2014-09-14

"Pejzaże metropolii śmierci. Rozmyślania o pamięci i wyobraźni" Otto Dov Kulka

Wydawca: Czarne

Data wydania: 3 września 2014

Liczba stron: 200

Tłumacz: Michał Szczubiałka

Oprawa: twarda

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Cud przetrwania

Za każdym razem, kiedy kończę czytać kolejną książkę ocalonego z piekła obozu koncentracyjnego, obiecuję sobie, że to już ostatnia. Z drugiej strony wciąż nie jestem pojąć tego, co za czas ludzkości wymierzyły bramy obozowe i wciąż na nowo zadaję pytanie o to, jak to wszystko mogło być możliwe. Dlatego sięgnąłem po "Pejzaże metropolii śmierci", poruszające świadectwo izraelskiego historyka, który w tej książce jest przede wszystkim dziesięcioletnim chłopcem przywitanym we wrześniu 1943 roku przez ciemność i światła, gdy wagon z Terezina zatrzymał się u bram obozu Auschwitz-Birkenau. To świadectwo tożsamości zamkniętej w czasie i miejscu, z którego nie można było się już wydostać. Ta historia dotyka problemu przetrwania w okrucieństwie i okrucieństwa upływu czasu, jaki wciąż pozostawia ślady i wciąż każe tkwić w tej bliskości nieistnienia innych. Tych, którym nie dany był cud wydostania się z obozu.

Otto Dov Kulka wyznaje, iż poznając historie ludzi, którzy przeżyli to piekło, zupełnie się w nich nie odnajduje. Rozmyśla nad tym, dlaczego nie widzi siebie w tych wszystkich bestsellerach o czasach piekła na ziemi. Nie był przecież osobny, ale ma osobną historię. Ją stara się opowiedzieć. I pewnie z tego też względu wciąż czytam takie książki. Każde świadectwo jest inne. Każde - podmiotowym zetknięciem z czasem Zagłady. Tak trzeba traktować tego typu zapis. Oddać szacunek tym, którzy musieli pożegnać się z człowieczeństwem, a po latach boleśnie rekonstruują zdarzenia, by zrozumieć, z czego wyrośli, co przetrwali i jak toczy się ta niekończąca się przecież droga powrotna z obozu. U Dov Kulki jest spokój i lekko jedynie zarysowana melancholia. Obrazy pojawiają się w pamięci przypadkowo, trzeba określić je w jakimś porządku. Nie ma dramatyzmu, choć opisane są rzeczy nie do uwierzenia. Jest pozorny dystans do czasu,  w którym autor jako dziecko poznał pierwszy ważny porządek tego świata - porządek selekcji i śmierci w morzu ognia, co stale płonie we wspomnieniach.

Otto Dov Kulka wciąż zastanawia się nad tym, jak rozumieć stan ocalenia po latach. Kiedy w 1978 roku odbywa podróż do miejsca, z którego miał się nigdy nie wydostać żywy, wita go cisza pomieszana z pustką. Nie sposób wejść ponownie w świat, o jakim świadczy muzeum czy ruiny. Nie sposób go także opuścić, choć wydarzyło się tak wiele niewiarygodnych zdarzeń, dzięki którym można spojrzeć na "metropolię śmierci" inaczej, głębiej. Dov Kulka czyni wyznanie tak bolesne, że za nim nie musi stać już ani jedno słowo. "Pozostałem w metropolii, pozostałem więźniem tej metropolii, niezmiennego prawa, które nie pozwala na ratunek, naruszenie straszliwej "sprawiedliwości", na mocy której Auschwitz musi pozostać Auschwitz". Jego Auschwitz było nieco inne, lepsze. Trafił do obozu rodzinnego o odrębnej specyfice i ocalał mimo faktu, iż dwukrotnie zmierzał do komory gazowej. Piekące ślady po kontakcie z drutem podłączonym do prądu czy przeraźliwie monotonny szum krematoriów tuż obok - to pozostaje do dziś. Teraz, kiedy Kulka wkracza w pewien mityczny sen uciekiniera. Budując prywatną mitologię na gruzach piekielnego Auschwitz, wciąż mierzy się ze stygmatem uciekającego, bo wciąż ucieka i daje świadectwo przede wszystkim za tych, którym ucieczka się nie udała.

Racjonalizowanie zła, jakiego doświadczano w Auschwitz, jest równie niemożliwe co opowiadanie o czasie pobytu tam - mijał inaczej, wyznaczał granice nierzeczywistego, wciąż przypominał o nieuchronności śmierci i o tym, że niemożliwe będzie życie potem. Otto Dov Kulka opowiada, jakie ślady prawdziwego życia można było znaleźć pośród uwięzionych. To czysty sarkazm, ironia niebagatelnych rozmiarów - ten stan, w którym pośród śmierci można było znaleźć miejsce na życie. Poruszające wspomnienia ludzi, którzy poznawali kulturę europejską na zgliszczach ludzkości, w kresie cywilizacji. "Oda do radości" w cieniu krematorium, czytanie Dostojewskiego, zajęcia kulturalne, chór czy przedstawienia. Dodatkowo wspomnienie pięknego letniego nieba nad obozem. To wszystko obok wierszy pisanych u wrót komór gazowych. Pomiędzy okrucieństwem, którego śladów we wspomnieniach Kulki nie jest wiele, ale które było przecież wszechobecne, teraz przez autora gdzieś wyparte, nieobecne w pamięci.

To nie są tylko dramatyczne wspomnienia chłopca. To opowieść świadomego przemian dziejowych człowieka, dla którego siłą woli pewien okres czasu historycznego się zatrzymał i w nim skryła się prawdziwa tożsamość badacza historii wiedzącego, co należy racjonalizować, a czemu poddać się w pokorze, gdyż stanowi niepowtarzalne doświadczenie jednostkowe o charakterze traumatycznym. Brama Auschwitz-Birkenau nadal jest przed Dov Kulką otwarta. Jej znaczenie dostrzec można wówczas, gdy zrozumiemy celowość mitologizowania świata minionego i gdy uda nam się wejść w strukturę tej prywatnej mitologii autora, dzięki której może on wejść do obozu, wyjść z niego i wiedzieć, że brama pozostawia dwa znaczenia.

"Pejzaże metropolii śmierci" to bowiem książka rozpięta między doświadczeniem śmierci a rozumieniem człowieczeństwa, które ukształtowało ocalenie. Dov Kulka sankcjonuje prawo do własnej opowieści właśnie tym doświadczeniem. Ślady umierania innych pozostają w jego życiu. Życiu ocalonego, uciekiniera. Życiu dziecka, któremu zabrano wiele, ale i podarowano nadzwyczaj dużo. Przetrwanie i pamięć. Autor mierzy się nie tylko z bolesnymi wyimkami własnej pamięci. Jego doświadczeniem jest niemożliwe - ocalał z miejsca, z którego nikt żywy nie miał prawa wyjść. Ocalał, nie rozumiejąc tego stanu. Do dziś wycieczki w czas miniony są ustawicznie stawianymi znakami zapytania o to, dlaczego stało się właśnie tak. Wokół cisza i pustka jak w obozie odwiedzanym w 1978 roku. To najbardziej przejmujące i najtrudniejsze do wytrzymania. O tym wszystkim jest właśnie ta książka.

Brak komentarzy: