2021-04-01

„Co się skrywa między nami?” John Marrs

 

Wydawca: Burda Książki

Data wydania: 24 marca 2021

Liczba stron: 400

Przekład: Ewa Kleszcz

Oprawa: miękka

Cena det.: 42,90 zł

Tytuł recenzji: Domowe piekło

Ponieważ chciałbym się pisarsko rozwijać właśnie w thrillerach, pasowałoby uczyć się od najlepszych, a dotychczas trudno było mi jednoznacznie takich twórców wymienić, przynajmniej jeśli chodzi o zagraniczne nazwiska. To teraz z pełną świadomością mogę wskazać Johna Marrsa jako tego najlepszego i jak najszybciej nadrobić zaległość w postaci lektury innej jego książki, wydanej w Polsce przed czterema laty. „Co się skrywa między nami?” to znakomity thriller. Pełen niezwykle mrocznych, intensywnych scen. Bazujący na dwóch zazębiających się narracjach uzupełniających wzajemnie koszmarną rzeczywistość, w której tkwią przez całe życie kobiety połączone więzią miłości i nienawiści. Nie chodzi tylko o to, że Marrs świetnie przedstawia kobiece wizerunki, co przekonuje mnie bardziej niż mroczne historie o mężczyznach. Chodzi o to, że we wszystkich wyolbrzymieniach jest tutaj niemiłosiernie prawdziwy. Kiedy podczas czytania co rusz można było dochodzić do wniosku, że życie takich scenariuszy nie pisze, z każdym kolejnym dramatycznym rozdziałem przekonywałem się, że tak, właśnie takie rzeczy mogą się dziać w życiu, a sztuką jest uwypuklić istotę psychopatologii ludzkich działań i emocji, by dzięki temu stworzyć mocną książkę.

Cała ta historia wydobywa się ze zwyczajnego życia. Rozgrywa w przestrzeni, którą każdy nazwałby senną okolicą dobrze sytuowanych mieszkańców ładnych nieruchomości, gdzie klasyczne rodziny wiodą nieco nudne i przewidywalne, ale na pewno spełnione i raczej szczęśliwe życie. Marrs nie stara się w żaden sposób sztucznie dramatyzować swojego koszmarnego i sugestywnego świata. Co więcej – nie stara się szukać jakichś wymyślnych chwytów narracyjnych, by oddać przerażające przesłanie tej historii. Będą łańcuchy, będzie piwnica, ogródek z wiadomą mroczną tajemnicą. Będą również retrospekcje, które mają budować coraz bardziej wyraźny obraz tego, co się rozgrywa przed naszymi oczami. Ale co jest tu najważniejsze? Wspomniana intensywność. Autor potrafi na jednej stronie, w jednym akapicie skondensować napięcie, z którym naprawdę trudno jest iść naprzód. Z jednej strony zatem jest to książka, którą chciałoby się przeczytać na wdechu, bo jej dynamiczna kompozycja na to zasługuje. Z drugiej jednak – sięga do tak przerażających głębin ludzkiego charakteru, że po prostu mistrzowsko kwestionuje wszystkie kulturowe paradygmaty związane z tym, jak postrzegamy życie w najbliższej relacji. Zaczyna od pomieszania, załamania oraz przedefiniowania pojęć miłości i nienawiści w relacjach matki i córki. Potem jest już coraz bardziej mrocznie, bo nic nie jest tym, czym się wydaje. Nie tyle żadne z wydarzeń, ile przede wszystkim emocje bohaterek. Jedna z nich uwięziła drugą, ale która tak naprawdę przez całe życie tkwi w przerażającym więzieniu mentalnym?

Maggie żyje w zamknięciu. Jest obserwatorką tego fragmentu codzienności, który może ujrzeć z okien pomieszczenia będącego jej prawdopodobnie dożywotnią celą. Maggie wciąż myśli o uwolnieniu się, ale cały czas wie doskonale, że osobą, która ją uwięziła, jest córka – kochana ponad wszystko, w każdej postaci, nawet najbardziej potwornej, nieprzewidywalnej i cynicznej. Maggie wie, że jej uwięzienie to konsekwencja tego, co zrobiła. Ale ma to również związek z kłamstwami, bo właśnie o nich – rozpatrywanych dosłownie, symbolicznie i w różnych życiowych kontekstach – John Marrs opowiada najbardziej sugestywnie. Pokazuje, jak wiele okrucieństwa może nieść w sobie kłamstwo. Ale pokazuje również, że może wyzwolić. Albo dać taką wiarę w wyzwolenie, że całe życie można zbudować na nieprawdzie z jej toksycznym balastem niesionym przez dekady.

Dlatego Maggie wydaje się pogodzona ze swoim losem. A jej córka Nina wie, że postępuje słusznie. Zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co przez lata skrywała przed nią matka. Dziś Nina potrafi być furią i nienawiścią. Ale bohaterka nie jest władna pamiętać ani zachować w pamięci czegoś innego niż kłamstwa. Być może zorganizowała perfekcyjnie akcję ukarania matki za wszystko, czemu stała się winna. Czy jednak rozumie, kim sama jest? A może Marrs sugeruje, że nigdy nie pojmiemy istoty tej patologicznej relacji?

Pozornie jednak nie ma tu niczego patologicznego. Matka robiła wszystko, by chronić córkę. Córka interpretuje wydarzenia przez pryzmat własnych doświadczeń i ma prawo być wściekła. Ale to nie jest książka o wściekłości. Rozpoczyna się doskonale, pierwszym prowokacyjnym zdaniem: „Przestałam cię kochać”. Nikt nie spodziewa się, ile treści będzie niosła w sobie ta deklaracja i jak wieloznacznie wybrzmi. To zresztą tylko bardzo mocny wstęp do całości książki, która jest piekielnie trudna w odbiorze, bo obrazuje coś niewyobrażalnego, a jednocześnie namacalnie dotkliwego. I nie jest tak, że Marrs postawi na siłę płci, decydując się być może na stronniczą narrację o kobietach i z kobietami w roli głównej. Pojawią się tu mężczyźni, dodatkowo komplikując przesłanie tej historii. Ale „Co się skrywa między nami?” to przede wszystkim opowieść o niebywale silnej więzi matki i córki. O tym, ile toksyczności niesie w sobie, lecz również o tym, na jak wielu niedopowiedzeniach się ukształtowała.

Trudno wybrać fragmenty, które przejmują najmocniej. Na mnie z pewnością ogromne wrażenie zrobiły te opisujące traumatyczne doświadczenia nastolatki, która musi mierzyć się z bezradnością, nieświadomością i gniewem jako efektem eskalacji jednego i drugiego. Są tu sceny wstrząsające i szokujące. Ale cały czas prawdziwe. John Marrs tak konstruuje swoją powieść, że cokolwiek uznalibyśmy za aberrację, wraca do porządku codziennego życia, wtapia się w nie, a potem pokazuje, że jest jego integralnym elementem. Mnóstwo emocji niosą w sobie Maggie i Nina, ale bardzo dużo napięcia jest również w tych szczelinach między ich narracjami. Wtedy kiedy mamy ochotę zrozumieć to wszystko bez ich tłumaczeń. I gdy do zrozumienia pozostaje przede wszystkim rozpacz.

Gniewna i wyjątkowo brutalna jest historia Marrsa uciekającego od konwencjonalnego zakończenia, w którym można mieć satysfakcję z tego, że zatriumfowała sprawiedliwość. Nic tu nie jest sprawiedliwe, nic nie jest dobre ani złe w pełnym uzasadnieniu. Przyjrzymy się domowej psychodramie, która nie zwraca niczyjej uwagi. Wejdziemy do domu, który stanie się przedsionkiem piekła. Dotrzemy do niewyobrażalnie silnych emocji, jakie tylko w dużym uogólnieniu rozpinają się między tym, co rozumiemy jako miłość i nienawiść. Myślę, że to nie tylko znakomity thriller. To fascynująca opowieść o obsesjach, uprzedzeniach, ułomności ludzkiej pamięci i o instynkcie macierzyńskim. O tym, jak bardzo wykoślawiony i przerażający może być. Ale nadal jest miłością. Atawizmem każącym działać tak, by chronić dziecko. Nic nie uchroni nas przed fatalizmem tej opowieści, a John Marrs naprawdę skutecznie przykuwa uwagę, choć wielokrotnie po prostu może czytelnikom zabraknąć tchu. Rewelacja!

Brak komentarzy: