Wydawca: Agora/
Czarne
Data wydania: 28 kwietnia 2016
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,99 zł
Tytuł recenzji: Przegrani?
Książka na przemian uwodzi i
irytuje. Uwodzi tym, w jaki sposób cisi bohaterowie podziemnej Solidarności
pozostają nimi także potem, ze wszystkimi ułomnościami, różnego rodzaju
dylematami, z frustracją i złością na te nowe czasy zmierzające donikąd. To garść naprawdę soczystych opowieści,
zapisy rozmów o ludzkich bolączkach, bez zadęcia, bez ich gloryfikowania.
Proste, uczciwe historie. Czy będzie to opowieść o pijakach, czy też wywiad
przy kapiącej z worka chemii. Jest w tym wszystkim dużo uczciwości w opowiadaniu
o tym, jak bardzo ideały rozmijają się z rzeczywistością i jak trudno po latach
tworzyć wspólnotę wyrosłą z buntu. Tak, w tym znaczeniu to znakomita książka. Niemniej
jest to książka Jacka Hugo-Badera i w licznych fragmentach odnosi się wrażenie,
iż ma być o nim, tylko o nim. Irytuje
zatem poczucie, że dajemy się wmanewrować w pewien rodzaj egocentryzmu. Że
bohaterem pierwszoplanowym ma być ten, który pyta i szuka śladów. Widać to już
na wstępie, ale czuje się także potem. Hugo-Bader znajdzie miejsce, by
pożalić się w związku z kontrowersyjnością odbioru "Długiego filmu o miłości".
Udowodni, że może wszystko, jest panem i władcą tej narracji, może sobie przez
kilka stron dywagować o psich kupach. Ale najbardziej irytujący jest fakt, że
część rozmów – takie mam wrażenie – została nieco wymuszona. Że te opowieści
mają iść w jakimś przemyślanym przez autora kierunku i nie mogą się rozejść,
stać wieloznaczne, odfrunąć od sugerowanych tez. A przecież istotą tego
projektu jest pokazanie różnorodności postaw, oczekiwań, działań, marzeń i
kompleksów. To ma być książka o bohaterach z krwi i kości, którzy po 1989 roku
musieli walczyć z prozą życia równie silnie jak wówczas, gdy stawiali opór
systemowi i gdy przez ponad siedem lat działali w imię lepszego, normalnego
kraju, który pokazał im swoje nienormalne oblicze.
„Skucha”
jest tekstem, który powstawał latami. Rósł i rozwijał się wraz ze swoimi
bohaterami. Ta ewolucja jest bardzo widoczna i dostrzec można, jak wiele pracy,
ale jednocześnie emocji autor włożył w to wszystko, w ten zbiór historii o
zapomnianych ludziach, bo przecież w Polsce mity tworzą ofiary, krew i przemoc,
a nikt nie chce pisać o zwycięstwach, jakkolwiek trudne by były.
Jacek Hugo-Bader w wojennej nomenklaturze opowiada o okresie wyraźnie
zaznaczonym datami początku (13 grudnia 1981 roku) oraz końca (4 czerwca 1989
roku). Opowiada o tym, czym jest kręgosłup moralny, i o oporze, w którym
uczestniczy się każdego dnia, w każdy możliwy sposób. To była prywatna wojna
toczona na wielu frontach, ale w jednej, słusznej sprawie. Odnosi się wrażenie,
że zabrakło w niej broni i zdecydowanych posunięć, że może powinna się polać krew,
zamiast pojawiających się siniaków po brutalnych przesłuchaniach gdzieś z dala
od świata. I to jest specyficzne mitologizowanie tego okresu. Czasu, w którym
broń dzierżyli nie ci, którzy powinni. Wszystko stawało się ewolucyjnie, a o
duchu rewolucji niewielu już pamięta. Wielu natomiast było związanych
specyficznym braterstwem. Była jedna sprawa, za którą można było się poświęcić.
Gorzko wypada rozliczenie po latach i rekonstruowanie losów opozycjonistów już
po 1989 roku, kiedy nastał nowy ład, ale nie był on tym, czego wcześniej
oczekiwano. Nie w takiej formie, nie w takim kształcie. Prywatna wojna
zakończyła się dla wielu kapitulacją. Biedą, upokorzeniem, izolacją społeczną.
Ale mimo tego, że to gorzka książka, jest w niej silne przekonanie o słuszności
własnych działań. O tym, czego dziś Polakom w wielu miejscach i sytuacjach
zwyczajnie brakuje. Hugo-Bader ukazuje różne oblicza ludzkiej zachowawczości,
ale też oblicza nieokrzesania, siły życiowej, bycia do końca buntownikiem.
Rozliczenie dotyczące czasu po 1989 roku wypada jednak przygnębiająco.
Niektórzy rozmówcy autora
żałują tego, co wypracowali niegdyś swoim oporem. Konsekwencje ich działań są
daleko bardziej groźne, niż mogliby przewidywać. Ten zamknięty czas miniony
wciąż tkwi w ich głowach jako żywy i wciąż stamtąd próbują nakreślać azymut, by
trzymać się jakoś w pionie i nie poddać frustracjom. Niektórzy tworzą sobie
nowe wojny, walczą nadal – z wcześniejszymi kompanami, z systemem, z samymi
sobą. Inni odpuszczają, wybierając kilka rodzajów emigracji, także wewnętrzną.
Hugo-Bader usiłuje wskrzesić w nich żar, by opowiadali jednak kwieciście,
frapująco, by te opowieści iskrzyły jak lata minione. Efekt jest różny. Są też
tacy, którzy nie chcą rozmawiać. Największym dramatem okazuje się fakt, że świat
po zakończeniu prywatnej wojny nie zawalił się, sam dziwnie uporządkował, a
potem przyjął drogę rozwoju niekoniecznie zgodną z zapatrywaniami tych
walczących o rewolucyjne zmiany. Nawet
mimo zgorzknienia i wyraźnego fatalizmu, który wisi nad wieloma opowieściami,
Hugo-Bader stara się dbać o ich wyraźność i o to, żeby historie niepowodzeń
przekuć w alegoryczną opowieść o dwuznaczności losu i sile ludzkiego
charakteru.
„Skucha” to także rozpisana
na wiele głosów historia o trudzie stanowienia rodziny. Rodzice rozmówców w
większości byli poranieni przez drugą wojnę światową i jej ślady wnieśli do
domu, rozsadzając wewnętrznie mir, kwestionując poczucie bezpieczeństwa. Kiedy
walczono w opozycji, trudno było zbudować fundament bezpiecznej rodziny. Ta kolejna
przejmowała traumy poprzedniej. Więzi rodzinne były trudne, widzimy ich
późniejszy rozpad. Hugo-Bader opowiada zatem o najbliższej wspólnocie i o
dramacie jej dezintegracji. Pokaleczeni bohaterowie, którzy musieli się
rozwieść, oddalić od bliskich, skonfrontować z ich śmiercią albo niezgodą na
prowadzony przez nich tryb życia to tacy osamotnieni Odyseusze, którzy nie
widzą już konturów swej Itaki i czasami porzucają powrót do niej.
Miejska partyzantka miała swoje konsekwencje w
przyszłości. Albo nie miała ich wcale, bo okazało się, że niektórzy działali
niezauważeni – nikt też nie dostrzegł celu ich buntu i oporu. Wybrańcy z
solidarnościowego podziemia i wcześniej, i potem czują się zostawieni sami
sobie, bo naród miał w nosie ich prywatną wojnę, a zachowawczość ludzka
szczególnie się nasiliła w czasie tak zwanego dobrobytu. Hugo-Bader stawia
pytania o to, jaka postawa i jakie zachowanie winny być przedmiotami rzetelnego
opisu. Dość ma martyrologicznego gloryfikowania ofiar, ale z drugiej strony sam
przejmująco opowiada o tych, którzy czują się ofiarami, choć przed laty
smakowali zwycięstwo. To książka o wyraźnych ludziach, którzy stali się
niewyraźni dla Historii i których dokonań się nie zauważyło. Opowieść o
zwyczajnych losach, w których nadzwyczajne były czasem motywacje. To rzecz o
mrówczej pracy i zaangażowaniu skazanych na milczenie. O błędach będących
konsekwencją postaw z młodości i o niesprawiedliwości dziejowej, która każe
błądzić tym kiedyś zdecydowanym. „Skucha” niczego nie diagnozuje, nie sugeruje
kontekstów. Nie jest szkicem socjologiczno-historycznym, jest opowieścią o
ludziach. I o autorze, który tych ludzi czasem skutecznie zagaduje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz