2020-02-24

„Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga” Anna Matwiejewa


Wydawca: MOVA

Data wydania: 26 lutego 2020

Liczba stron: 304

Przekład: Magda Dolińska-Rydzek

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Wobec mrocznej zagadki

To książka, która doczekała się już wielu wydań. Polski czytelnik otrzymuje coś, co stanowi specyficzną jakość literacką, bo tak naprawdę fabuła jest tutaj wątła, a najważniejsza jest konfrontacja z dokumentami dotyczącymi jednego z najbardziej tajemniczych zdarzeń w rosyjskiej historii, czyli tragedii na Przełęczy Diatłowa w północnym Uralu, gdzie w 1959 roku dziewięć osób poniosło śmierć. To, co stanowi element świata przedstawionego, jest pewnym zgrabnie skomponowanym dodatkiem do faktów, z jakimi mierzy się bohaterka książki. Tym niemniej nie jest tak, że wszystko, co opisuje Matwiejewa, to jakaś średnia przypadkowości, bo mam wrażenie, że osobista historia śledzącej dokumenty jest tu też bardzo istotna. Zwróćmy uwagę na samo otwarcie i zasygnalizowanie zimna w mieszkaniu. W siarczystym mrozie grupa ludzi doświadczyła czegoś, czego nikt do końca nie określił precyzyjnie, i w tym mrozie straciła życie. Rekonstruująca zdarzenia kobieta przeżywa nieokreśloność i jednocześnie bezkompromisowość tych śmierci wyjątkowo intensywnie. Sama wyraża swój lęk przed końcem życia. Wyobrażenie przerażającej pustki po śmierci zestawione jest tutaj z mrocznymi oraz surowymi okolicznościami, w jakich doszło do wypadku albo zbrodni.

Jest rok 1999 i niewielu już chce wspominać zdarzeń, o których czterdzieści lat temu tak wielu chciało zapomnieć. Czas robi swoje, ale w kwestii zapominania lub lekceważenia zdarzeń z 1959 roku pojawiło się coś jeszcze, co ułatwiło odrzucenie tego, co niewygodne, zbyt wieloznaczne, naprawdę przerażające. To, co pozostało po tragedii, sugeruje wiele rozwiązań, a każde następne wydaje się straszniejsze od poprzedniego. Uczestnicy studenckiej wyprawy górskiej przed śmiercią musieli doświadczyć czegoś naprawdę przerażającego. Uciekali w popłochu z namiotu, bez butów, cztery ciała znaleziono w innym miejscu, jedno nie miało języka. Ślady rekonstruowane przez bohaterkę budują atmosferę horroru, który staje się bardzo sugestywny, bo wtedy, w 1959 roku, musiało się wydarzyć coś niewątpliwie strasznego. Dziewięcioro ludzi straciło życie, a władze ZSRR pokazały, że w takiej sytuacji możliwe jest przede wszystkim tuszowanie. Nikt nie chciał czy nie mógł rozwikłać tej zagadki?

„Przełęcz Diatłowa” to przede wszystkim żmudna i dokładna rekonstrukcja zdarzeń. Śledzenie akt sprawy, często niekompletnych. Zagłębianie się w treść osobistych zapisków uczestników wyprawy. W końcu alfabetyczny słownik pojęć związanych z tą sprawą. Matwiejewa obrazuje, jak odtwarzanie realiów radzieckiego śledztwa nakłada się na prywatną perspektywę kobiety, która po czterech dekadach obsesyjnie chce poznać prawdę. Dlatego ta książka jest właśnie o obsesji, ale również o wielkiej empatii. Ciężar przekazu materiałów źródłowych jest bardzo duży. Nic dziwnego, że otrzymujemy w ramach narracyjnej równowagi opowieści o niefrasobliwym byłym mężu bohaterki czy jej kocie. Mimo wszystko najważniejsze jest wyeksponowanie pewnego rodzaju samotności. Anna śledzi losy ludzi, którzy zostali pozostawieni sami sobie w obliczu jakiegoś zaskakującego zdarzenia. Konfrontacja z aktami zagadkowej sprawy jest także pewnym egzystencjalnym doświadczeniem dla bohaterki. Trudnym i bolesnym. Domagającym się udzielenia odpowiedzi choćby na część pytań. To tak, jakby to, kim teraz jest Anna, zależało od zrozumienia tego, kim stali się uczestnicy wyprawy, kim są jako ofiary, kim pozostaną w pamięci.

Jak wspomina Aleksiej Iwanow, autorka „zamienia tragedię w dramat”. Książka skonstruowana jest w taki sposób, że zbliżamy się do zmarłych jak do kogoś nam bliskiego. Śledzimy ich poczynania, ale mamy też czasami dostęp do ich wrażliwości. Cała dziewiątka jest tu traktowana podmiotowo, każde imię i nazwisko wybrzmi wiele razy. Matwiejewa porządkuje fakty w taki sposób, że o pewnych sprawach wspomina kilkukrotnie. Metodyczne i dokładne zapisy dokumentacji tworzą kontrast wobec wszelkich niedopowiedzeń. Dla bohaterki powieści najważniejsze jest chyba ustalenie tego, jak zmarli zachowali się tuż przed śmiercią, jaka była ich reakcja wobec tego enigmatycznego i na pewno granicznego doświadczenia. Ale „Przełęcz Diatłowa” tworzy wspomniany dramat, pokazując przede wszystkim pełną determinacji walkę niektórych ludzi o to, by poznać prawdę. A w tym wszystkim przejęta śmiercią kobieta, dla której imperatywem jest wysnucie kilku hipotez. Dlatego też jest to książka, w której ważne jest zakończenie. Oczekuje się na nie, jednocześnie uświadamiając sobie, ile tropów w tej sprawie zostało celowo lub nieświadomie porzuconych.

Opowieść Matwiejewej jest jednocześnie pisarską odpowiedzią na otaczającą tragedię na Przełęczy Diatłowa zmowę milczenia, która w charakterystyczny sposób obrazuje radziecką mentalność, szybką umiejętność zapominania i wypierania niewygodnych faktów. Cała historia jest niezwykle ekscytująca, jeśli przyjmie się do wiadomości, jak bardzo prawdopodobne mogą być teorie, że za śmiercią turystów może stać państwo. Ale czyta się tę książkę przede wszystkim jako przejmujące świadectwo śladów, za którymi stoją teraz ludzka bezradność i pustka. Trudno ustalić, co bardziej wgryza się w pamięć: fakty dotyczące tej sprawy czy późniejsze fantazje o niej. Tak czy owak autorka umiejętnie buduje klimat zawieszenia i niepewności. Zderza go z uporządkowaną rzeczywistością wokół, na której bohaterka może polegać. Na kim i w jakim stopniu mogli polegać tuż przed śmiercią ci, którzy stanowili zwartą i dobrze przygotowaną do wyprawy grupę, ale jednak stanęli wobec doświadczenia, które ich przerosło?

Myślę, że siłą takich książek jak „Przełęcz Diatłowa” jest wzbudzanie specyficznych emocji czytelniczych. Całość wygląda jak materiał do nakręcenia przejmującego filmu. Ale wykorzystanie formy powieści oddziałuje tu inaczej. Nie towarzyszymy dziewięciorgu ludziom w ich podróży czy ostatnich chwilach życia. Fantazjujemy przede wszystkim o tym, dlaczego tak bardzo trudno ustalić jest coś konkretnego w tej sprawie. Dlatego milczenie i niepewność wciąż na nowo toczą tutaj walkę ze zwyczajną ciekawością, ale także charakterystyczną wrażliwością na tę sprawę, którą prezentuje bohaterka tej powieści. Anna Matwiejewa opowiada też o tym, jak tworzy się mroczny i niejednoznaczny mit. O tym, że ZSRR był zagadką w wielu, naprawdę wielu znaczeniach. O niebezpiecznym zapominaniu i o niefrasobliwej skłonności do fantazjowania pełnego absurdów. Ale to przede wszystkim literacki hołd złożony ludziom, których śmierć na zawsze pozostanie enigmatyczna. Zwraca uwagę ciekawy pomysł na to, by w prosty sposób połączyć dokumenty źródłowe, a wokół nich zbudować przestrzeń niepokojących rozmyślań. To wszystko powoduje, że od tej książki nie można się oderwać i to jedna z takich lektur, które pozostawiają w przejmującej niepewności.

1 komentarz:

mewa pisze...

Oj, choć znam tę historię to z ciekawością zapoznam się z innym jej ujęciem, zaciekawił mnie Pan bardzo.