Wydawca: Korporacja
Ha!art
Data wydania: 28 listopada 2013
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka
Cena det: 23 zł
Tytuł recenzji: Język żywy - czas miniony
W przypadku książki "Nastka, śmiej się"
zdecydowano za Mariana Pankowskiego. Zbiór ośmiu tekstów publikowanych w
"Twórczości", "Lampie" i "Pamiętniku Literackim"
to pośmiertny hołd złożony autorowi, który dzięki świeżości języka nigdy
niewpisanego w żadne ramy, pozostał - jak twierdzi Przemysław Czapliński - "najmłodszym wśród najstarszych
pisarzy". W omówieniach twórczości Pankowskiego przebija często
manieryzm słowny; chce się napisać o nim tak, jak on pisał o świecie, ale
zwykle wychodzą z tego awangardowe i puste popisy retoryki. Owszem,
najistotniejsze jest to, w jaki sposób autor opowiadał swe historie, ale wydaje
się równie ważne, o czym opowiadał. I mimo wszystko skupię się na treści, nie
na formie, bo te ostatnie teksty są lingwistycznie buńczuczne, językowo żywe i
formalnie nie do okiełznania, ale mówią o czasie minionym z poetycką głębią i
realizmem nostalgii.
"Nastka, śmiej się" to zbiór, w
jakim Marian Pankowski jawi się jako gawędziarz zanurzony w czasie przeszłym.
Zatrzymuje, gloryfikuje, ironizuje i zapisuje - czas, jaki minął i zdarzenia,
które pozostały. Słyszymy minione dźwięki, widzimy
półfantastyczne obrazy polskiego życia sanockiego emigranta z Belgii; jest
piołunówka, byty zmyślone, historie wyobrażone i sprzeciw wobec tych, co "ciepłą dupą do przyzby przyrośli",
bo wyostrzenia w plastycznym opisie rzeczywistości wynikają przede wszystkim z
faktu, iż łobuz znad Sanu poznał inne, dalekie, skomplikowane jak sposób jego
wyrażania życie, także życie wewnętrzne. Są
historie osobiste i Historia obserwowana z boku, z sardonicznym uśmieszkiem i
butą tego, co Historii wbrew. Jest dramat życia obozowego, są religijne
uniesienia, jest wspomnienie miłosnych fascynacji i zarys tożsamości ciut
plebejskiej konfrontowanej z tym, co pańskie - przy stole doktorostwa B. z
Ostendy czy we wspomnieniu Ludwisia, którego pochłonęło piekło obozu przed
laty...
Tytułowe opowiadanie wyrasta
z tego, co mówi matka narratora. W prowincjonalnym świecie zawiści i
małostkowości kiedyś tam pewien defraudant i oszustka próbowali urządzić sobie
raj na ziemi. Rajskie, odrealnione bardzo, a przecież tak żywe w pamięci, jest
wspomnienie pewnej wariatki-posługaczki, co pokazywała i będąc obiektem drwin,
stawała się jednocześnie bytem efemerycznie niedościgłym. Pankowski wspomina
czas, kiedy jeszcze bywał w Sanoku, kiedy nie została naruszona więź rodzinna.
"U starszego brata na przyzbie" to tekst także nobilitujący i
podkreślający ważność relacji rodzinnych. Brat jest podkarpackim Andersenem o
wargach Rudolfa Valentino; wspomina topielca z Sanu, starego mercedesa,
opowiada o naturze pstrąga i zastyga w czasie minionym tak, jak przyzba - punkt
widzenia, siedzenia i odniesienia do reszty świata. Ta reszta żyje w oddaleniu.
Sanocki czas jest czasem zatrzymanym.
Ten emigracyjny przyszłym niedokonanym, a pomostem słowa, związki
frazeologiczne rozbijane świadomie, frazy rozedrgane i opisy, które zaciemniają
miast rozjaśniać ich przedmiot.
Myślę, że jednym z
ważniejszych tekstów jest "Nie grają nam surmy bojowe...".
Kostyczność rodzimych ideologii, mroczna martyrologia, życie czasem już
przeżytym i polskość uciemiężona - bolą, zadziwiają, rozczarowują i nęcą mimo
wszystko. Warszawski sierpień 1944 roku to czas wciąż obecny, kiedy poznaje się
kogoś, kto nadal biegnie zrujnowanymi ulicami; nigdy się nie zatrzymał, a kiedy
wraca jako emigrant, męczy go polskość ciemiężona swym losem na zawsze smutnym
i na zawsze tragicznym. Co nam pozostaje? Co pozostaje tym, co gdzieś daleko?
Oberek, kolędy, wspomnienie polskości jasnej, wyrazistej; polskości domowej i
takiej, z jakiej wyrosła tożsamość. Piękny to tekst o przyjaźni mimo upływu
czasu i o siedemdziesięcioletnich dzieciach, którym nikt już nie odbierze tego,
co wzięli z polskości wartościowego.
Kobiety są piękne, kuszące i
tajemnicze u Pankowskiego. Wspomniana Nastka jako pewien fantazmat, spotkana
przypadkiem siostra straconego Ludwisia, co to w wirze namiętności chce wyrwać
z żyjącego ślad zmarłego brata. Jest bohaterka dziesięciu poetyckich miniatur -
Daniela. Jest w końcu kobiecość jako kategoria poznawania prawdy o czasie
minionym. Tam Marian Pankowski pozostaje w swej bezpretensjonalności sztubaka,
któremu życie dopiero się zaczynało. Pośród
martwej natury z Ostendy i langust na półmisku zmartwychwstaje człowiek z
daleka, zmartwychwstaje językowo, bo słowami ubogaca przeżyte już sny i
wspomnienia, jakie można malować wciąż na nowo. Widać wyraźnie, że
"Nastka, śmiej się" nie tyle rubasznością i dwuznacznością jest
przepełniona, co nostalgią i zadumą skrytą gdzieś między konstrukcjami ze słów,
dzięki którym jest to książka niepowtarzalna.
Po lekturze język wgryza
się do świadomości i każe powtarzać, te wszystkie "miazgi wesołe" czy "kresy
rzeczy pionowych". Niepokoi jedynie fakt, że dbając przecież o
formalną strukturę zbioru, redaktor pozwala umknąć uwadze niewłaściwej formie
frazeologizmu - "między Bogiem a
prawdą" także zostaje w pamięci, niestety. Lektura "Nastki" to
także frajda obcowania z pisarzem, dla którego język nie miał ograniczeń i
który tej bezgranicznej wolności słowa każe iść w parze z przeszłością, jaka
wydaje się surowa, zamknięta w ramach, złośliwie porządkująca to, co przeżyte i
to, co wyobrażone. Czytanie Pankowskiego jest poznawaniem świata; napisanego i
zapisanego przez kogoś, kto nigdy nie odważył się dać nam do przekonania, iż
poznał już formułę, dzięki której w języku świat ów można przedstawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz