Wydawca: Otwarte
Data wydania: 30 marca 2016
Liczba stron: 376
Tłumacz: Jacek Giszczak
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Paryska odyseja
Virginie Despentes wzbudza
emocje francuskich czytelników. Dlaczego? Możemy się przekonać, czytając „Vernona
Subutexa” – pierwszą część perypetii człowieka, który ominął wszystkie życiowe
doświadczenia na tyle sprawnie, że w pewnym momencie pozostają mu już tylko
pustka i samotność, gdy pewnego dnia zostaje eksmitowany. To książka o
rozczarowaniu i pogardzie. O ludziach, w których gniew rośnie stopniowo, a po
nim pojawia się bezradność. Muzyczne dźwięki prowadzące tytułowego bohatera
przez życie dawno przebrzmiały. Teraz musi zmierzyć się ze światem, który brzmi
nijako. A może jednak wyjątkowo groźnie.
Vernon przeżył pół wieku.
Zahibernował się jakby. Stał gdzieś obok głównego nurtu życia, omijając
nakładane przez życie obowiązki. Spełniał się w swej radosnej euforii chłopca
wciąż wierzącego w to, że można żyć bez zobowiązań. Ćwierć wieku stał za
sklepową ladą i handlował płytami. Dziś – gdy zanikają prasa papierowa i
przemysł płytowy – zmuszony jest do konfrontacji z tym, co nieodwołalne. Z
końcem środków potrzebnych na utrzymanie. Poznajemy bohatera w momencie
eksmisji i podążamy za nim do domów licznych znajomych, uwikłanych w życie
inaczej niż Vernon, pełnych emocji, oczekiwań, frustracji i złości. W swej paryskiej odysei Virginie Despentes
ukazuje Francuzom, kim się stają, i sygnalizuje, jak bardzo boją się sobie to
uświadomić. Autorka stara się zedrzeć ostrymi pazurami tę fasadowość, za którą
czai się zagubiony człowiek. Nie próbuje jednak niszczyć dynamicznej i mrocznej
tkanki społecznej. Każe się jej przyjrzeć. Naprawdę.
Vernon był ulicznym łowcą
serc, wiecznym szczęśliwym chłopcem kojonym przez dźwięki rock’n’rolla. Do czasu. Najpierw
przyszła konfrontacja z obcą śmiercią. Rozpadły się chłopackie więzy, gdy
trzeba było pochować jednego przyjaciela z jego muzyką, drugiego z
przywiązaniem do mieszczańskiego stylu życia i trzeciego wraz z jego ukochaną
kokainą. Vernon cieszył się, że sam
przetrwał. Obecnie musi walczyć o przetrwanie w tym najbardziej elementarnym
znaczeniu, ale nim znajdzie się na ulicy, obejrzy niejedno lokum, usłyszy wiele
dramatycznych historii, stanie się obserwatorem tych wszystkich form życia, od
których starał się uwolnić. Ach, i zakocha się, by było odrobinę
romantycznie. Bo poza tym u Despentes jest groźnie i bardzo przygnębiająco.
Dzisiejszy Paryż nie kocha łez i smutku. On się syci ludzkimi pragnieniami.
Tymi, których nie można zrealizować, i takimi, które doprowadzają do sytuacji
krańcowych. Rozstania, kłótnie, przewartościowania poglądów. Zmiany religii,
płci czy orientacji seksualnej. Wymiany środków znieczulających na mocniejsze.
A wszystko w szalonym tyglu wędrówki głównego bohatera, któremu świat wokół
chce się wyżalić, ale który jednocześnie nie ma w sobie dość empatii, by tę
żałość odczuć. Ma własną. Pięćdziesiąt lat i żadnych perspektyw. Złudzenie
życia, bo to za nim to były miraże – muzyczne i emocjonalne. Co pozostaje?
Francuska pisarka kreśli możliwości w niemocy. Jest bezkompromisowa i każe
swoim bohaterom sytuować się w czymś krańcowym. Każe wybierać i ponosić
konsekwencje tych wyborów. Pokazuje ludzi pewnych poglądów i tych, którzy gubią
się w ich mnogości.
Różni są znajomi Vernona i
wszyscy w jakiś sposób zaaferowani tymi przejawami życia, które dla niego nie
mają większego znaczenia. Młode pokolenie nie tylko okrutnie przerobiło rockowe
fascynacje na hiphopową kakofonię. To ludzie skrajnie przerażający – albo
zamknięci w czterech ścianach internetowi psychopaci, albo ogarnięci żądzą
pieniądza fighterzy, albo też uciekający w stronę tradycji i religii, owinięci
w hidżab i poczucie osamotnienia. Zdaje się, że może ich łączyć jedno. „Eliminacja bliźniego to złota reguła gry, którą
wyssali wraz z mlekiem z butelki”. To refleksja rozpoczynająca książkę.
Nieprzypadkowo pod koniec pojawia się myśl o tym, jak żyje się starszemu
pokoleniu. Dla mężczyzny w wieku Vernona liczy się dość niewiele: „Dupa z mieszkaniem, długie weekendy w
słońcu i pełna lodówka”. Virginie
Despentes osacza Vernona skrajnymi postawami i poglądami, ale nie pozwala mu
zająć wobec nich stanowiska. Wszystko, co obserwujemy na kartach tej mrocznej
historii o wędrowaniu po Paryżu, domagać się będzie naszej interpretacji. „Vernon
Subutex” to nie książka diagnoza. To ten szokujący rodzaj powieści dojrzałego
realizmu, która w XXI wieku może portretować tylko świat braków, zagubień i
niemożliwości.
Ta książka to również
rozprawa z różnymi modelami kobiecości. Nie tylko dlatego, że większość
przyjmujących pod swój dach Vernona to jego bliższe lub dalsze koleżanki.
Widzimy tu oblicza kobiecości w kryzysie i w sile wieku. Kobieta płacze po
zmarłym synu, bierze narkotyki, zmienia płeć i staje się mężczyzną, walczy o resztki
godności i zawistnie spogląda na swe koleżanki. Marzy o prawdziwej miłości i
kurczowo wczepia w każde męskie ramiona mogące być jej substytutem. Snuje
śmiałe plany i nieśmiało się z nich wycofuje. Mierzy się z lękami i śmiało
wypina pośladki na planie filmu porno. Wszędzie tak samo emocjonalnie
zaangażowana. Niepewna miejsc i kontekstów, w jakich może stawać się sobą. Z
jednej strony ta kobiecość jest wyzwolona, z drugiej jednak – ugrzęzła gdzieś w
drobnomieszczańskim świecie przyzwyczajeń albo nad wyraz szybko pogodziła się z
tym, że nie jest niczym podmiotowym.
A przecież bez względu na
płeć: „Stajemy się tylko tym, czym bardzo
chcemy zostać”. Męski pierwiastek to
także moc i słabość. Wszystko w ogniu namiętności albo niespełnienia. Jest
sankcjonowana przemoc, która ma nakreślać tożsamość. Są radykalne poglądy
dotyczące świata niedopasowanego do własnego M i modelu rodziny. Jest męski
płacz i męskie rozczarowanie. Jest ostatecznie także kult zmarłego, bo to
nieżyjący znajomy Vernona, znany arysta Alex Bleach, stanie się jednym z
najważniejszych bohaterów tej książki.
Virginie Despentes opowiada o tym, że płacimy
równie wielką cenę za swoje przystosowanie oraz za nieumiejętność wejścia w
reguły codziennego życia. Opowiada o Paryżu, w którym kryją się
tożsamości rozbite przez okoliczności. Nie diagnozuje licznych problemów, każe
się im przysłuchać. Jest jednocześnie bezlitosna w obnażaniu absurdów tak
zwanego spełnionego życia. Opowiada o poczuciu zbędności i różnego rodzaju
brakach. Wskazuje, jak bardzo możemy się zacietrzewić, nie zgadzając na
starzenie i przemijanie. Jednocześnie prowadzi prostą drogą na ulicę, której
dotknie Vernon i która stanie się jego domem. Tam wychodzą na jaw wszystkie
skrywane na co dzień instynkty. Ulica w finale opowie swoją własną historię.
Tak samo jak zmarły charyzmatyczny Alex, wokół którego skoncentruje się
sensacyjna intryga tej książki. Drapieżnej i niepozostawiającej złudzeń co do tego,
że żyjemy w nie najlepszym ze światów. Despentes
ukazuje Francuzom, kim się stają, i sygnalizuje, jak bardzo boją się sobie to
uświadomić. Wszystko w odpowiednich muzycznych tonacjach w tle. Bo to też
książka o dźwiękach i o tym, jak je odbieramy. Pasjonująca, choć złośliwa
momentami, autoironiczna i nieznośnie śmieszna przez łzy powieść zasłużenie
doceniona przez francuską opinię publiczną.
PATRONAT MEDIALNY
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz