Wydawca: Wydawnictwo Filtry
Data wydania: 28 października 2020
Liczba stron: 224
Przekład: Katarzyna Okrasko
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Straceni
Jak na powieść, w której zasadniczym motywem jest tajemnica, trochę za mało tej tajemniczości. Jednym z powodów jest strukturalna ekspozycja tej książki polegająca na tym, że narrator za dużo wyjaśnia i zdecydowanie za wiele tłumaczy. Drugim – posłowie Piotra Pazińskiego, jakkolwiek trafne i interesujące, ale wskazujące pewne tropy wprost. Pomijając tę jedyną wadę „Świetlistej republiki” w takim kształcie, w jakim proponuje ją polskiemu czytelnikowi nowe i intrygujące wydawnictwo, powieść Barby jest jedną z najciekawszych, jakie przeczytałem w tym roku. Faktycznie enigmatyczność staje się tu najważniejsza. Jesteśmy w centrum wydarzeń wydobywających się ze wspomnień, ale w gruncie rzeczy nie jest nam dane nic, co byłoby satysfakcjonujące. I na tym polega wielkość tej powieści – na kilku poziomach interpretacyjnych oferuje nam nieoczywistą historię, pełną mroku i fatalizmu wykładnię nieprzystawalności dwóch oblicz ludzkości. Ale myślę, że hiszpański pisarz rozprawia się tutaj też z postkolonialną przeszłością swojej ojczyzny, bo proponuje obraz bolesnej ingerencji w pewien ład stworzony poza narzuconą kulturą. Dekoracje eksplodującej barwami dżungli są dość oczywiste do odczytania. Fakt, że prowincjonalnym zostaje nazwane dwustutysięczne miasto, oraz informacja, że aby do niego przybyć, narrator pokonuje tysiąc kilometrów, również sugerują kilka konkretnych adresów geograficznych.
Najbardziej podoba mi się jednak to, w jaki sposób Barba kwestionuje najbardziej oczywiste modele myślowe ukształtowane podobnie bez względu na kulturę i geografię. Bo „Świetlista republika” najpełniej i najciekawiej brzmi w zdaniu: „Dzieciństwo jest potężniejsze niż fikcja”. Tu ujrzymy je w niecodziennym świetle. Uwierającym. Nieczytelnym do pojęcia. Niezrozumiałym. A może właśnie pokazanym w ten sposób przede wszystkim po to, by potwierdzić tezę ukrytą w kolejnej ważnej frazie: „Fascynuje nas to, z czego jesteśmy wykluczeni”. I to wykluczenie Andrés Barba zaakceptuje wielokrotnie i za każdym razem inaczej. Dlatego to mocna rzecz, przejmująca, pozostawiająca w przerażającej niepewności, a jednocześnie opowiadająca historię tego, jak kończy się ustanawiany porządek niezgodny z porządkiem narzuconym przez otaczający świat.
Przejmująca antycypacja otwiera tę książkę, będąc jej najmocniejszym ogniwem, bo to ona przykuwa uwagę i decyduje o tym, że „Świetlistą republikę” – powieść trudną do uniesienia – czyta się w zasadzie jednym tchem. Narrator wspomina zdarzenia sprzed dwóch dekad. Ale przede wszystkim widzimy jeden obraz. Ciała trzydziestki dwójki dzieci, które przypominają, że w San Cristóbal, pośród dżungli i przy monotonnym wtórze sennej rzeki, wydarzyła się niewyobrażalna tragedia. Autor bazuje na stereotypie, by potem rozsadzać go, czynić naszą wyobraźnię bezbronną, kwestionować wszystko, czemu wierzyliśmy i z czego wyciągaliśmy wnioski. Bo przecież obraz tylu dziecięcych ciał musi wstrząsnąć i wywołać absolutne oburzenie oraz współczucie. Jak to? Co takiego się wydarzyło, że życie traci tyle niewinnych istot? Dziecko symbolizuje przecież to, co czyste, doskonałe. Kiedy dowiadujemy się o jakiejś katastrofie, najbardziej porusza nas liczba dziecięcych ofiar, jakby pozostałym zgonom odbierano godność i dramatyzm tylko dlatego, że są zgonami ludzi dorosłych. I tu już na wstępie otwiera się przestrzeń do prowokacyjnego i inteligentnego sposobu prowadzenia narracji, bo San Cristóbal staje się miejscem jednak nieoczywistej tragedii, a Andrés Barba opowie o dzieciństwie w zaskakujący sposób, kwestionując nawet utrwalony przez Saint-Exupéry’ego przekaz o dzieciństwie i dla dzieci. Czym będzie ta powieść? Intrygującą mistyfikacją czy świadomie zrealizowanym narracyjnym projektem opowiadającym o tym, jak daleko w swojej najgłębszej empatii możemy być od tego, co nie jest nami samymi, naszą świadomością i naszym systemem wartości?
Dzieci w powieści Barby nie są ani niewinne, ani bezbronne. Nikt nie rozumie, dlaczego pewnego dnia pojawiają się na ulicach miasta i usiłują stworzyć jakąś nową, własną strukturę. Minispołeczeństwo odrzuconych. Coś, co nie jest w stanie wykształcić charyzmatycznego lidera. Społeczność, w której każdy tak samo jest stygmatyzowany, ale również każdy jest swoistą zagadką. Dzieci ingerują w ustanowiony porządek miasta. Są zaborcze. Agresywne. Ich agresja natychmiast wywołuje odpowiedź mieszkańców. Wszystko zmierza do ukazanego we wstępie dramatycznego finału, ale do końca nie możemy się zorientować, dlaczego dzieci już nie żyją.
Dla mnie najciekawsza jest jednak enigmatycznie nakreślona postać ocalonego. Narrator powieści ocala, lecz jednocześnie wydaje wyrok na ocalonego. Jedno z dzieci, chłopiec stający się potem w więziennych warunkach mężczyzną, mogłoby być świadectwem unicestwionej minikultury. Tak, grupa dzieci tak silnie ingerująca w małomiasteczkowy ład stwarza dla siebie swoją własną strukturę społeczną. Ona staje się dla jednych niebezpieczna, dla innych kusząca. Ten, który jej ulega, staje się jednak dramatycznie samotnym bytem znajdującym się poza dwiema przestrzeniami, w jakich funkcjonują ludzie. Oderwany i wyrwany z tytułowej dziecięcej republiki staje się na powrót uczestnikiem kultury i formacji społecznej, z której chciał uciec. Wieloznaczność tej postaci jest niesamowita – aż dziw, że dotychczasowe omówienia „Świetlistej republiki” pomijają chłopca, któremu dane było iluzoryczne wyzwolenie. Z jego aktem bezpośrednio związany jest narrator – równie fascynująca i prawie tak samo zagadkowa postać. Sam ma bardzo ambiwalentny stosunek do ingerencji tak zwanych dzikich dzieci w ustanowiony ład społeczny. Retrospekcje pozwalają mu na to, by odtwarzając zdarzenia, odpowiednio je interpretować. Śmierć dzieci, o których wspomina, łączy się tu też z jego osobistym doświadczeniem odejścia kogoś bliskiego. Ale upływ czasu nie daje nam też dostatecznego wglądu w świadomość człowieka, który poddany został pewnej próbie. Jego działania nie będą jednoznaczne moralnie, choć w niektórych fragmentach opowiadacz chciałby być moralistą. Barba jest nieoczywisty w detalach. Ogólny wydźwięk i czytelna symbolika przekazu całości tej narracji narzucają się dość mocno i chwilami stają dydaktyczne. „Świetlista republika” jak kolorowymi szkiełkami kusi tym, co pozornie marginalne. Dlatego fascynujące jest przyglądanie się temu mrocznemu światu przedstawionemu z perspektywy innej niż jest może narzucana.
Powieść Andrésa Barby jest frapującym studium antropologicznym i socjologicznym, ale największym atutem tej książki jest wysoce niejednoznaczny przekaz. To historia o tym, jak kompulsywnie staramy się odnaleźć swoją przestrzeń wolności. O konsekwencjach spotkania, gdy indywidualna wolność zderza się ze zwartą i wskazującą interpretacje strukturą społeczną. Barba pozostawia czytelnika w dużym dyskomforcie, ale jest też pisarzem umiejącym opowiedzieć o takim doświadczeniu egzystencjalnym, które zmienia patrzenie na świat w sposób trwały i niepokojący. „Świetlista republika” to iskrząca przejmującymi symbolami krytyka globalizacji i uniformizacji społecznej. Ale także tego, jak łatwo wydajemy opinie, kierując się narzuconym sposobem odczytywania świata. I emocji towarzyszących tej błędnej interpretacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz