Wydawca: Claroscuro
Data wydania: 24 stycznia 2014
Liczba stron: 176
Tłumacz: Gabriela Hałat
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 29 zł
Tytuł recenzji: Między życiem a śmiercią...
Pascal Garnier nie żyje od
czterech lat. To jego ostatnia powieść. Edytorska dbałość wydawcy każe po nią
sięgać delikatnie; krucha i fascynująca jest forma okładki. Wewnątrz treść,
która może nas pogrążyć w stuporze. Pozornie prosta historia, jaka zostaje w
świadomości i nie pozwala nam na jej porzucenie. Mówi bowiem o sprawach
ostatecznych. O życiu i o śmierci. Każe opowiedzieć się po jednej ze stron -
kieruje nasze myśli ku odchodzeniu albo ku witalności. Wszystko inne, gdzieś
pomiędzy, jest mało ważne, miałkie, schodzi na dalszy plan i się nie liczy.
Życie to powolne gorzknienie, fatalizm i przeświadczenie o rychłym końcu czy
może naiwna wiara w szczęście, idiotyczne wręcz przekonanie, że życie to pasmo
radości, szans i możliwości? Garnier
subtelnie sugeruje, ale musimy mimo wszystko wybrać - żyję ze świadomością bólu
istnienia czy żyję bez świadomości, przyjmując każdy kolejny dzień za
dobrodziejstwo? Dwuznaczne, niepokojące, niebezpieczne nawet. W
czarno-białej tonacji. Groźne. A może po prostu prawdziwe jak wieczne
balansowanie między życiem a śmiercią?
Rozpoczyna się od sceny
pozorowania samobójstwa. Starszy mężczyzna przymierza się do tego, by udusić
się za pomocą skakanki. Nie on podejmuje ostateczną decyzję. Ktoś mu pomoże.
Ten, który kocha życie, a staje się zabójcą. Co wydarzyło się wcześniej? Co połączyło Simona Marechalla i młodego
Bernarda Ferranda? Dlaczego jeden czeka gotowy na odejście, a drugi mu to
odejście umożliwia? Pascal Garnier powoli, uważnie, precyzyjnie doprowadzi
nas do tragicznego końca, opowiadając o tym, co zaszło od momentu, w którym ci
dwaj mężczyźni po raz pierwszy spojrzeli na siebie.
Simon jest zmęczony życiem. Niewiele
już czuje, praktycznie nic. Już na samym początku porównany jest do rzeźby
nagrobnej, bo w istocie tlą się w nim tylko resztki życia. Czasu jawiącego mu
się teraz jako pustka. Simon bowiem zadaje sobie dramatyczne pytanie: "Pewnego dnia przyszedłem na świat... I
co się stało potem?". Francuski pisarz nie zapełni nam tej pustki;
otrzymamy jedynie strzępy wspomnień, kilka ciepłych wzruszeń pozostających z
Simonem do końca i smutne wizje z przeszłości, które kazały mu się w życiu
zająć takim, a nie innym fachem.
Marechall likwiduje szkodniki, w specyficzny sposób zajmuje się deratyzacją.
Przed nim ostatnie zadanie. Przedtem przypadkowe spotkanie. Z Bernardem -
prostodusznym chłopcem z okaleczoną dłonią, który ujmuje Simona swoją życiową
nieporadnością, swą jednocześnie wielką siłą do pokonywania z radością każdego
kolejnego dnia, bez względu na to, ile smutku może ze sobą nieść. Bernard
smutku nie widzi, nie odczuwa go, istnieje gdzieś obok wszelkich mrocznych
stron życia, które tak dokładnie zbadał już Simon. Zachwyca się
nieskomplikowanym życiem Bernarda. Podejmuje wysiłek poznania go bliżej.
Wykorzystania raczej. Ale dla Simona jedno z drugim już dość dawno zlało się w
całość...
Bernardowi w dotychczasowym
życiu dobrze wychodziło tylko łapanie much i puszczanie kaczek. Jego matka,
prosta robotnica, wychowywała go najlepiej, jak umiała. Sama nie umiała żyć, po
prostu. Wciąż walczyła o szczęście, ale wiecznie przegrywała. Pozostał jej mało
rozgarnięty syn, ruiny sklepu, chroniczny kaszel i butelka negrity. A także żal
za wszystkim, co stracone i czego nie można było zaznać. Bernard jest silnie
związany z emocjonalnie zaburzoną matką i chociaż relacje są skomplikowane,
Ferrand raczej nie czuje ich ciężaru. Poznanie Simona jest dla niego dużym
przeżyciem. Starszy mężczyzna to substytut ojca, który porzucił matkę zaraz po
urodzeniu się Bernarda. Chłopaka ujmuje szczerość Simona. Nie chce widzieć pod
nią tego, jaki nowy znajomy jest naprawdę. Nie chce zrozumieć jego
zgorzknienia, jego zamknięcia się w sobie, jego przekonania o życiu
zmierzającym do bezwzględnego końca; tego końca, który czasami z różnych
powodów trzeba przyspieszyć.
Obu
mężczyzn połączy zależność, wbrew pozorom mało skomplikowana. Wspólnie
będą coś robić, wspólnie przeżyją kilka zdarzeń, los ześle im przypadkowe
kobiety komplikujące plany, ale przede wszystkim obaj będą stanowić byty
niezależne i niemożliwe do wzajemnego przeniknięcia. Tym bardziej
zastanawiająca jest bliskość między nimi i fakt, iż Simon z powodu Bernarda
roni pierwszą od bardzo długiego okresu czasu łzę...
Garnier
w prosty sposób wykorzystuje motyw podróży oraz operuje kontrastem w każdym
możliwym jego znaczeniu. Wiedzie nas ku zatraceniu, bo musimy - co wcześniej
zasygnalizowałem - jednoznacznie
opowiedzieć się za którymś z bohaterów. Poznając ich przeszłość,
zaczynamy rozumieć motywacje, ale boleśnie zderzony ze sobą witalizm i pustka
budują niewyobrażalnie wielkie napięcie, które towarzyszy do ostatniej strony,
podczas gdy czytamy prostą w gruncie rzeczy historię, jakiej koniec dodatkowo
już poznaliśmy.
Jak się ma twój ból? Tak
podobno pozdrawiają się mieszkańcy jednego z afrykańskich krajów. Tak mogliby
witać się Simon i Bernard, gdyby tylko dane im było powitać się ponownie.
Cierpienie za życia i boleść tego życia przeżywania wplecione są w każde słowo
tej dramatycznej historii. To książka o
prawie do życia i do umierania. O okrucieństwie i łagodności. O uczciwości i
lojalności jakie stoją gdzieś poza życiem i umieraniem. O postrzeganiu
świata i jego przeżywaniu - na dwa, krańcowo różne sposoby. W końcu przewrotna
makabreska z tezą, bo przecież wiemy od początku, że Bernard pozbawia życia
Simona; kto się tu komu sprzeniewierza i jak to możliwe, że miłujący życie pod
każdą postacią Ferrard jest w stanie pomóc komuś innemu się z nim rozstać?
Pascal Garnier operuje
dość surowymi środkami wyrazu. Niektóre porównania i symbole wydają się nawet
odrobinę pretensjonalne, ale powstaje z tego historia dwuznaczna, emocjonalnie
wyczerpująca i taka, że nie da się jej po prostu opuścić. "Jak się ma twój
ból?" hipnotyzuje już tytułem; potem poniewiera czytelnikiem i pozostawia
go z wieloma znakami zapytania, bo to jedna z książek, które o życiu i
człowieku mówią prawdy uniwersalne bez względu na to, jak niewygodne te prawdy
miałyby być. Garnier czule pyta o ból.
Wyzwala go i nazywa na kilka sposobów. Oddaje do naszych rąk ostatnią
opowieść, jaką spisał. Porusza i mocno niepokoi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz