2017-08-17

„Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe” Marta Rysa

Wydawca: Wydawnictwo "Krytyki Politycznej"

Data wydania: 3 sierpnia 2017

Liczba stron: 200

Oprawa: miękka

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Metraże i opowieści

Kryminałki mieszkaniowe Marty Rysy należy czytać jako uzupełnienie świetnego reportażu Filipa Springera „13 pięter”, w którym autor – analizując problemy mieszkaniowe Polaków – trochę po macoszemu potraktował kurioza dzisiejszego rynku nieruchomości oglądanego przez pryzmat kogoś, kto chce coś wynająć lub kupić. Marta Rysa jest pełna determinacji. Jednocześnie świadoma tego, gdzie i w jakich warunkach chce mieszkać. Z tego połączenia powstaje trzydzieści pięć krótkich opowieści ze specyficznym apendyksem, które tworzą socjologiczny fresk mówiący nie tyle o stanie lokali oferowanych pod wynajem, ile przede wszystkim o pejzażu emocjonalnym oraz mentalnym zarówno wynajmujących, jak i żyjących z wynajmowania, czyli agentów nieruchomości. „Upiór w bloku” to książka komiczna i tragiczna. Napisana przede wszystkim dla wspomnianych agentów i głównie o nich, ale w żaden sposób nie rozstrzyga, czy ludzie ci to wyjątkowi hipokryci i hochsztaplerzy, czy może specyficzni wyrobnicy równie specyficznego rynku pracy. Książka Rysy przeznaczona jest dla tych, którzy przeżyli gehennę wynajmu kuriozalnych miejsc, i dla tych, którzy – od niedawna na nowych, trudniejszych warunkach – przymierzają się do tego, by kupić własne mieszkanie. To jednak przede wszystkim rzecz o ludzkich przypadłościach – wyobraźni, pragnieniach, labilności emocjonalnej, o potrzebie zwierzania się ze swego życia i sztuczkach maskujących zwyczajną chęć zyskania na kiepskim dla kupującego interesie.

Agenci nieruchomości zakładają, że każdy metraż, który jest zwieńczony dachem, można wynająć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zdobędzie się na heroiczny akt wzięcia w posiadanie przestrzeni wymagającej wielu kompromisów, by po prostu w niej mieszkać. Marta Rysa nie obrazuje agentów z niechęcią czy niemaskowaną ironią. Nie. Są opowieści, w których jest dla nich czulsza bardziej niż wobec bliskich sobie ludzi. Obserwujemy, z jaką precyzją potrafią odbarwiać to, co szare, i zachwalać to, co domagałoby się tylko krytyki. Są przy tym bardzo elastyczni, rzutcy i przekonani o spełnianiu pewnej misji społecznej. Zaczarują słowem niezdecydowanego klienta i przekonają go, że oglądany koszmarek mieszkaniowy jest szczytem jego marzeń. Ten sam klient traci status i podmiotowość, gdy zaczyna się wahać albo dawać do zrozumienia, że nie jest finansowo pewnym kontrahentem. Marta Rysa stoi obok stróżów poprawności mieszkaniowej i przysłuchuje się ich ekwilibrystyce słownej. Zawodowi kłamcy? Entuzjaści potrafiący grać role życia, kiedy dany metraż trzeba koniecznie komuś upchnąć? Co tkwi za fasadowymi obliczami ludzi dzierżących czarne teczki i skłonnych ruinę uznać za przejaw artyzmu albo modnej dekadencji?

Agenci nieruchomości nie przyciągają jednak takiej uwagi jak ludzie oferujący mieszkania. Ba, można by powiedzieć, że w tych opowieściach wcale lokum nie jest istotne. Stanowi szare tło dla niezwykłości swego właściciela. Kuriozalność mieszkań opiera się na tych, którzy chcą je wydać w dobre ręce. Czasami uwagę autorki przykuwa twarz, czasem element garderoby – jak skarpeta, poza którą nie widać już niczego w mieszkaniu. Marta Rysa wykazuje się uważnością w obserwacji tych, dla których wynajęcie mieszkania nierzadko związane jest z jakąś ważną życiową historią. Same mieszkania są ich uzupełnieniami. To skanseny przeszłości, której ślady należy celebrować. Wynajem na rynku wtórnym to nierzadkie pułapki, pośród których najbardziej mroczną może być duchowa obecność zmarłej mamusi niezadowolonej zapewne z faktu, że ktoś zajmie jej cztery ściany. Ale ludzie w mieszkaniach mających stanowić początek szczęścia i nowej drogi życia bywają zaskakujący w swoich słowach i decyzjach. Na przykład wtedy, gdy dowiadujemy się, że cała rozmowa w mieszkaniu rzekomo przeznaczonym dla nowego lokatora jest jedynie „badaniem rynku”. Rynek zaś wykształcił latami takie możliwości, że właściciel mieszkania i agent odpowiedzialny za jego wynajęcie to para stojących ponad prawem, która może narzucać innym swoje reguły gry – nawet te najbardziej absurdalne.

Historie opowiadane przez wynajmujących pomagają czasami nadać pustce charakter, ale Marta Rysa uważnie obserwuje także to, co wokół autorów kwiecistych przemów. A mieszkania mogą zaskakiwać! Tym, że na przykład ich jeszcze nie ma pod wskazanym adresem. Mogą terroryzować mnogością roślin albo kotem jako elementami dodatkowymi. Można też umawiać się… i zorientować, że wynajmujący czeka w innym mieście. Albo od samego początku mieć świadomość, że skoncentrowane powierzchnie kryją w sobie niejedną mroczną tajemnicę zabudowy. Jacy ludzie, takie mieszkania – śmiałe, z bliżej nieokreślonym charakterem. Niektóre na dziesiątym piętrze bez działającej windy. Inne bardzo enigmatyczne, bo przecież wystarczy pokazać fasadę domu, by wynajmujący wziął w ciemno jego zawartość.

Marta Rysa opowiada o tym, co czeka każdego młodego Polaka na pewnym etapie jego życia. O niepewności naznaczonej wiarą w to, że idealne mieszkanie na pewno gdzieś istnieje. Czy aby na pewno? Ta książka może być źródłem rozrywki i można ją traktować jak dowcipną opowieść o niezdobyciu. Tyle tylko, że śmiać można się do pewnego momentu. Kuriozalne sytuacje, absurdalne dialogi, niebywałe wręcz zaklinanie rzeczywistości przez agentów, którzy widzą coś zupełnie innego niż klient – to wszystko jest mrocznym zapisem czasów, w których wynajęcie mieszkania to wynik sprytu i obopólnych ustępstw, ale częściej efekt manipulacji i zrobienie dobrego interesu na naiwnym wynajmującym. Choć jest to narracja o metrach kwadratowych, najważniejsi są w niej ludzie. Zabawni, straszni, trochę abstrakcyjni, przykuwający uwagę czy co najmniej specyficzni – jak cwany kamienicznik lub dama ze spółdzielni mieszkaniowej. W te metry kwadratowe wpisane są ludzkie historie, ale także swego rodzaju niepewność. Tego, który waha się wynająć, i tego, który jest przekonany, iż wynajmujący widzi mieszkanie jego oczyma. Z tych zderzeń wynikają różne dziwne sytuacje. Marta Rysa – dzielnie szukając zwyczajnie dobrego lokum – proponuje nam trzydzieści pięć historii niczym stacje specyficznej drogi krzyżowej. „Upiór w bloku” to książka o trudzie ustatkowania się w danym metrażu i o tym, jak bardzo jesteśmy różnorodni. Jak potrafimy się zwodzić, zbliżać do siebie, zaskakiwać i bawić.

Brak komentarzy: