Curren i Vercueil – dwójka bohaterów „Wieku żelaza” skrajnie różni się od siebie, a jednocześnie staje z czasem swoistą jednością ciał i dusz, jakiej pomagają powstać poszczególnie dramatyczne zdarzenia. Curren jest emerytowaną nauczycielką, która próbuje przed śmiercią opisać córce w liście, jak bardzo boli ją życie i jak silnie ten ból oddziałuje na jej sposób spostrzegania rzeczywistości. List stanie się swoistą terapią i sposobem na zrozumienie samej siebie, albowiem Curren już na wstępie tak definiuje odbiorcę swego listu: „Do kogo zatem piszę? Odpowiem ci: do ciebie, ale w innym wymiarze; do siebie; do ciebie we mnie”. Wraz z medycznym wyrokiem śmierci (stwierdzenie złośliwej postaci raka) w prologu spada na Curren odpowiedzialność, jaką chce wziąć za przygodnego pijaczynę wałęsającego się nieopodal jej domu. Zastanawiać może bliskość, w jakiej z czasem znajdzie się ze sobą ta dwójka…
Curren widzi w Vercueilu swoiste alter ego, choć na pozór dzieli ich wszystko, a nie łączy nic: „Dlaczego o nim piszę? Ponieważ to on istnieje, nie ja. W sposobie, w jaki na mnie patrzy, widzę siebie, mogę to ująć w słowa.” Może ów bezdomny kaleka stanie się jej bliski głównie dlatego, iż tak jak ona nie potrafi (i nie chce) odnajdywać swego miejsca w świecie, w jakim nastąpiły totalne przewartościowania, w świecie dzieci z żelaza za nic mające jakiekolwiek autorytety, wyniszczające zarówno siebie, jak i kraj, w którym żyją.
Postać umierającej na raka staruszki dała po raz kolejny Coetzeemu możliwość bezpardonowego ataku na swoją ojczyznę, w której niesprawiedliwość społeczna i krwawe walki między rodakami trwale podzielonymi przez kolor skóry i stan posiadania doprowadzają do chaosu, niestabilności i braku jakiegokolwiek poczucia wspólnoty narodowej, kulturowej czy wyznaniowej na tym oddalonym od reszty cywilizowanego świata fragmencie kontynentu afrykańskiego, gdzie rzekomo próbuje budować się państwo demokracji i solidarności społecznej. Autor wyraźnie podkreśla smutny dualizm panujących w RPA stosunków, a ich ucieleśnieniem są postacie młodych chłopców, których Curren próbuje bezskutecznie przekonać do tego, iż kierowanie się przemocą i oksymoroniczna walka o pokój nie mają najmniejszego sensu. Żyć w RPA to głównie jeżyć się na siebie – tak widzi to Curren i w taki sposób postrzega swój kraj Coetzee : „My, którzy zawarliśmy małżeństwo z Afryką Południową, stajemy się brzydkimi, ponurymi, niemrawymi Południowoafrykańczykami, w których jedynym objawem życia jest błyskawiczne szczerzenie kłów, kiedy nas coś rozgniewa.” I tych wplecionych w „Wiek żelaza” socjologicznych okrzyków publicystycznych autora jest według mnie w książce zdecydowanie za dużo. Nie pozwalają one jednak ani na moment zapomnieć o tym, iż powieść jest przede wszystkim poruszającym świadectwem odchodzenia, jakie czeka kiedyś każdego z nas.
„Wiek żelaza” czyta się z oporami. Im więcej przykrej prawdy o końcu życia, tym silniej opada na nas kurtyna mroku, jaka spowijać będzie każdy kolejny akapit fikcyjnego listu Curren. Trudno o dobrą powieść, którą jednocześnie tak mozolnie się czyta. Być może jednak ta powolność w lekturze pozwala dłużej zachować w myślach przesłanie książki.
Wydawnictwo Znak, 2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz