Wydawca: Instytut Literatury
Data wydania: 22 października 2020
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Sztuka i podły wiek
Myślę, że powieść Pawła Hohmanna warto, a nawet należy czytać równolegle z „Cudzymi słowami” Wita Szostaka. To również będzie narracja o tym, jak subiektywnie i szalenie ciekawie widzą nas inni ludzie. Szostak kreuje postać Benedykta w taki sposób, że odsłaniane są fragmenty jego biografii i przeżyć w różnorodnych historiach symbolizujących złożoność świata, w jakim żyjemy, oraz ludzi, którzy oceniają nasze postępowanie. Polifoniczność Hohmanna jest nieco inna. Z jednej strony tworzy zakres fantazji zawężony w porównaniu do książki Wita Szostaka, z drugiej jednak – jest czymś szerszym, humanistyczną perspektywą patrzenia na związek człowieka ze sztuką. Hohmann zdaje się dosadniej nazywać i punktować to, co pojawiało się jedynie jako tło w opowieściach z „Cudzych słów”. Ale obie te książki bardzo dobrze oddają nerwowy rytm świata, w którym danego człowieka zawsze widzi się poprzez kontekst i osobistą wrażliwość. O ile Szostak proponuje fantazję przede wszystkim o tym, kim stajemy się w relacjach, o tyle Paweł Hohmann, zwracając uwagę na spojrzenia świata, bardziej koncentruje się na wizerunku charyzmatycznego i ekscentrycznego reżysera. Demiurga sztuki, który jednocześnie tę sztukę kontestuje.
Znakomicie jest poprowadzona opowieść o fikcyjnym reżyserze Piotrze Kłosowskim. Tak dobrze, że momentami ciekawsza jest postać narratora, który decyduje o tym, że jako pierwszy opowie życie Kłosowskiego w taki sposób, aby oddać złożoność jego drogi twórczej. Kim był? „Autorem pięciu niezrozumiałych filmów”? Świadomym różnych form mistyfikacji twórczej kuglarzem, który swoją biografią i twórczością opowiedział zagadki i niebezpieczeństwa współczesnego świata? Lata życia reżysera, czyli 1929-2003, będą już wyraźną wskazówką, czemu tak naprawdę chce się przyjrzeć Paweł Hohmann. W biografii polskiego artysty wyrosłego z buntu wobec estetyki socrealistycznej i wędrującego po świecie w poszukiwaniu nowych inspiracji, wciąż z licznymi i uszczypliwymi komentarzami za plecami, ujrzymy wizerunek – jak wspomina autor – „banalnie despotycznego XX wieku”. Ale także świat ogromnych przewartościowań, którego zmieniający się kształt będą starały się oddać odmienne w stylistyce i przesłaniu filmy Kłosowskiego.
Wspomniałem o opowiadaczu jego historii, bo mam wrażenie, że Paweł Hohmann najwięcej egzystencjalnych zagadek skrył właśnie w enigmatycznej biografii tego, który chce opowiedzieć inną, ważniejszą dla niego, być może w ogóle najważniejszą biografię. Narrator nie ogranicza się do relacji z życia Kłosowskiego. Zamieszcza recenzje jego filmów, z mojego punktu widzenia najciekawszą część tej opowieści. Przywołuje postacie, z którymi Kłosowski był blisko albo się intensywnie ścierał. Portretuje swoją postać, wydobywając ją z różnych niejednoznacznych mgieł. Ale sam jest w dużej mierze atrakcyjny dzięki temu, kim się staje w tej historii. Erudyta i esteta stale komentuje to, co przytacza. Odnieść można wrażenie, że opowiada o podwójnym wyobcowaniu – samotności Kłosowskiego jako artysty i swoim oddaleniu od wszystkiego, co tworzy tak zwany główny nurt życia. Ostatecznie dzięki temu „Iskra i kamień” to książka tworząca nieoczywisty wizerunek twórcy w równie nieoczywisty sposób, kiedy kreowana biografia staje się w pewien sposób biografią podwójną. Hohmann być może pyta o to, czy relacjonowanie i interpretowanie muszą iść w parze, aby zasadnie oddać kształt życia i poglądów danego człowieka. Czymkolwiek w zamierzeniu autorskim jest ta specyficzna biografia, z pewnością stawia wiele pytań o to, jaka jest rola artysty we współczesnym świecie. Ale także o to, w jaki sposób XX wiek doprowadza do degrengolady, staje się niebezpieczny, potrafi przewartościować bardzo wiele i w miejsce tego, co pewne i społeczne ustalone, proponować coraz bardziej przerażający chaos wartości i idei.
Stosunek Kłosowskiego do świata, który próbuje zobrazować w swoich filmach, mógłby mieć wiele definicji. Dostrzegamy, jak świadomy swojej wartości emigrant staje się emigrantem wewnętrznym. Ironiczny, złośliwy i lubiący wszelkiego rodzaju hiperbole, coraz mocniej zamyka się w świecie własnych przeżyć, do którego nikt nie ma dostępu. Pozostają filmy, wypowiedzi, działania bohatera. Interesująco opisane miejsca oraz ludzie, którzy stanęli na jego drodze (zwłaszcza portret przybranej matki). I oczywiście przemieszczanie się. Kształt dwudziestowiecznego świata, który już dawno powinien okrzepnąć, a wciąż na nowo, niczym wrząca lawa, zmienia swoją strukturę. Wprowadzając ludzi w mało komfortowe poczucie tkwienia w czasie, który zapowiada coś nowego, ale to nowe niepokoi, staje się coraz bardziej tajemnicze i groźne. Takie też są filmy Kłosowskiego wzbudzające na całym świecie skrajne reakcje. Tytuł powieści jest tytułem jednego z nich. Z jakiegoś powodu najważniejszego. To nakręcona w Australii opowieść z czasów, kiedy człowiek kierował się pierwotnymi instynktami. Czy dzisiaj nie jesteśmy wciąż tylko własnymi atawizmami, ubranymi dość fasadowo w coś, co nazywa się sztuką i kulturą?
Jak wspomniałem, najbardziej zafrapowała mnie jako recenzenta część, w której nasz enigmatyczny narrator przytacza omówienia filmów Kłosowskiego. To nie tylko część chyba najbardziej czytelnie portretująca reżysera. To również rozpisana na wiele głosów polifoniczna opowieść o tym, jak nieznośni dla niektórych możemy być w swoich działań twórczych i jak szybko gniew, rozczarowanie czy szok mogą przeminąć, a dany obraz filmowy – odejść w niebyt. To bardzo ciekawe, że pisarz potrafi tak intrygująco przyjąć perspektywę kogoś z założenia grającego do zupełnie innej bramki i opowiedzieć nam o tym, co to znaczy recenzować niejednoznaczne dzieło sztuki. Przytaczane głosy są banalnymi streszczeniami, impulsywnymi rozprawami z tym, czego nie akceptuje system wartości recenzenta, ale również opowieściami o tym – i to bawi najbardziej – czym wedle interpretującego powinno być dzieło sztuki, do którego się odnosi.
Ale całość „Iskry i kamienia”
wybrzmiewa dość jednoznacznie. Wiek, który pożegnaliśmy, był czasem
rewolucyjnych zmian. Artyści przyjęli wobec nich rozmaite postawy. Hohmann
wskazuje cechy charakterystyczne kilku takich postaw. Zadaje pytanie o to, jak
ustosunkować się do tego, co nas zdefiniowało i zniszczyło w ciągu jednego
wieku. Artysta ma wyolbrzymiać wizerunek tego skomplikowanego świata?
Wykoślawiać? Ośmieszać poprzez ironię i sarkazm? A może zdystansować się
poprzez bezpieczny cynizm i pozostać kimś, kogo uzna się za prowokacyjnego
egocentryka? Powieść Pawła Hohmanna to nie tylko frapujący i inteligentny
komentarz do relacji między tym, czym jest życie, a tym, jak interpretuje je
sztuka. To przede wszystkim pełna empatii opowieść o poszukiwaniu artystycznej
wolności. O pokłosiu tego, co za nią stoi. I o tym, jak bardzo intencjonalnie
odbieramy każde dzieło sztuki. Zwłaszcza gdy kwestionujemy jego znaczenie.
Myślę, że autor pyta o jeszcze jedną istotną kwestię: dlaczego tak często
potrzebujemy konfabulacji, by żyć intensywniej? Kto w tej intensywności
najbardziej traci? Powieść o człowieku, przemianie, agresji świata i jego
chaosie. Zajmuje uwagę na dużo dłużej niż tylko czas czytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz