Wydawca: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 15 października 2013
Liczba stron: 200
Oprawa: miękka
Cena det: 28 zł
Tytuł recenzji: Diariusz, przemiana i powiew nudy
Właściwie to nie wiem, jak
podejść do omówienia książki Wery Gorczyńskiej. Trudno mi wybrać; czy mam ze
śmiertelną powagą i całkowitym zrozumieniem wagi poruszanych problemów
wypunktować słabości tej powieści, czy też może potraktować rzecz lekko i
obśmiać zarówno formę, jak i odkrywczość myśli, które – gdybym tę książkę jadł
– zgrzytałyby mi między zębami. Myślę, że trzeba jak najbardziej na poważnie. To opowieść o krzywdach zadanych w
skrytości i o dialogu, jaki pojawia się zbyt późno, by krzywdy dało się
zapomnieć. To historia międzypokoleniowa – o matkach i córkach, które nie mogły
znaleźć porozumienia. O konsekwencjach życia obok siebie, życia osobnego i
obsesyjnym skupianiu się na sobie. Wreszcie historia duchowego
oczyszczenia, ku któremu główna bohaterka podąża drogą postaci ze
średniowiecznej literatury parenetycznej. Sam nie wiem, czy to naprawdę książka
warta uwagi. Podzielę się zatem wątpliwościami.
Wera Gorczyńska to
pseudonim. Autorka pisuje bloga. Niezwykłe! Z okładki dowiadujemy się, iż sporo
w życiu przeszła, niejedno przemyślała i odczuła kompulsywną potrzebę podzielenia
się swoimi doświadczeniami. Też oryginalne. Książka skierowana jest do
czytelniczek, co podkreślono kilka razy, zaznaczając jednocześnie wyraźny
stosunek do mężczyzn, co to jałowe życie prowadzą, po jajach się drapią, córki
molestują i żony krzywdzą. Oczywiście jest wśród nich jeden, ten niezwykły,
wyjątkowy. Może zamiast wskazywać nieświeżość wszystkiego, co ma być rzekomo
niezwykłe, przejdę może po prostu do zarysowanej problematyki.
Autorka zaczyna mocno, bo od
Arystotelesa. Od myśli, że każde zjawisko można zrozumieć, kiedy znajdzie się
jego przyczyny. Dorastająca dziewczyna, która kiedyś uciekła z domu, powraca do
niego tylko po to, by pochować matkę. Tę porzuconą z całą świadomością dawno
temu. Naiwną wariatkę, która wydawała się nie znać prawdziwego życia. Okazuje
się jednak, iż kobiety nie jest wcale łatwo pochować. Nie wtedy, kiedy natrafia
się na jej diariusz i poznaje życiowe zapiski, dzięki którym wyłoni się obraz –
uwaga! – zupełnie odmienny od tego, jaki przez lata nosiła w sobie zbuntowana
córcia. I całkiem poważnie już – wędrówka po zapisanych kartach jest wędrówką,
w trakcie której umrą negatywne emocje. To
będzie rozprawa z kłamstwami, mitami, z udawaniem. Obie już nie udają. Matka
zrobiła wszystko, co mogła zrobić i o wszystkim napisała. Córka po jej śmierci
poznaje ją taką, jaką była naprawdę. Zagubioną w domu surowych, kostycznych
rodziców. Izolowaną od świata. Samotną. Poznającą siebie do wewnątrz,
odkrywającą granice wolności, rozumiejącą odpowiedzialność, mierzącą się z
pustką, nałogiem i krzywdami zaznanymi od innych. „Każda krzywda osadza się w nas bardzo głęboko”. Jej córka
przeczyta o skrzywdzeniu w tak wielu aspektach, że zapomni przez chwilę o
marności swego życia; rzuci się w wir lektury kogoś, kogo dane jej będzie poznać
dopiero po śmierci.
Gdy uciekała, była
zbuntowaną szesnastolatką, która dusiła się w domu z wyalienowaną matką.
Postanowiła wziąć życie w swoje ręce. Stała się cyniczna i z takim cynizmem
zaczyna lekturę dzienników. Co one jej mogą powiedzieć o życiu? Przecież ona
życie zna i wie, jak się ustawić. Jest bezrefleksyjną japiszonką, wykorzystuje
zarobkowo swoje ciało, wszelką wiedzę googluje i jest przekonana, że zrobiła
wszystko, co w jej mocy, aby poczuć się spełnioną. Zapiski matki początkowo
chyba do niej nie docierają. Jeżeli już, to w bardzo ograniczonym zakresie, o
czym świadczą komentarze. Potem dzieje się już coraz gorzej, bo bohaterka
poznaje sekrety nieznanej sobie rodzicielki i dzięki jej zwierzeniom na naszych
oczach przechodzi gruntowną przemianę w dojrzałą i świadomą siebie kobietę.
Świadomą tym razem naprawdę, bo rozumiejącą piekło życia matki, która w gruncie
rzeczy nigdy nie narzekała na swój los i nigdy nie śmiałaby swego dziecka
obarczać trudnościami, z jakimi samodzielnie nauczyła się mierzyć.
To byłaby smutna i
poruszająca książka, gdyby nie wkręty narracyjne imitujące rozmowy na forach
internetowych. Gdyby nie żałośnie pretensjonalne próby poetyckie, które mają w
jakimś tam sensie ubarwiać mroczny obraz. Gdyby nie źle dobrana okładka, bo
bohaterka to nie zalękniona egotyczka z rozmazanym makijażem i doskonałym
manicure. Bo problem z powieścią Wery
Gorczyńskiej jest taki, że mamy tutaj trudny do opisania rozdźwięk między
istotną i skomplikowaną problematyką, a jej banalizowaniem przez formę i treść,
dodatkowo osłabionym przewidywalnym zakończeniem, przy którym miast westchnąć
nad opisanymi problemami, oddycha się z ulgą, że to już koniec.
„Dlaczego nie poczekałaś?”
to standardowy zestaw traum i neuroz, które w połączeniu z odkrywaniem swojej
przeszłości niczym na jakiejś terapii grupowej, nie dają w sumie żadnej
przyjemności obcowania z tekstem, bo zgłębia się opisane dramaty na bardzo
powierzchownym poziomie, poza który można sobie wyjść, jeśli tylko się chce,
ale do tego wyjścia nie zachęca sama książka. Gorczyńska stara się pokazać, że
mimo upływu lat i zmieniającej się rzeczywistości kobiety wciąż tkwią w jakichś
opresyjnych stanach świadomości, z których często nie mają odwagi się wyzwolić.
I obok tej niemocy jest też wielka siła, dzięki której przemiana zawsze jest
możliwa, a dzięki solidarności jajników odbędzie się nie tylko świadomie, co
przede wszystkim w łączności z tym, co nieprzekazane werbalnie, ale wciąż
obecne i wciąż do odkrycia.
Gorczyńska stawia ważne pytania o sens życia, o
odpowiedzialność za drugiego człowieka i o granice empatii, ale tak
niemiłosiernie spłyca je wszystkie, że mimo głębokiego szacunku do opisywanych
ran, jakich zaleczyć nie może wielu z nas bez względu na płeć, nie można
powiedzieć, iż lektura porusza. A przecież powinna, choćby dlatego, że
opisywane dramaty można przedstawić w sposób co najmniej zastanawiający. Tutaj
niewiele się udało. Może Gorczyńskiej świetnie idzie pisanie bloga. Może niech
na tym poprzestanie.
6 komentarzy:
Właściwie to wiem, jak podejść do zamieszczonej przez Pana recenzji. Łatwo mi wybrać między śmiertelną powagą a lekkością.
Dumna jestem, iż pochylił się Pan nad moim skromnym czytadłem, które napisane było rzeczywiście w celach parenetycznych czyli uczących, wskazujących drogę, rozwiązania, pokazujących wzorce. Tu ma Pan rację, i gratuluję dostrzeżenia odniesienia do typu literackiego uprawianego przez Platona i Arystotelesa.
Panie Jarosławie, to nie jest literacka literatura, to nie jest książka mająca motywacje literaturotwórcze czy artystyczne, to czytadło dla dziewczyn i kobiet, które zawieszą na chwilę na kołku swoje ewentualne ambicje intelektualne, a dadzą się ponieść żywiołowi współczesności z jej szybkością, nie nazbyt głęboką refleksyjnością, blogowością, forumowością, czatowością i brakiem czasu dla siebie, bliskich i rzeczy w istocie ważnych.
Nie sądzę, aby znalazł Pan wiele przykładów w historii literatury pozycji tak różnorodnych stylistycznie, frazeologicznie i konstrukcyjnie, a napisanych jedną ręką. Twierdzi Pan, iż nihil novi ta książka nie zawiera, ale same tylko zużyte schematy literackich konstrukcji, tropów czy form. Proszę o przykłady paralelne, ale takie nie w wyimku, ale w całości. Dla przykładu: wiele było filmów, które używały w swoich fragmentach subiektywnego widzenia bohatera, ale tylko jeden i pierwszy w historii kina jest taki, który z tej narracji zbudował całe dzieło. Blair Witch Project, to waży film w historii kina właśnie z tego powodu – cały opowiedziany jest subiektywnie, z punktu widzenia bohatera, bohaterów. Nie ma w nim ani jednego obiektywnego kadru.
Co do zapisów forów, to spieszę Panu donieść, iż takie właśnie one są. Postanowiłam lekko je tylko podredagować, aby zostało tam autentyczne żyćko. Prawda życia - prawda literatury. Narratorkami są zatem uczestniczki takich forów, gdzie ja występowałam w charakterze moderatorki, inicjatorki i jedynie zmieniałam niki. Poza tym narratorkami są: mało wykształcona, ale reprezentatywna dla pokolenia dwudziestokilkulatka i jej nieco pretensjonalna matka w procesie wieloletnich zapisów począwszy od dziesięcioletniego dziecka. Przyzna Pan, iż ich frazowanie jest wiarygodne. To samo tyczy się wierszyków, one są wiarygodne, one nie pretendują. To wierszyki ośmioletniej dziewczynki, nastoletniego chłopca, nastoletniej dziewczyny i nieco pretensjonalnej kobiety. To wierszyki do szuflady, zatem z definicją grafomanii niewiele mają wspólnego.
Wielce Szanowny, Wykształcony Panie Recenzencie, to czytadło jest dla kobiet, które w szale szybkich przebiegów lekceważą swoje zdrowie, zbyt późno odkrywają swoje raki i różne inne robactwa. Jest po to, aby na chwilę ochłonęły, aby przeczytały owo czytadło w pociągu między Krakowem a Warszawą czy w autobusie, czy na tylnym siedzeniu samochodu, czy na nudnej konferencji, czy…
Drogi Panie, odnoszę wrażenie, iż Pana analiza podszyta jest emocją. Owa emocja jest negatywna i może wynikać z oburzenia na „drapanie się po jajach”. Proszę nie utożsamiać się z tego typu mężczyznami. Ja, jako autorka, widzę w Panu raczej Dariusza, ale takiego bardziej życzliwszego analizowanym dziełom.
I na koniec: Wera Gorczyńska to pseudonim, zatem osoba nie chce być w świetle fleszy. Nie wiadomo czy rzeczywiście pisze bloga, ale chyba jednak nie, bo wówczas raczej chciałaby zaistnieć jawnie. Mało… nie wiadomo czy napisała to kobieta.
Może Wera Gorczyńska jest mężczyzną? Jak Pan myśli? Czy to jest możliwe? Ciekawa jestem odpowiedzi na tak postawione pytanie.
Wera Gorczyńska
Agnieszka Mazur:
Niby krótka, niby chaotyczna, a po prostu świetna. Głos ma tu kilka kobiet - przede wszystkim narratorka główna, straszliwie irytująca pracownica korporacji, co to tylko sukces, wyścig szczurów i wielkie wyzwolenie. Jej koszmarny charakter zmienia jednak nieżyjąca już matka, kobieta-anioł po prostu, choć alkoholiczka z bękartem. A w tle jeszcze przekrzykujące się głosy sponsoretek na internetowych czatach. Mnóstwo tu emocji, relatywizmu moralnego i zmian punktu widzenia, także czytelnika. Świetnie się czyta, zostaje w głowie. Dobra książka po prostu.
Dagmara:
Czy dopiero śmierć matki pozwala nam uświadomić sobie, że jednak ją kochałyśmy i mogłyśmy tyle rzeczy zrobić razem??? Książka i samo życie odpowiada - niestety tak!! w większości wypadków.
Matka i córka. Pierwsza zostawia swoje życie zapisane w diariuszu, druga opowiada o nim nam i samej sobie. Bardzo szybko okazuje się, że córka tak naprawdę nigdy nie znała swojej matki i nigdy nie próbowała jej poznać, zrozumieć. Sama przyznaje, że liczy się dla niej dzisiaj i kawałek jutra oraz wyłącznie jej własna osoba. Kiedy jednak powoli zagłębia się we wspomnienia matki przechodzi metamorfozę.
Książkę mogą przeczytać córki i matki, chociaż pewnie tylko matki dorastających córek będą mogły dogłębnie zrozumieć problem obu pań. Wbrew pewności młodych osób, że ich rodzice w chwili urodzenia mieli już po minimum 30 lat, okazuje się, iż jednak tak nie było. Każdy był młody i przeżywał młodzieńcze uniesienia, popełniał mniej lub więcej błędów i albo udawało mu się wyjść na ludzi albo jego życie nadal pełne jest ostrych zakrętów. Matki pamiętając swoją przeszłość doskonale zrozumieją wybory młodszej z bohaterek a i życie jej rodzicielki nie wzbudzi zdziwienia. Może tylko przez chwilę pomyślą, że warto jeszcze bardziej zwierzyć się swojej córce, ostrzec ją, obronić... Córki, no cóż, jeden z wątków będzie czytelny, ale pamiętnik matki???
Dziewczyny, zabierajcie się za czytanie i same przekonajcie się jak trudno uwierzyć, że matki też są istotami czującymi, kochającymi i chcącymi zapewnić swoim dzieciom maksimum bezpieczeństwa. Może uda się, nim zostanie Wam tylko pamiętnik...
Cecylion:
Wera Gorczyńska w „Dlaczego nie poczekałaś?” łączy to, co w prozie feminizującej najciekawsze, a więc perspektywę osobistą, rodziną ze społeczną. Niech nikogo nie zrazi miejscami dosadność tej książki, bo ona jest konieczna. Koniec końców o takich sprawach jak sponsoring, alkoholizm nie da się opowiadać językiem parlamentarnym. Przynajmniej jeśli chce się dotknąć prawdy i opowiedzieć o ważnym kawałku kobiecego doświadczenia. Matka bohaterki tej powieści jest nauczycielką, alkoholiczką, osobą samotnie,a może po prostu samodzielnie wychowującą swoją córkę. Kocha ją nad życie, ale w pewnym momencie traci z nią kontakt, przestaje sobie dawać radę. Wreszcie „pozwala córce” odejść, a właściwie niewiele robi, gdy ta ucieka z domu. Dziewczyna daje sobie radę, bo mając do dyspozycji atrakcyjne ciało zaczyna go sprzedawać. Dopiero zapoznanie się z matczynym pamiętnikiem po jej śmierci pozwala matce i córce na nowo się do siebie zbliżyć, tyle, że jest już za późno na pewne rzeczy.
Drogi Panie i wszyscy ewentualnie czytający - to co sygnowane jest moim nazwiskiem, to cytaty w netu na temat książki. Chcę, abyśmy mogły/mogli mieś nieco szersze spektrum refleksji na temat książki. Pozdrawiam i zachęcam do czytania :-)
Dawno nie czytałam takiej dobrej, polskiej książki.
Prześlij komentarz