachodu, który mami i kusi złudzeniami
tak, jak złudni są znikający turyści i ona, sprawczyni zamętu oraz
nieszczęśliwej miłości, o której Joydeep
Roy-Bhattacharya potrafi napisać bez sentymentalizmu, ale w sposób mocno
zapadający w pamięć.
Ten
bajarz – w przeciwieństwie do Hakawatiego – jednak mnie ujął. Myślę, że
odkrywanie samych siebie w tej skomplikowanej strukturalnie opowieści jest
największą radością, bo dotyczy nas samych. Okazuje się, że mamy jeszcze jeden
z darów. To dar odczytywania tego, co w „Bajarzu z Marrakeszu” ukryte jest
gdzieś na niewidzialnych marginesach stron. Ujmujące i inspirujące!
tłum.
Anna Żarnecka,
Wydawnictwo
Lambook, 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz