Wydawca: Wielka Litera
Data wydania: 18 maja 2022
Liczba stron: 264
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 44,99 zł
Tytuł recenzji: W stronę wolności
Katarzyna Tubylewicz zna wielu ludzi i potrafi z nimi rozmawiać. Stwarza bezpieczną przestrzeń, w której rozmówcy otwierają się całkowicie i być może tylko w rozmowie z nią gotowi są mówić o sprawach na co dzień zachowywanych gdzieś w głębi świadomości. Po tym, jak Tubylewicz przyjrzała się szwedzkiej samotności i ujawniła jej zaskakujące, ale i oczywiste, choć nienazywane oblicze, postanowiła zająć się tematem relacji międzyludzkich. A właściwie tym, co te relacje spaja, bo Szwecja to nie tylko kraj samotników, którzy są często nimi ze świadomego wyboru, lecz również ludzi kierujących się bardzo silnymi emocjami, gdy wybierają drogi życia z czyjąś obecnością. Miłość i seks będą tu jednocześnie sportretowane razem i osobno. W zaskakujących związkach, ale również w zaskakujących wykluczeniach. Kiedy czytałem „Samotnego jak Szwed”, zastanawiałem się nad tym, czy ktoś mógłby napisać podobną książkę o którymś innym kraju nordyckim. W trakcie czytania „Szwedzkiej sztuki miłości” pomyślałem, że ten reportaż powinno się przeczytać równolegle ze znakomitą książką „Kanska” Urszuli Chylaszek pochylającej się nad kwestią seksualności i złożonych relacji międzyludzkich definiujących życie obyczajowe na Wyspach Owczych.
Nie wiem, która publikacja jest lepsza – Tubylewicz czy Chylaszek. Obie czytałem z równie dużym zainteresowaniem. A ponieważ jestem być może typowym Polakiem – jak sugeruje autorka książki już na wstępie – który nie wierzy w miłość, zainteresować mnie taką narracją było trudno. Skoro się udało, świadczy to przede wszystkim o walorze poznawczym „Szwedzkiej sztuki miłości”. Zbioru rozmów, który uzupełnia bardzo ciekawa opowieść samej autorki. Tym razem – jak w przypadku poprzednich książek reporterskich – Katarzyna Tubylewicz także wyraźnie osadza siebie oraz własne poglądy pośród rozmów z naprawdę różnymi od siebie ludźmi, ale to, co wyróżnia tę publikację, to pewna dziewczęca wręcz niefrasobliwość towarzysząca autorce bardzo ciekawej różnych kwestii i świadomej tego, że jej pytania dotykają sfer najbardziej intymnych, mogą wybrzmieć zbyt konfrontacyjnie albo dotyczą spraw, o które nie można zapytać każdego. Tu jednak widać, że poczucie skrępowania w relacji z portretowanymi osobami szybko mija. I powstają z tego nie tyle odważne, ile przede wszystkim wyjątkowo szczere dyskusje. Tematem przewodnim jest oczywiście miłość. Otrzymamy wiele jej definicji. Poznamy ludzi, którzy w nią wierzą, nią się kierują, są przekonani o nierozłączności miłości ze sferą seksu albo odrzucają tę zależność. Niektórzy wierzą, że można kochać bez cielesnej fascynacji, inni w niej widzą początek kiełkującego uczucia. Ale są i tacy, którzy na seks spojrzą zupełnie inaczej – jak homoseksualny hedonista czy porzucający syte i dostatnie życie Erik, który opowie o tantrycznych zbliżeniach cielesnych, które odmieniły jego życie.
Tubylewicz wciąż jest ambasadorką polskości i szwedzkości. Wciąż na nowo przegląda się w obu tych krajach i stale zestawia kwestie, które pozornie nie są do zestawienia. Szukając podobieństw i różnic w postrzeganiu tego, czym są miłość, przywiązanie, seksualność, kontakt z własnym ciałem i sferą emocji w związku, książka ta obrazuje nam dość uniwersalną wizję człowieka pragnącego w różny sposób bliskości. W tym znaczeniu najczulej wybrzmiewa tu ostatnia rozmowa – o późnej i wielkiej miłości. O pojednaniu z sobą i zjednaniu sobie kogoś najbliższego, na co trzeba było czekać bardzo długo. Miłość przychodzi do rozmówców Katarzyny Tubylewicz czasem w zaskakujący sposób, a niekiedy ich omija, choć mają wiedzę o sobie samych wyjaśniającą im, dlaczego tak się dzieje. Mnie szczególnie ujęło to, że cała ta narracja nie jest w zasadzie o tym, o czym głosi tytuł. Wszyscy ludzie, których opinie poznajemy, mówią w gruncie rzeczy, w jaki sposób dążyć do prywatnego poczucia wolności i uzyskać je na stałe. Bo „Szwedzka sztuka kochania” to rozłożony na wiele różnych głosów traktat o tym, że każdy człowiek potrzebuje wolności, by w jej przestrzeni określić to, co dla niego najważniejsze.
Bardzo jestem ciekaw polskiego odbioru książki, w której pojawiają się rozmowy z gejowskim małżeństwem gdzieś z przedmieścia wychowującym dwie córki czy z poliamoryczną rodziną stworzoną przez trójkę zafascynowanych sobą i zakochanych w sobie ludzi. Tu wszystko jest oczywiste, zwyczajne, piękne i inspirujące. Nie tylko dlatego, że to Szwecja i szwedzkie realia mają sankcjonować zwyczajność opowieści o życiu ludzi, którzy z różnych powodów nigdy nie byliby szczęśliwi ani spełnieni w Polsce. Chodzi o samo podejście Tubylewicz do rozmówców. Jest w nim wielka ciekawość, lecz także potężne pokłady empatii. Autorka nie przybywa na spotkania ze swoimi rozmówcami z jakąkolwiek formą zdziwienia lub niepewności. Ta niepewność – jak wspomniałem wyżej – może jej towarzyszyć tylko chwilami, przy zadawaniu dość trudnych pytań. Tymczasem chciałoby się spędzić trochę czasu z rodziną stworzoną przez trzy dorosłe osoby albo parą gejów, których historia – jak na Szwecję – jest po prostu zbyt zwyczajna i dziwią się, że ktoś wybrał ich jako rozmówców do książki o miłości i seksualności.
Podoba mi się tu niuansowanie ról w związkach – jakkolwiek inne i odmienne od tradycyjnych polskich oczekiwań te związki miałyby być. Maciej Zaremba Bielawski czy Piotr Pietucha to przykłady mężczyzn, którzy przy swoich kobietach uczą się czegoś nowego o sobie, rozwijają swoją emocjonalność i wrażliwość, ale przede wszystkim nie konfrontują się, lecz uzupełniają w relacji z płcią przeciwną. Punktem wyjścia do rozważań o różnego rodzaju związkach jest często zjawisko opresji kobiet w polskich realiach. Dominacja mężczyzny, kultura patriarchatu, ale również nieświadomie powielane toksyczne wzorce kulturowe – to wszystko może powodować, że bycie w związku w Polsce staje się dyskomfortem. Tymczasem rozmówcy Tubylewicz są polscy i szwedzcy. Niczym szczególnym się nie wyróżniają, być może poza spojrzeniem na sam związek jako na relację opartą na równowadze, nie dominowaniu.
Ale jest w tej książce także opowieść o miłości zmyślonej. Miłości jako fikcji literackiej. Miłości z jej literackimi konsekwencjami. Rozmowa z Leną Andersson to przykład tego, w jaki sposób powinno się dyskutować o literaturze – uważnie, wnikliwie, analizując postawy i zachowania bohaterów. Takie rozmowy są zapewne dużo cenniejsze niż recenzje książek i ich odbiór bez bliższej komunikacji między nadawcą a odbiorcą. Chciałoby się, żeby o polskich książkach dyskutowano tak żarliwie i z taką uważnością. Ta rozmowa sugeruje, że Tubylewicz chce poszukiwać wizerunków miłości w realnym życiu, ale również w tym, co o niej napisano. Nie jest to zresztą jedyna rozmowa sięgająca do pojęcia miłości definiowanej w słowie pisanym, wydostającej się z wyobraźni twórcy. Intrygujące są próby intelektualizowania tematu tego reportażu. Wychodzenia od tego, co teoretyczne, by dojść do emocji, która niekiedy wypala, obezwładnia, nadaje umysłowi zupełnie nowy kierunek. Bo nieważne jest to, czy ktoś wierzy w miłość, czy też ją kontestuje. Ta książka opowiada o tym, że czymkolwiek by była, jest punktem odniesienia dla ludzi pragnących odnaleźć swoje bezpieczne miejsce. Przede wszystkim w kontakcie ze sobą.
Siła miłości jest często siłą
życiowego spełnienia. Albo wyznacznikiem twórczych poszukiwań. Interesujące
jest postrzeganie także tego, jak rozmówcy Tubylewicz uzupełniają się wzajemnie
oraz wykluczają w swych przekonaniach – na przykład w odniesieniu do tantry
jako źródła najpełniejszego kontaktu z samym sobą. Istotne jest również to, że
w tej książce zaznaczona jest kwestia odpowiedzialności za dzieci, kiedy
związek ulega modyfikacji albo destrukcji. Rozmówcy Tubylewicz bardzo często
sięgają w głąb siebie, jednak rozumieją również, kim się stają i jaki jest
kontekst ich istnienia, kiedy na świecie pojawiają się ich potomkowie. „Szwedzka
sztuka kochania” to oczywiście też opowieść o tych, którzy nie chcą mieć dzieci
i nie czują takiej potrzeby. Naczelną potrzebą sygnalizowaną przez ludzi
wypowiadających się w tej książce jest potrzeba życia w zgodzie z samym sobą.
Życia, którego nie przeżywa się w poczuciu bycia winnym komuś czegokolwiek czy
bycia winnym czegoś samemu sobie. Ta książka jest piękną opowieścią o tym,
jak różnorodne jest człowieczeństwo. Staje się narracją pytań, bo w gruncie
rzeczy jest dowodem zdziwień i fascynacji, a nie potrzeby definiowania
czegokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz