Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Data wydania: 28 czerwca 2023
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Rodzina jako trudność
Książki Zośki Papużanki ukazują się niezbyt często, ale regularnie i w znakomicie wybranym czasie. Kiedy już zaczyna zacierać się w myślach czytelnika jej poprzedni pomysł na fabularne zaskoczenie i chce się wiedzieć, co autorka ma znowu do powiedzenia. Bo jest tego dużo i w zasadzie jest to jedna z niewielu polskich współczesnych pisarek, która unika wtórności, chociaż jej powieści są pisane tak doskonale rozpoznawalnym stylem, że wystarczy mi jeden akapit, by wiedzieć, że to jej. „Żaden koniec” – w ponownie przepięknej szacie graficznej, której w Wydawnictwie Marginesy może Papużance zazdrościć każdy autor zmęczony już trochę postnowoczesnym minimalizmem – to jedna z bardziej przewrotnych narracji, w których pisarka powraca do istotnego tematu ze swojego debiutu, ale traktuje go tu zupełnie inaczej. Bo o rodzinie napisano tysiące dobrych książek i powstaną zapewne tysiące kolejnych całkiem niezłych. To jest literacki temat samograj, choć i taki można zepsuć. Papużanka niczego nie psuje. Opowiada o rodzinie jako relacji skomplikowanej z różnych powodów. Kiedy jeden z bohaterów książki jako ośmiolatek utyskuje, że nie może niczego wybrać, Zośka Papużanka właśnie w tym miejscu punktuje to, co najważniejsze w jej nowej książce. Nigdy nie wybieramy rodziny, ale zawsze możemy wybrać, jaki rodzaj relacji stworzymy z jej członkami. W książce „Żaden koniec” ludzie chyba źle wybrali. Albo nie umieli wybrać. A może nie rozumieli, czego sami potrzebują, by uzyskać od pozornie najbliższych osób choć odrobinę zrozumienia, zaspokojenia swoich potrzeb.
To książka o śmierci i umieraniu, choć Zośka Papużanka doskonale wie, że te tematy można albo strywializować, albo uczynić nieznośnie dramatycznymi. A śmierć po prostu przychodzi, choć umieranie może się przydarzać. Zanim seniorka umrze na oczach naszych i nieco bezradnego wobec tego faktu wnuka, szybko zrozumiemy, że to nie jest żadne odejście. Że Papużanki wcale nie interesują końce, zakończenia, puenty, a nawet wyraźniej stawiane kropki. Jej zdania są tu barwne, autoironiczne, irytujące i przyciągające uwagę. Przede wszystkim jakieś. Bardzo charakterystyczne. Aby snuć opowieść o rodzinie, autorka wykorzystuje swoją przewrotną i pełną pozornej dezynwoltury składnię, w której tłumaczy wytłumaczone, wyjaśnia objaśnione, łączy ze sobą kolejne wypowiedzi, opowiadając o tym, co je właśnie łączy. Tak, Papużanka będzie tutaj odsłaniać składniowo i leksykalnie to, co oczywiste oraz objaśnione. A jednak wcale nie jest zrozumiane lub akceptowane. Dlatego też znajdą się strony, które będą przykuwać uwagę przede wszystkim logiką opowiadania o czymś naprawdę logicznym i uporządkowanym, choć wcale takie nie chce być w naszej świadomości. Język to po raz kolejny jeden z ważnych u Papużanki bohaterów pierwszoplanowych. Autorka zasadniczo zwraca się ku temu, co w naszych wypowiedziach oraz myśleniu poprzedzającym te wypowiedzi jest uderzająco proste, choć sami tak często próbujemy sobie to skomplikować.
A jednak pojawia się egzystencjalna trudność, bo śmierć przecież nie jest niczym łatwym do przyswojenia. Wokół śmierci skoncentruje się jednak wielowątkowa opowieść o życiu. Samej Krystyny, która nie ma już w zasadzie żadnego wyboru, a przed śmiercią wiele wyborów zaprzepaściła, a może z możliwości dokonania wielu z nich nie zdawała sobie sprawy. Potem unika ludzi, którzy nazwali się jej bliskimi, a od których po latach chciała być daleko, barykadując się w mieszkaniu i w sobie przed tym wszystkim, co opresyjne. Krystyna szukała oczywistych rzeczy: miłości, szacunku, akceptacji. Zmuszona była do wchodzenia w role oraz realizowania różnych życiowych zadań, bo wciąż na nowo świat jej udowadniał, że nie zasługuje na bycie sobą i naprawdę ze sobą. A potem zaczęły się pojawiać pierwsze i kolejne dysfunkcje rodzinne. I tu zaczyna być oczywiście najciekawiej – jak w każdej książce podejmującej się opisu właśnie tego, co rujnuje i powoduje rozpad, a nie zacieśnia więzi.
Mam wrażenie, że kiedy autorka z pewną dozą ironii umieszcza na wstępie zdanie: „Ludzie zupełnie nie nadają się do życia z ludźmi”, będzie się ono odnosiło precyzyjnie do tych relacji, którym usiłuje się przyjrzeć, rekonstruując trudne życie kobiety zmuszonej do rezygnacji z części samej siebie. Jest w tej opowieści wiele goryczy niespełnienia, ale jest również próba pokazania, że rodzinna gorycz rezonuje, wciąż rozkwita. Że nie ma w zasadzie określonych winnych, jednak są winy. I że nie tylko Krystyna przeżyła swoje życie pośród rozczarowań oraz frustracji.
Oczywiście Zośka Papużanka nie napisała i pewnie nie napisze wyjątkowo ponurej książki. „Żaden koniec” stara się przyglądać swoim egzystencjalnie ponurym bohaterom z dużą dozą empatii, ale także poczucia humoru. Jak w większości powieści tej autorki chodzi generalnie o to, by oddać wielogłos – emocji oraz przeżyć ludzi, którzy jakby prosili Papużankę, by dopowiedziała za nich to, co tak oczywiste i tak domagające się nazwania. Językowo powieść mknie w kierunku intrygującego rozwiązania, kiedy pojawi się figura wodewilu, jednakże „Żaden koniec” już od samego początku ciekawie korzysta z metafor. Jak choćby tej z układaniem puzzli, które mają odzwierciedlać życie. Sporo jest tu rozsypanek, jeśli spojrzeć na to, co bohaterowie przeżyli, a jakiej części tych przeżyć nie udało im się wyrazić. Tym razem jednak po świadomie wybranej narracji z konkretnego punktu widzenia – jak na przykład w „Kąkolu” – mamy uciążliwego dla bohaterów narratora wszechwiedzącego, a raczej wszechobecnego, natomiast najważniejsze stają się wątpliwości, które można wyrazić dopiero po czasie.
Bo w rodzinie bardzo często nie możemy wyrazić niczego. Nazwać w myślach, zwerbalizować, wypluć z siebie, zapomnieć. Jakub, wnuk Krystyny, to zawodowo specjalista od słów, jednak nigdy nie pomogły mu one nawiązać kontaktu z ojcem. Trochę tu wymuszonego milczenia, trochę nabytej umiejętności zachowywania ciszy, bo to jest pozornie bezpieczne. Wiele jednak buzuje tutaj i nie zamierza być zapomniane. Papużanka zgrabnie łączy retrospekcje, spójną narrację czasu teraźniejszego, ale także dygresje – przede wszystkim językowe – o tym, czym naprawdę jest narzędzie, za pomocą którego opowiadamy siebie i świat. Bo jest to bardzo bolesne, że zostanie po nas w większości przypadków pustka, gdyż z różnych powodów nie stać nas na narracje. Pisarka nie mówi za swoich bohaterów, nie chce ich opowiadać, nie ma ambicji budowania wyrazistych wizerunków psychologicznych. Chodzi jej o coś innego.
Ważniejsze jest nakreślanie relacji, o których wspomniałem. Bo każda rodzina to trudność utrzymania relacji przede wszystkim wówczas, gdy czegoś od nas wymaga. Czy rodzina ma gwarantować bezwarunkowe szczęście, poczucie bezpieczeństwa? W rodzinie nie może być nienawiści? Tutaj nikt nie jest szczęśliwy i każdy ma wrażenie, że na jakimś etapie życia mierzył się z niebezpieczeństwem, nawet i śmiertelnym. Co zatem opowiada tutaj Zośka Papużanka? Historię o możliwościach, które się wydarzyły lub przeszły w niemożliwość. Całość jest narracją, w której autorka po raz kolejny zdaje się sugerować, że zbyt często przekonani o czymś trywialnym, odpuszczamy i nie dbamy o to. W relacji, budowaniu swojej wizji świata i najbliższych, ale także poszukując tego, co dla nas najcenniejsze. I ponieważ o rodzinie można pisać w nieskończoność, zakładam, że autorka nie porzuci tego tematu. Przecież historia, która tu się na naszych oczach rozgrywa, to nie jest żaden koniec. Pokazuje, że bywamy śmieszni i tragiczni w tym, jak czasem chcemy zamknąć coś, co wcale nie zmierza ku zakończeniu. Kolejna powieść, którą pokochają wielbiciele talentu autorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz