Wydawca: Czarne
Data wydania: 23 lipca 2014
Liczba stron: 304
Tłumacz: Elżbieta Kalinowska
Oprawa: miękka
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Niemiecka opowieść o Bretanii
Jednym z mistrzów
współczesnej francuskiej literatury z dreszczykiem jest Pierre Lemaitre.
Dreszcz w debiutanckiej powieści kryminalnej "Śmierć w Pont-Aven"
wywołać może głównie silny wiatr owiewający w środku lata bretońskie klify. Nie
znaczy to wcale, że rzecz ukrywającego się pod pseudonimem Jean-Luc Bannalec
prozaika nie jest warta uwagi. To kryminał w znanym klasycznym stylu. Napisany
po niemiecku, ale na wskroś francuski. Może odrobinę przewidywalny i
staroświecki, ale w tym prawdopodobnie tkwi jego urok. Nieprzypadkowo przecież
książka świetnie się sprzedawała przed dwoma laty. "Śmierć w Pont-Aven" to ujmująca kolorytem wiekowej Bretanii
opowieść o rodzinnych tajemnicach, nieznanym obrazie znanego malarza, o
ludzkiej naturze zdeterminowanej chęcią ogromnych zysków i o małomiasteczkowej
prowincji, w którą wbity zostanie paryski komisarz z niejasną dla nas
przeszłością. Czyta się to bardzo dobrze, pozostając z poczuciem obcowania
z rzetelnie zmyśloną książką o zdarzeniach co najmniej prawdopodobnych i zamieniających
lokalną sprawę w intrygę, która wstrząsnąć może całą Francją.
Dzisiejsi twórcy kryminału
bardzo dbają o to, by prowadzący ich śledztwa byli postaciami wyraźnymi.
Komisarz Georges Dupin taki nie jest. Szczątkowe informacje o jego
dotychczasowym życiu i poczynaniach nie spowodują, iż zbytnio się doń
przywiążemy. Dupin jest wyobcowany na prowincji, gdzie przebywa już od kilku
lat. Właściwie z nikim nie jest blisko, denerwują go współpracownicy, posypał
mu się wieloletni związek z kobietą poznaną jeszcze w Paryżu i ma gdzieś tam
siostrę, z którą wiąże go pewna bliskość, ale do której jest w stanie zadzwonić
tylko wtedy, gdy mu się nudzi - na przykład podczas oczekiwania na złoczyńcę mającego
wpaść w zastawione przez Dupina sidła. Ot, taki pan Nikt, który dodatkowo ma
wybiórczą pamięć i musi wciąż notować w swym czerwonym kajecie, co niektórych z
otoczenia doprowadza do pasji. Nic to jednak, Dupin we właściwym momencie
przypomni sobie to, co najważniejsze; nie zawiedzie go ani pamięć, ani intuicja
i pomoże rozwikłać zagadkę utrudnioną o tyle, że wszyscy, których przesłuchuje,
zmyślają jakieś dziwne historie po to tylko, by komisarz nie poznał skrywanej
prawdy małego bretońskiego miasteczka.
Trup zostanie nam podany na
tacy już na pierwszych stronach. Niespotykane
jest to, iż morderca postanowił zabić naprawdę leciwego staruszka, który na
dodatek - co potwierdza w trakcie śledztwa jego lekarz - mógł umrzeć śmiercią
naturalną dosłownie w każdej chwili. Po co komuś takiemu przyspieszać śmierć?
Po co zabijać legendarnego wręcz hotelarza, który dla mieszkańców Pont-Aven był
uosobieniem cnót, mądrym mecenasem i wnikliwym obserwatorem rzeczywistości? Podejrzani
zaczynają być członkowie najbliższej rodziny. Denat w różny sposób oddziaływał
na ich życia. Dupin będzie musiał poznać rodzinne relacje, a gdzieś poza nimi rozszyfrować,
dlaczego ktoś naraża na szwank turystyczną miejscowość u progu sezonu,
dokonując okrutnego zabójstwa w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli
miasteczka, w którego pokojach mają się spełniać wszelkie marzenia turystów
przybywających do miejsca będącego od wieków mekką artystów.
Bretania
Bannaleca to kraina jak z obrazka. Z obrazu - tak rzec by należało, bo właśnie
wokół malarstwa snuć się będzie kryminalna intryga.
Rozgrywające się na przestrzeni zaledwie kilku dni zdarzenia wstrząsają w
sensie symbolicznym tą granitową i stabilną ziemią, w której można się zakochać
i której uroki portretuje nie tylko zmienność oraz dzikość lokalnej przyrody,
ale przede wszystkim malownicze osadzenie gdzieś poza czasem i światem wokół. W
oddaleniu od tego, co symbolizuje wielkomiejski Paryż, którego mieszkańców - i
Dupina także - senni Bretończycy uważają za przybyszów z innego świata, innej
Francji. Lokalny koloryt powieści zaznaczają nie tylko zgrabne (bo niedługie)
opisy przyrody, ale przede wszystkim klimat nadmorskich miasteczek, które ze
spokojem przyjmują najbardziej nawet dramatyczne fakty związane bezpośrednio ze
śmiercią hotelarza Penneca.
Świetnie się to czyta.
Przede wszystkim dlatego, że na wstępnym etapie dochodzenia stróżów prawa nikt
z przesłuchiwanych niczego nie widział, nie słyszał i zupełnie nie wie,
dlaczego stało się to, co się stało. A każdy coś ukrywa! Nieprzewidywalna jest
też kolejna śmierć. Sprawy komplikują się coraz bardziej do momentu, w którym
poczciwy Dupin nie zorientuje się, iż jest manipulowany przez otoczenie. Takie historyjki utkane z opowieści o skrywanych
gdzieś na prowincji tajemnicach poliszynela przykuwają uwagę w sposób
wyjątkowy, bo od początku czytelnik może się mierzyć z problemami prowadzącego
śledztwo i być może wcześniej niż on sam przewidzi, co się wydarzyło.
Feralnego lipcowego poranka odkryto trupa, ale poszukiwania sprawcy nie
prowadzą jedynie w czas przeszły, jak to dzieje się normalnie w każdej dobrze
skrojonej powieści kryminalnej. Ważna będzie przyszłość i plany poczynione
przez tych, którzy maczali palce w zabiciu staruszka chcącego zmienić zapis w
testamencie i wykonującego dwa telefony do paryskiego muzeum w sprawie, o
jakiej - co wychodzi nam potem - wiedzieli wszyscy poza biednym Dupinem i jego
ekipą śledczą.
Jean-Luc Bannalec udowadnia, że w prostocie jest
siła. Ta historia naprawdę iskrzy, dodatkowo kusząc pięknem otoczenia - niemego
świadka wyjątkowo paskudnych zdarzeń. To opowieść o umiłowaniu sztuki i tradycji, o
rodzinnych więziach i czarnych charakterach w rodzinie, o wyklętych i samotnych
oraz o tym, jak trudno być wiernym przodkom. Zmienność bretońskiej aury jest
taka sama jak losów bohaterów i zwrotów akcji, bo choć intryga do
skomplikowanych nie należy, Bannalec udowadnia, iż zawsze można czytelnika
zaskoczyć. I zauroczyć. Mimo braku wyraźnego bohatera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz