2008-03-11

"Słony wiatr" Marek Idczak

Ta książka jest jak czasy, które opisuje – smutna, bezbarwna, przykra opowieść osadzona w długich latach, podczas których jedyna słuszna i prawdziwa ludowa władza czyniła z naszego kraju przygnębiający padół łez i krainę wszechogarniającego marazmu. Idczak napisał powieść zwyczajnie nużącą. Rozwijającą wiele wątków i nie potrafiącą ich spójnie zamknąć. Irytującą patetyczną narracją, wielokrotnie złożonymi zdaniami tak napuszonymi, twardymi i nieprzyjemnymi, że czytanie staje się swoistym przedzieraniem się przez zasieki stylistyki, składni i fleksji. Trudno jednoznacznie określić, czym jest ta książka. Jest w niej sporo kryminalno – sensacyjnej intrygi, dużo obserwacji obyczajowych, jest w niej także kilka nieumiejętnie opisanych uczuć i namiętności, a wszystko pływa w gęstym i ciężkostrawnym sosie dydaktycznych komentarzy umoralniających. Jest to opowieść o Polakach i doświadczonej przez miniony system Polsce, o komunizmie i sposobach z nim się żegnania, o podróży inicjacyjnej i poszukiwaniu samego siebie. I tak wiele dotykanych w niej kwestii aż prosi się o barwne rozwinięcie. Mam jednak wrażenie, iż wszelkie obrazy, które wykreuje w świadomości czytelnika ta powieść, będą obrazami czarno – białymi.

Alek Pająk jest cinkciarzem, przestępcą i mordercą. Znany w rodzimym sopockim półświatku, znajduje się także na celowniku zawsze czujnej i gotowej do walki z przestępczością Milicji Obywatelskiej. Mamy grudzień, którego aura już nie jest jesienna, ale też jeszcze nie zimowa. Mamy zaganianych wokół sklepów ludzi, którzy próbują za wszelką cenę nabyć towary, o jakich na co dzień mogą pomarzyć, a których nieco więcej pojawia się na półkach przed świętami. Mamy Polskę brzydką tak bardzo, jak brzydki i nieznośnie opresyjny jest system, w którym żyją jej mieszkańcy. I mamy także milicjantkę zafascynowaną postacią Fidela Castro, której ambiwalentne uczucia względem Pająka utrudniają akcję śledzenia go i aresztowania.

Bo Aleksander nie jest zwykłym przestępcą. To dobry przestępca, wrażliwy filantrop, który pomaga dzieciom pokrzywdzonym przez los, a i stosunku do owdowiałej matki serce ma duże i bardzo ciepłe. Jednocześnie Pająk okrutnie mści się za krzywdę wyrządzoną jego ojcu, a wendeta wydaje się nie mieć końca tak, jak nie mają końca wzajemne konotacje osób zamieszanych w postawienie przy drzwiach zamarzniętego podczas nocy pijanego ojca Pająka. Dlatego też milicjantka operacyjna nie jest w stanie zrozumieć, czy typ ów ją fascynuje, a jeżeli tak, to w jaki sposób. Czytelnik także nie wyda jednostronnie potępiającego poczynania Pająka sądu, albowiem autor zadba o to, by szczegółowo poznał smutne dzieciństwo Aleksandra, jego odtrącenie, zignorowanie wielkiego potencjału i to, że dopiero mroczny półświatek pozwolił mu w pełni pokazać, na co go stać.

Tacy ludzie jak Pająk w skutej komunistycznym lodem Polsce mają się bardzo dobrze. Kto bowiem nie chce kupić obcej waluty, wymienić już posiadanej, nabyć tego, czego państwo na co dzień zabrania? Dlaczego miałoby się źle wieść temu, kto ustawicznie czyni finansowe machlojki, gra w kotka i myszkę z ustrojem, gospodarką i ładem społecznym? Zresztą cóż to za ład, w którym panuje dyktatura sprzedających? „Pozorny dostatek odchodził w niebyt, a krajem od morza aż do gór tak naprawdę zawładnęły sklepowe. Nie partia, nie proletariat, lecz sklepowe! Od małych wsi do wielkich miast – wszędzie sklepowe: baronowe, hrabiny, królowe, cesarzowe, grube i chude, stare i młode, koronowane białym nylonowym czepkiem albo i nie”. Skoro ten, który posiada i sprzedaje jest tak bardzo ważny, dlaczego nie posiadać i nie sprzedawać dóbr zakazanych?

Zastanówmy się jednak nad tym, w jakim celu Idczak stworzył swojego bohatera i dlaczego kazał mu potem odbywać dziwną podróż do Niemiec. Dlaczego nie dochodzi do złapania hultaja, czemuż to wszechwładna milicja nie aresztuje zbira, dlaczego ktoś będzie próbował go zabić i po co pewien irytująco powtarzający słowo „absolutnie” mężczyzna uda się w ślad za Pająkiem do Berlina? Konia z rzędem temu, kto spróbuje odpowiedzieć na którekolwiek z tych pytań. Ta tocząca się na przestrzeni wielu lat i będąca lustrem, w jakim przegląda się zmieniająca swe oblicze Polska, powieść kryminalno – obyczajowa, jest nieudolnym obciążaniem świadomości czytającego coraz to nowymi absurdalnymi scenami i zdarzeniami, które karkołomnie prowadzą nas w niebyt. Mniej więcej w połowie lektury uświadamiamy sobie przykrą prawdę – z nagromadzonych zdarzeń zupełnie nic nie wynika, postacie są papierowe, a ich problemy wydumane. Zaś oksymoroniczny tytuł to za mało, by zwrócić uwagę czytającego.

Jeśli miała to być książka groteskowo piętnująca polski porządek ustanawiany przez PRL, nie ma w niej za grosz groteski. Jeżeli „Słony wiatr” miał z sentymentem przypomnieć o czasach, które odeszły, wskrzesić je na nowo i zabarwić w pamięci, obawiam się, iż paleta barw opuściła świat wyobraźni twórczej Idczaka. Jeśli natomiast celem autora było pokazanie, iż zły czasami może być dobry, w powieści można odnaleźć jedynie pseudo – psychologiczną „głębię”.

Ani ta książka słona (ani nawet gorzka), ani wietrzna (panuje w niej narracyjna flauta). Przykra i męcząca. Ot, i wszystko.

Wydawnictwo Znak, 2007

Brak komentarzy: