Wydawca: Czarne
Data wydania: 5 października 2016
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Dla dobra dziecka
Trudno czytać ten reportaż
bez emocji. To taki temat, który można potraktować jak tubę światopoglądową,
zmanipulować czytelników, przeciągnąć ich na swoją stronę, zepsuć sprawę.
Maciej Czarnecki okazuje się mistrzem obiektywizmu. Nie tylko dlatego, że przygląda
się uważnie zwaśnionym stronom, prezentuje różne argumenty, dociera do tekstów
wyjaśniających fakty zaciemniane emocjami właśnie. Czarneckiemu udaje się to,
co niewielu reporterów umie wypracować. Nie tylko zachowuje krytyczny dystans i
bezstronność. Stara się przede wszystkim ukazać całą gamę napięć, jakie rodzą
się pod wpływem konfrontacji ze sobą różnych kultur, systemów wartości,
przekonań i idei budującej porządek państwowy. A jednak pojawią się emocje.
Będzie ich bardzo wiele. Autor porządkuje różne punkty widzenia. Opowieści dramatyczne, które można
interpretować jednoznacznie, przeplata rozdziałami dotyczącymi faktów i
uwarunkowań. Rozmawia, analizuje, próbuje nakreślić wszelkie odcienie
destrukcyjnych myśli i uczuć. Wchodzi na bardzo grząski grunt, jakim jest
analiza relacji między rodzicami a dziećmi. Chce porządkować historie, które
nie dają się porządkować, bo za każdym razem są unikalne, wyjątkowe,
niepowtarzalne i często niezmiernie smutne. Oto reportaż o rysie na
najlepszym państwie pod słońcem. Opowieść o zmaganiach, które za cel stawiają
sobie dobro dziecka, o rozmaitych definicjach tego dobra i o przekonaniu, iż
postępuje się słusznie, zgodnie z własnym sumieniem. Maciej Czarnecki nie
będzie rozprawiał o sumieniu, zdystansuje się przez chwilę nawet wobec
emocjonalnych więzi. Zaprezentuje nam historię instytucji, która budzi dużo
kontrowersji. Opowie o ludziach osądzających pod wpływem zasłyszanych doniesień
i o sytuacjach, w których emocje wygrywają ze zdrowym rozsądkiem, wywołując dodatkowy
ból i mnożąc konflikty. „Dzieci Norwegii” to jeden z bardziej kontrowersyjnych
reportaży tego roku. Czyta się go niczym powieść sensacyjną. Bardzo trudno
zachować autorską bezstronność.
W Norwegii z dziećmi trzeba
postępować ostrożnie. Bardzo ostrożnie. Okazuje się, że nawet anonimowy donos
może zapoczątkować falę wydarzeń w równym stopniu traumatycznych dla dziecka,
jak i dla jego rodzica. Barnevernet to
norweska instytucja, która podejmuje się działania, gdy otrzyma niepokojący
sygnał o tym, iż dziecku dzieje się krzywda. Ten sygnał może wypłynąć od
faktycznie skrzywdzonego dziecka, ale również od złośliwej sąsiadki czy
pracownika szkoły lub przedszkola, który usłyszy, że podopieczny się skarży.
Ci, którzy oglądali znakomity film „Polowanie” Thomasa Vinterberga, ujrzeli już
proces stygmatyzacji w małej społeczności, ale ich uwaga umykała od głównego
przesłania filmu, a koncentrowała się na kilkuletniej donosicielce, której
fałszywe zeznania o molestowaniu seksualnym zrujnowały życie głównego bohatera.
Czytając ten reportaż, odnosi się na początku wrażenie, że mali okrutnicy są w
stanie wyreżyserować różne sytuacje tylko po to, by zrobić krzywdę dorosłym.
Czarnecki nie ucieka od takich historii. Opisuje, jak kłamie buntownicza
nastolatka, by oderwać się od opresyjnego – w jej odczuciu – domu i w efekcie
pogłębić swoje patologiczne i autodestrukcyjne poczynania. A dzieci w Norwegii
dość często donoszą o czymś, co mogło nie mieć miejsca. Fantazjując z różnych
powodów. Zamieniając życie swych rodziców w koszmar, a Barnevernet stawiając w
roli obrońcy, który w zasadzie nie ma sprecyzowanych argumentów, by dzielić
rodzinę. A jednak to robi. Tak, ten sposób spoglądania na problem nie jest
sposobem właściwym. Warto przyjrzeć się temu, jak Czarnecki analizuje
dramatyczne losy odbieranych rodzicom dzieci i w ilu skomplikowanych
kontekstach te losy widzi.
Barnevernet nie jest darzone
sympatią przede wszystkim przez norweskich imigrantów. Postrzegają oni
instytucję jako wrogą, a ona sama nie ma w zasadzie możliwości obrony, gdyż nie
może zabierać publicznie głosu w kontrowersyjnych sprawach nagłaśnianych przez
media. Autorowi udaje się jednak porozmawiać z pracownikami Barnevernetu. Także
z tymi, którzy rozumieją i akceptują zasady postępowania instytucji. Norweskie
rodziny wydają się bardziej partnerskie, otwarte na dialog – nie odbierają
chęci dialogu ze strony instytucji opiekuńczych jako ataku na rodzicielską autonomię.
Dla nich pytania o to, jak wychowują dzieci, to coś normalnego, nie akt
ingerencji podszyty nieufnością. Norwegia nieco inaczej postrzega proces
wychowywania dzieci. Poniekąd jako wspólny – rodziców i państwa. Doradzanie na
każdym etapie rozwoju życia dziecka ma być świadectwem dążenia do tego, by
dziecko rozwijało wszelkie swoje talenty i korzystało z licznych możliwości. W Norwegii nie rodzina, lecz właśnie rozwój
dziecka jest najważniejszy. W egalitarnym społeczeństwie, w którym każdy ma w
sobie coś dobrego i może się przysłużyć krajowi, ważne jest wspieranie małego
obywatela od samego początku. Czasem odbieranie go rodzicom, którzy nie
potrafią właściwie się nim zaopiekować. Wszystko po to, by norweskie dzieci
były szczęśliwe. To nieco inna definicja szczęścia niż te, jakie wydobywają
się z mrocznych opowieści Polaków, którzy w Norwegii walczyli z Barnevernetem o
normalność. Ich normalność.
Myślę, że najciekawsze są
wypowiedzi Niny Witoszek, która mówi o czymś takim jak norweski reżim dobroci.
Witoszek jest krytyczna zarówno wobec walczących z Barnevernetem rodziców, jak
i wobec samej instytucji. Czarnecki przytacza kilka wstrząsających opowieści, w
których jej błędy są wyraźne i zdefiniowane. Pokazuje także błędy walczących o
odzyskanie dzieci rodziców. Nie stawia żadnych diagnoz, nie osądza. Patrząc na
poszanowanie dla życia i rozwoju małego obywatela norweskiego, przygląda się
praktykom Norwegii oczyma tych, którzy priorytety definiują nieco inaczej i dla
których odebranie dziecka jest ogromną traumą, z jakiej nie można się wydobyć
nawet wówczas, gdy rodzina – po wielu perturbacjach – ponownie będzie razem.
„Dzieci Norwegii” to przede
wszystkim obraz kraju, który uchodzi za jeden z najnowocześniejszych i
najlepszych do życia. Kraju, który rozumnie pomnaża swój majątek, dba o
obywateli, otacza opieką potrzebujących i z całą bezwzględnością interweniuje w
przypadku najmniejszej nawet patologii. Norwegia przez lata wypracowała sobie
własny sposób wspierania rodzin oraz własne możliwości dialogu z tymi
rodzicami. Barnevernet to instytucja realizująca zalecenia leżące u podstaw
norweskiej mentalności i przekonania o porządku społecznym. Nie jest instytucją
idealną. Dlaczego matce Breivika Andersa wielokrotnie odmawiała pomocy? Dlaczego
dzieje się tak, że Norwegia w dość zawikłany sposób może trzymać stronę
rodziców o co najmniej podejrzanym stosunku do dzieci? Co z jej pracownikami,
którzy muszą wykazywać się wyjątkowo dużymi kompetencjami, a przede wszystkim
empatią? Maciej Czarnecki sugeruje, że
Barnevernet to nie instytucja porywająca dzieci, a większość jej przeciwników
stosuje złe, nieadekwatne i często nierozsądne argumenty. Obraz norweskiej
codzienności zdaje się nam odległy i nie przybliżają tego powtarzające się
określenia zimnych ludzi. Myślę jednak, że to przede wszystkim książka o tym,
jak trudno jest nam wydobyć się ze stereotypów, jak łatwo ferować wyroki i jak
łatwo ulec można emocjonalnemu, nie racjonalnemu oglądowi rzeczywistości.
Czarnecki po odbyciu setek
rozmów, dziesiątek podróży nie będzie w stanie określić, kto ma rację w
konflikcie rodziny z norweską instytucją społeczną. Przedstawia w różnym
świetle i w różnych uwarunkowaniach osoby dramatu. Ten największy to dramat
niemożności wyjścia poza wzorce kulturowe, do których boimy się odnieść, inne,
różne od naszych. Ważna i aktualna książka o tym, że nie wychodzimy poza swoje
bezpieczne światy przekonań i poglądów. Tak jak matka nie wychodzi poza swoją
miłość i przywiązanie do dziecka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz