2021-02-02

„Harald. Czterdzieści lat na Spitzbergenie” Birger Amundsen

 

Wydawca: Czarne

Data wydania: 13 stycznia 2021

Liczba stron: 280

Przekład: Karolina Drozdowska

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Północ i przyjaźń

Ilona Wiśniewska nie napisała nowej książki o Północy, więc warto tymczasem wydać coś jej partnera, który dedykuje Wiśniewskiej „Haralda”. Ale złośliwości na bok. Trzeba napisać, dlaczego to nie jest dobre. I wzbudza zdziwienie, bo takich narracji mogłoby powstać tysiące. W dobie indywidualizmu i obsesyjnego skupiania się na sobie opowieść o arktycznym mizantropie przemówi do wyobraźni wielu – ale to jedyne, co może przykuć uwagę do tej książki. Trudno określić, czym tak naprawdę jest „Harald”. Reportażem? Pamiętnikiem? Kroniką? Sprawozdaniem? A może po trosze esejem o istocie samotności w zimnych dekoracjach, choć o niej samej jest tu zdecydowanie za mało? Uwiera też trochę kompozycja tej książki. Jest nieco chaotycznie, jak na lodowej krze dryfującej po oceanie. Opowieści różnego rodzaju i z różnych etapów życia bohatera utkane są tu przypadkowo. Miało być z założenia artystycznie. Wyszło trochę bez dyscypliny myślowej. A przecież to opowieść o życiu w świecie, w którym trzeba być niezmiernie uporządkowanym, karnym, zdyscyplinowanym wobec siebie i czasami neurotycznie dokładnym. W innym przypadku mroźna Północ nie pozwoli na to, by przeżyć tam cztery dekady.

Birger Amundsen postanowił napisać o swoim przyjacielu. Zacne to i pełne czułości, ale sprawia, że ta książka jest szczególnie ważna dla kilku osób – nie mogę w niej odnaleźć czegoś dla masowego czytelnika. Cechą dystynktywną Haralda Arnfinna Soleima ma być to, że przez lata izolował się od ludzi, wiodąc samotnicze życie w tej części Spitsbergenu, do której nie dociera już typowa osoba odwiedzająca region. Harald ma być w jakiś sposób magiczną i charyzmatyczną postacią. Do tego stopnia, że wspomniane jest, iż zainteresowała się nim nawet norweska królowa Sonja. Tymczasem wcale nie jest. W tych nielicznych chwilach, kiedy Amundsen oddaje mu głos, jawi się przede wszystkim jako wulgarny i egocentryczny człowiek, który żyje w świecie własnych przekonań, budując na nich spójną wizję subiektywnego świata. Takiego, w którym niczym uzurpator przyznaje sobie prawo do posiadania fragmentu natury i władzy nad nim. Tego, który nigdy i nikomu nie pozwoli się przecież skolonializować. Przykładem specyficznego sposobu myślenia Haralda jest przekonanie, że część środowiska, w którym właściwie od początku do końca jest intruzem usiłującym uznać siebie za jego fragment, czyli na przykład niedźwiedzie polarne należałoby powystrzelać, bo przeszkadzają. Białe bestie śmią podchodzić pod domostwo, dobierać się do zapasów, szkodzić. Mam wrażenie, że jesteśmy w świecie odwróconych wartości. Jakkolwiek pięknie portretowany tu pejzaż Północy ma się zasadniczo w każdym zakresie dopasować do człowieka, nie odwrotnie.

Amundsen mógłby stworzyć naprawdę ciekawą książkę o umiłowaniu samotności, w którą wrasta się w specyficzny sposób w tak niesamowitym otoczeniu, ale jednak jej nie tworzy. Harald nie chce o tym rozmawiać, a autor nie podejmuje się żadnych fantazji. Zaznacza jedynie, że jego przyjaciel nie jest absolutnym odludkiem, bo jak stwierdza prostolinijnie: „Nawet traperzy tęsknią czasami do kontaktów z ludźmi”. Te kontakty Haralda są sporadyczne, ale intensywne. Turystów, którzy zechcieliby skorzystać z jego obecności na swojej drodze, przegoni. Administrację Svalbardu uzna za swojego wroga numer jeden, bo jego awanturnicza natura ujawni się także w walce z biurokracją, która raz za razem będzie uświadamiać bohaterowi, że jego myśli nie są rzeczywistością. Portretowany mężczyzna wyrasta z jednej strony na niezłomnego herosa, który sprzeciwia się nawet słabościom swojego ciała. Z drugiej – i to już jest natrętnie podkreślane, choć nie widzę żadnego większego uzasadnienia – jest wielkim indywidualistą, który ceni sobie kontakt z innymi ludźmi tylko na zasadach, jakie sam ustali.

Problem polega na tym, że nie jest to opowieść ani o niuansach tego, czym jest egzystencjalna samotność, ani też o jakimś szczególnym rodzaju indywidualizmu. Odbieram „Haralda” jako zbiór wspomnień o ekscentrycznym starszym mężczyźnie, który z niewiadomych dla czytelnika powodów zdecydował się na taki, a nie inny tryb życia. Od urodzin w Bergen po starość na Spitsbergenie – nie ma w biografii Haralda Soleima czegoś, co predestynowałoby go do roli fascynującego bohatera. Stwierdzam to z przykrością, bo jako miłośnik Północy doceniłem w tej książce przede wszystkim towarzyszące jej zdjęcia. I to te, na których widać krajobraz.

Czyta się to wszystko bardzo szybko i stosunkowo przyjemnie, bo Birger Amundsen bardzo chce, aby jego opowieść zaskakiwała i przyjmowała taki trochę północny, nieprzewidywalny i surowy rytm. Jest w niej zatem miejsce na balans między tym, co fascynujące, dramatyczne i zwyczajnie zabawne. Widać umiejętność przyglądania się swojemu bohaterowi z różnych perspektyw. Tylko czy wszystkie są rzeczywiście tak interesujące? Poczytać można, jak Harald walczy z wspomnianymi już niedźwiedziami, ale także… z pchłami. Jak radzi sobie z Rosjanami na Svalbardzie i z Norwegami usiłującymi nadać mu jakiś formalny administracyjny status. A Harald wymyka się definicjom, dokumentom, ustaleniom i zasadom. Całość prezentuje się jako opowieść o tym, dlaczego w dzisiejszym świecie warto żyć samemu, nie proponuje jednak ciekawych tez. W gruncie rzeczy nie rozumiemy do końca, dlaczego opisywany bohater wybrał dokładnie taki tryb życia i co tak wyjątkowego jest w jego relacji z Amundsenem, że warto o tym napisać książkę. A może chodziło po prostu o jeszcze jedną opowieść o tym, jak człowiekowi może być dobrze samemu ze sobą, bo dzisiejszy świat coraz częściej wymusza na ludziach różnego rodzaju samotnicze życie?

To opowieść o specyficznym uporze i równie bliskiej mu determinacji, które charakteryzować mogłyby bardzo wielu ludzi – żyjących od zimnej Północy po egzotyczną Amazonię, z myślami o której Harald pożegnał się dosyć szybko. Chodzi mi o to, że naprawdę wielu ludzi mogłoby stać się bohaterami podobnej narracji. Północny pejzaż jest tutaj elementem wyróżniającym i na pewno jest to jedna z tych książek, które przypominają, że na Północy ludzkie życie toczy się w odmiennym rytmie i wymaga pokory, całość jednak nie wzbudza większych emocji, bo też nie ma tu sugestii, by one się w czytającym pojawiły. Kiedy czyta się o tym, że Harald najbardziej ceni sobie spokój, przychodzi na myśl, że być może wszystkie te pełne empatii i sympatii przyjacielskie zapiski nie powinny czynić z niego postaci, która stanie się sławna. A może nie zrozumiałem, jakie były cel i przesłanie książki, która jakkolwiek pełna głębokiej zadumy nad bohaterem, przypomina trochę ekshibicjonistyczny akt uwiecznienia nietuzinkowej przyjaźni. O samej północnej naturze i jej bezkompromisowych prawach jest tu całkiem sporo, jednak nie odbieram „Haralda” jako narracji, która wpisałaby się w popularną dziś serię książek zachwycających się surową Północą i  oddających jej hołd. Raczej jako rzecz, która zaistniała publicznie dzięki dobrym zbiegom okoliczności.

Brak komentarzy: