2007-12-12

"Niezidentyfikowany obiekt halucynogenny" Paulina Bukowska

Czy można jeszcze w sposób oryginalny i nietuzinkowy napisać o problemach współczesnej rzeczywistości i huśtawce nastrojów, jakie owa rzeczywistość funduje młodemu pokoleniu? Zdecydowanie tak. A robi to siedemnastoletnia dziewczyna, której powieścią można się „zachłysnąć”, albowiem nic nie jest w stanie oderwać nas od lektury, jeśli poczujemy w sobie ten surrealistyczny, dadaistyczny wręcz klimat opowieści o niespełnionych pragnieniach i burzy emocji. Paulina Bukowska jest współczesnym Schulzem i Witkacym w spódnicy. Oniryczność prozy tego pierwszego, dbałość o detale i świadome chyba nawiązania do „Sklepów cynamonowych” widać tutaj wyraźnie i za chwilę o nich napiszę. Korespondencja z prozą Witkacego odbywa się u Bukowskiej poprzez ukazania nieokiełzanych chuci i popędów jako motorów do działania, spalania się wewnętrznego, unicestwiania. Ważne jest także to, iż nastoletnia autorka posłuży się w „Niezidentyfikowanym obiekcie halucynogennym” poetyką maski i ujawni się pod postacią młodego mężczyzny – narratora tej dziwnej, rozgrywającej się na granicy snu i jawy, fragmentarycznej i mocno zapętlonej opowieści.

Introdukcja, w jakiej on sam się nam przedstawi jest wyraźnie realistyczna. Czego dowiemy się w pierwszym akapicie książki? „Od zawsze byłem nieudacznikiem. (…) Nie miałem nic. Jedynie etykietkę bezmyślnego głupka i kretyna, która pasowała do mnie bardziej, niż przetarte na kolanach spodnie z lumpeksu”. Przemierzający najpierw realne, a potem fantasmagoryczne ulice bohater, zgięty wpół, zagubiony i poniżony w swych własnych oczach skontrastowany zostanie z rozbuchaną wyobraźnią, jaka każe mu podążać po tajemniczej i odrealnionej dzielnicy, w której liczy się tylko uciecha, zaspokajanie własnych potrzeb i wydawanie dużych sum pieniędzy.

Opisany przez Bukowską Bulwar Marzeń, rodzący się w głowie bohatera, do złudzenia przypomina Ulicę Krokodyli, natomiast wszechobecne manekiny nawiązują do wywodów portretowanego w swych opowiadaniach przez Schulza Ojca. Umowność rzeczywistości dzielnicy i jej wieloaspektowość jest pierwszym pozornym kontrastem, jaki zaobserwować możemy w powieści. Drugą antynomią jest konkretyzacja świata, od jakiego bohater ucieka i swoista sielankowość budująca przecież świat brutalny i pozbawiony skrupułów. Świat, po którym - niczym moralitetowego Everymena – oprowadzi mężczyznę niejaki Baltazar oraz Jowita.

Zagłębianie się w ten oniryczny świat nie przynosi ulgi, lecz stopniuje napięcie. Nasz anonimowy podróżnik po krainie, w jakiej liczą się przede wszystkim zmysły i uczucia, znajduje w niej wszystko to, czego nie zauważa w codziennym życiu, w którym poniedziałek zlewa się z piątkiem, a jedyną telewizyjną atrakcją jest oglądanie ciągu bezsensownych reklam i powtórek idiotycznych seriali. Takie życie wywołać w nim może niezdrową fascynację nowością, którą egzemplifikują młode kobiety, tak zwane „pokoleniówki” (czyżby Bukowska w tym momencie dokonywała bezpardonowego ataku na część swych rówieśniczek?). Kim one są? „Pokoleniówki to dziewczyny zniszczone przez system, wychowane i przerobione na seksmaszyny. (…) Są ideałami, pieszczą zmysły przez mrugnięcie powieką, biodrami kołyszą na tysiąc różnych sposobów, roztaczają wokół siebie pożądanie”. Bohater jest w stanie całkowicie im ulec, a do swego pokoju zabiera ze świata ułudy gumową lalkę, mającą ucieleśnić w sobie wszystkie ich cechy.

Fikcja literacka tej odważnej i ciekawie skonstruowanej powieści opiera się na absurdzie i pure nonsensie, niemniej jednak zawiera w sobie silny ładunek myśli socjologicznej i psychologicznej. Aby ukazać, jakim językiem posługuje się Bukowska, można zacytować właściwie dowolne fragmenty książki, niemniej jednak są w niej takie, które oddziałują na wyobraźnię silniej, niż pozostałe, jak choćby ten: „Łapię za nos, z którego wytryskuje potok krwi i barwi wszystkie zielone truskawki na czerwono. Pożeram je, wiedząc, że są częścią mnie, upycham je w żyły i wprowadzam w obieg”.

Ten rodzaj prozy może wywołać od razu skrajne emocje – niechęć albo fascynację. We mnie pojawiło się to drugie, bo dawno nie czytałem tak „soczystej” lingwistycznie i tak odrealniającej mnie opowieści. Nie wszystkie frazy są przez młodą debiutantkę dopracowane, o niektóre zdania można się podczas lektury potknąć, jest to jednak wartościowa pozycja i dowód na to, że inwencja twórcza młodych pisarzy nie zna granic.

Wydawnictwo Znak, 2007

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

gniot!
pełno pleonazmów, o których istnieniu bohaterka nie ma pojęcia, posługuje się jezykiem - nieświadomie- zapożyczonym z reklamy i wydaje jej się, że te reklamę, popkulturę i zgniliznę całą 21 wieku wyśmiewa i przytłacza wyobraźnią
w książce wyobraźni tyle ile siedzi w jajku niespodziance