2020-06-01

„Dendryty” Kallia Papadaki


Wydawca: Wydawnictwo Wyszukane

Data wydania: 13 maja 2020

Liczba stron: 272

Przekład: Ewa T. Szyler

Oprawa: twarda

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Status emigranta

Kiedy czytam, że jakaś powieść obrazuje losy rodziny w kilku pokoleniach, jakoś instynktownie odrzucam te panoramiczne narracje, które wyjaśniają wszystko. Dlatego tak bardzo spodobała mi się powieść greckiej pisarki Kallii Papadaki. Podejmowany przez nią temat, czyli losy emigrantów z Grecji, którzy muszą odnaleźć się i funkcjonować w trudnej amerykańskiej rzeczywistości, domagałby się może epickiego rozmachu, ale pisarka świadomie z niego rezygnuje. Na szczęście. Widać, że umie intensywnie i sugestywnie skondensować wydarzenia. Pokazywać nam rzeczywistość trzech pokoleń jednego rodu w sposób punktowy. Dobiera i prezentuje zdarzenia, które mają kluczowe znaczenie dla dalszego życia bohaterów. Obrazuje także to, w jaki sposób Stany Zjednoczone proponują kilka marnych opcji dalszego życia. Andonis u progu XX stulecia musi walczyć o przetrwanie i ta bezkompromisowa walka czyni z niego potem szorstkiego ojca i męża. Basil wyrasta w patologicznej rodzinie, szybko – w przeciwieństwie do ojca – otrzymuje amerykańskie obywatelstwo, ale Ameryka nie daje mu niczego poza wegetacją w zrujnowanym mieście opanowanym przez przemoc i frustrację. Leto, córka Basila, jak przeczytamy, ma „kiepskie geny”. Czy zdeterminują one jej życie na tyle, by można było je nazwać kiepskim? Papadaki ma wiele czułości dla swoich trudnych w zasadzie bohaterów. Ani Andonisa, ani Basila, ani chyba też Leto nie jest łatwo polubić. Możemy im najwyżej współczuć. „Dendryty” nie będą jednak powieścią do lubienia. To naprawdę kawał przejmującej i bezkompromisowej prozy, w której przed bohaterami co rusz otwierają się drzwi, pojawiają możliwości. A potem los gwałtownie te drzwi przed nimi zatrzaskuje.

Ponieważ jest to debiutancka powieść, w trakcie czytania nasunęło mi się skojarzenie z „Topielą” Junota Díaza. To również skondensowana w treści opowieść o losach emigrantów w USA. Podobieństwo w prezentowaniu losów ojca i syna – w „Topieli” Dominikańczyków, w „Dendrytach” Greków – polega na jakimś smutnym przeświadczeniu, że ten emigrancki fatalizm zabiera się w życie na zawsze, przekazuje swoim potomkom, boleśnie uniemożliwia się im odkrycie czegoś nowego, doświadczenia innej formy życia niż to opresyjne. Papadaki obrazuje ten dramat chyba lepiej niż Díaz, bo to też formalnie inny rodzaj narracji. Na pewno jednak można zauważyć, że skomplikowane relacje ojca i syna coś uzupełniają, a jednocześnie coś sobie wzajemnie odbierają. „Dendryty” w całym swym portretowaniu sugerowanym przez tytuł skupiają się na dwóch mężczyznach osiągających jakiś stabilny status życiowy i zmuszonych do tego, by pożegnać tę choćby chwilową stabilizację. Andonis traci chyba dużo więcej niż Basil. Obaj są też na pozycji przegranej w swoich relacjach od samego początku. Będzie tu mocna, emocjonalna opozycja, będzie wyraźnie nakreślony bunt i będzie jednocześnie jakaś mroczna powtarzalność, kiedy Basil doświadczy czegoś podobnie jak ojciec. Ale w innej sferze, którą można nazwać symboliczną tęsknotą za ojczyzną, wydarzy się coś innego. Grecja stanie się dla Andonisa przestrzenią zamkniętą. Inaczej będzie z jego synem, ale czy Basilowi wystarczy determinacji, aby przywitać się z krajem swoich przodków?

Papadaki opowiada o tym, jak radzimy lub nie radzimy sobie z okolicznościami zmuszającymi nas do emigracji i uniemożliwiającymi powrót. Wszyscy bohaterowie tej książki tkwią w skomplikowanych niemożliwościach. Osiągają niewiele, aby potem to stracić. Tęsknią za czymś, czego nigdy mieć nie będą. Ojciec sentymentalnie wspomina Grecję, pod wpływem wydarzeń bardziej zbliża się z rodakami. Syn wypiera się greckości już od małego, ale jego droga do zrozumienia, czym naprawdę jest tożsamość, wtedy dopiero się rozpoczyna. W buncie i niezgodzie na życie obok upiornej matki i kostycznego ojca. Takim buntem i niezgodą jest Leto. Córka Basila czuje się stygmatyzowana już tym, jakie rodzice nadali jej imię. Dorasta w mieście, w którym co rusz ktoś traci pracę, oszczędności, zdrowie, nadzieję i wiarę w lepszą przyszłość. Leto ku tej lepszej przyszłości chciałaby uciec. Póki co może być tylko gniewem i niedostosowaniem. A obok niej rówieśniczka, tak samo skrzywdzona przez los, choć starająca się bardziej dopasować, za wszelką cenę być tą ułożoną, dobrze się uczącą i taką, która nikomu nie wadzi.

Wizerunki najmłodszych bohaterek wydają się najciekawsze, bo są mocno niedokończone. A właściwie trudno cokolwiek przewidzieć, patrząc na nastolatki tak bardzo skrzywdzone przez złe okoliczności swojego życia. Dzięki tym postaciom „Dendryty” przestają jednak być tak duszne i bezkompromisowe. Papadaki nie chce, by sugerowany przez nią fatalizm rozlał się na całą powieść. Tym bardziej że pisze ją długimi, gęstymi od emocji zdaniami. Takimi frazami, które zawłaszczają całą istotną scenę lub przeżywanie jakiegoś zdarzenia przez bohaterów. Trochę jest tak, jakby te zdania same w sobie tworzyły mikrohistorie. Czyta się to świetnie, tak trochę na wdechu. Wiemy, że każda kolejna kropka pozwoli na moment wyłączyć się ze zdarzeń, ale już za kolejną wielką literą czekają następne intensywne emocje. Dodatkowo autorka bardzo dba nawet o epizodyczne postacie – niby mimochodem, ale wyraźnie i sugestywnie portretuje także tych bohaterów, którzy pozornie dla rozwoju akcji nie są znaczący.

„Dendryty” to też piękny hołd dla Walta Whitmana i miasta jego pochodzenia. Camden staje się pułapką, przestrzenią opresji odbierającą nadzieję. A jednak jest miejscem pewnej przynależności. Być może Basil mógł tę przynależność poczuć w przeciwieństwie do swojego ojca. A może jest tak, że nie miejsce, lecz nasze predyspozycje do pewnych działań i myślenia stwarzają świat wokół wedle określonego scenariusza? Kallia Papadaki opowiada o tym, jak często niewiele zależy od nas samych, gdy wiele rujnują okoliczności. Ale jednocześnie portretuje silnych ludzi w opresyjnych sytuacjach. Pokazuje, jak trudno żyć tożsamością emigranta i czym ona tak naprawdę jest. „Dendryty” to także przejmująca powieść o odrzuceniu, trudności budowania bliskich relacji. O szorstkiej Ameryce, która w kolejnych dekadach XX wieku przestaje być snem, staje się mrocznym upiorem. A mimo to w powieści tak wiele poetyckiej subtelności Whitmana.

Papadaki pisze również o wiecznie groźnym obliczu amerykańskiego rasizmu. Stara się zobrazować, w jaki sposób USA portretowanych dekad tkwi w przemocy i uprzedzeniach. Zabiera nas w historyczną podróż po kontynencie, który piętrzy trudności, nie daje emigrantowi prawa do wzięcia głębszego oddechu. Ostatecznie „Dendryty” to też książka o ludzkiej goryczy i o tym, jak wiele odcieni może mieć rozczarowanie.

Brak komentarzy: