Wydawca: Fundacja
na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza
Data wydania: 1 grudnia 2013
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 29 zł
Tytuł recenzji: Podróż w Polskę
Jerofiejew upijał swego
Wieniczkę na trasie Moskwa-Pietuszki, ale obawiam się, że na przejazd pociągiem
Maliszewskiego zabrakłoby mu i alkoholu, i mocnej głowy, i twórczych
przemyśleń, i zdrowego rozsądku. Zabrakłoby przede wszystkim empatii dla
bolączek typowo polskich, z polskości zrodzonych, w zabrudzonych polskością
wagonach zagnieżdżonych - nawet tych zmodernizowanych przez bydgoską Pesę.
W
najnowszej prozie Karola Maliszewskiego pojawiają się bohaterowie jednej trasy,
jednego jednorazowego biletu, ludzie przeżywający swój los pojedynczo i
jednorazowo opowiadający o czymś, co w nich, w nas samych; na stałe, na
wieczność, w wiecznym martyrologicznym zapluciu i w koszmarnym malkontenctwie. Ale
"Przemyśl-Szczecin" to nie jest książka o narzekaniu, przybiciu i
rozbiciu; to formalnie ciekawy eksperyment wyrażenia polskiego życia w całej
jego rozciągłości, ze wszystkimi bolączkami, frustracjami, rodzimym egzotyzmem
i z polską bezradnością zamienianą usilnie w siłę przetrwania mimo wszystko.
Maliszewski zastanawia się nad tym, jak żyć jest lepiej lub wygodniej - "na oko", czyli pozornie czy
"głęboko", czyli w pełni świadomie, jakkolwiek ta świadomość byłaby
okrutna. Język Hubert Klimko-Dobrzaniecki pięknie nazywa maliszewszczyzną; w istocie to opowieść oryginalnej frazy i
historia wieloznacznie złośliwa. Złośliwe są słowa ze swoją wieloznacznością i
niemoc, gdy słów brakuje, a materia wokół domaga się opisania.
"Przemyśl-Szczecin"
to ogląd tego, co wokół, ale i sięganie do wewnątrz. Zaczyna się od wstydliwych
snów, a kończy egzorcyzmem. Między tym rozpięty jest tragizm trwania w boleści
typowo polskiej, inteligenckiej, gdzieś między tym, co dopuszcza zdrowy
rozsądek a wszystkimi szaleństwami, jakie czynią z nas naród taki, nie inny. I
wszystko w kolejowym ruchu, bo ten ruch jedynie wydaje się czymkolwiek stałym.
Wsiąść do tego pociągu, to poznać porządek w chaosie rozmów i przemyśleń
wszystkich tych, których na chwilę jednoczy wspólny przedział i którzy dzielą
się opowieściami, jakich nie byliby w stanie opowiadać nawet samym sobie przed
lustrem. Długie godziny bycia wciąż pomiędzy; kolejne dworce niczym stacje
drogi krzyżowej. Bo i Krzyż jest na trasie, poznanie i przemyślenie również.
Nie chce się wsiadać do tego pociągu, ale potem trudno już go opuścić. Bo Karol
Maliszewski wiąże słowa ze świadomością i w tej kolejowej prozie zamyka nas na zawsze
ze swoimi podróżnymi; ich bagaże są bagażami naszych wstydliwych życzeń,
przekleństw, marzeń i koszmarów sennych.
Są interesujące biografie,
niektóre zabawne, w większości dramatyczne. Buchalter, który odziedziczył po
ojcu nawyk kreślenia po książkach, z jakich wyrywa słowa, nie używając ich w
życiu. Nauczyciel z działalnością literacką po godzinach, z nauczycielskimi
frustracjami i marzeniami nigdy nie do spełnienia. Ksiądz z poczuciem bezsensu
swojej misji, szukający dusz do zbawienia i doznający przypadkowej rozkoszy
cielesnej. Student udręczony pustką. W pustce żyjący ze swymi hemoroidami
samotnik. Wszyscy zastygli w jednym
pociągu na chwilę; tacy do podglądania i do pożałowania. Wszyscy czujący
bolesny rozdźwięk między rzeczywistością a myślami o niej. Smutni, szarzy,
zmęczeni podróżą i swoim losem. A jednak opowieści o nich iskrzą i chce się
czytać, co się wydarzyło, zanim stali się tacy a nie inni i co się może
zdarzyć, by zmiana nadeszła tak bardzo upragniona i tak przejmująco niewiadoma,
albowiem o niepewności czasu teraźniejszego też jest ta książka.
O czym jeszcze? Nie tylko o
tym, co w toczącym się po torach pociągu, ale także o mijanych miejscach. O
tym, gdzie toczy się prawdziwe życie i czy można je wyrazić w słowach. O
pozbawianiu się celu i sensu, kiedy ani jedno ani drugie jest po prostu
niewyrażalne. O bylejakości myśli i o uciekaniu od myślenia na jakikolwiek
temat. O Polsce w ruchu i tej zostawianej gdzieś w oddali. Wciąż obecnej, wciąż
uwierającej, wciąż nienazwanej przez słowa, bo szukanie sensu słów to także
zadanie dla podróżujących, ale przede wszystkim dla tych, co o tej podróży
czytają.
Takie książki są niewygodne.
Maliszewski pisze o pamięci, którą
chciałoby się zatrzeć i o spoglądaniu w przyszłość, gdzie nic tak naprawdę nie
widać. Ludzka kondycja w pociągu jest marna, sama podróż niczego nie
zmienia, ruch jest świadectwem toczenia się po torach zamkniętych w metalowej
klatce nieszczęśników, którym na jakimś tam etapie życia zabrakło siły, by żyć
naprawdę. To gorzka proza i chwilami tkwi się w niej z takim samym nastawieniem
jak w pociągu tytułowej relacji. Chce się końca wszystkiego. Jest za duszno,
zbyt dyskomfortowo, trzeba się jeszcze z czymś liczyć i płacić za chwilowe
uwięzienie, przy którym zbyt łatwo odkryć, kim się jest naprawdę i w drugim
człowieku zobaczyć rzeczy, jakie są wciąż obok, a nie w nas samych, oszukanych
przez życie niepełne, niespełnione.
Myślę, że autor "Manekinów" tę polskość, którą deprecjonuje, ośmiesza i boleśnie
odsłania, mimo wszystko kocha i szanuje, bo jest jego polskością; pochyla się
nad nią i płacze nad niedoskonałością, w jakiej przyszło żyć. Szuka słów, by
wyrazić wszystko to, co być może już zostało wyrażone, ale wielu nie słuchało,
nie patrzyło, nie skupiało się. Zamknięci w przedziale, bliscy dla siebie na
chwilę, polskością dzielą się ci, którzy naprawdę ją przeżywają. Bo to opowieść o świadomym patrzeniu na
Polskę i z tej Polski wyrastająca. Boleśnie, lecz naprawdę. W podróży,
gdzie celem nie jest poznanie, lecz zrozumienie, wyżalenie się, ośmieszenie i katharsis. Ten pociąg przecież w końcu
dojeżdża do celu i się zatrzymuje. Iloma słowami zatrzyma nas przy tej książce
autor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz