2008-03-13

"Bimber" Łukasz Stec

Niepozorna książeczka, kiedyś tam napisana i kiedyś wydana. Jakiś taki dziwaczny, nieprzekonujący tytuł. I nieznane nazwisko. A co w środku? Wysokoenergetyczna uczta czytelnicza, z dużą dozą groteski, autoironii, surrealizmu i publicystycznego tonu, bynajmniej nie mentorskiego, bo wyrażanego przez młodego autora (rocznik 1982) i w imieniu młodego pokolenia. Okazuje się, że nie tylko nieżyjący Mirosław Nahacz w swoim „Osiem cztery” stworzył przekonujący manifest pokoleniowy dzisiejszych dwudziestoparolatków. Oto bowiem Stec przemówi do nas w imieniu tych, dla których doświadczenia historyczne Polaków, o jakich do dzisiaj dużo się mówi, są po prostu obce. I chociaż autor w większości opowiadań tworzy historie oparte na jego własnym „ja”, które stoi niejako obok opisywanych zdarzeń, tytułowe opowiadanie ze zbioru wyraźnie wskaże zbiorowego nadawcę tej książki: „Jesteśmy pokoleniem Bimbru, prawie wszyscy urodzeni w czasie stanu wojennego, w czasie reglamentacji tego, co tak przecież ważne, w czasie braku wódki, dokładniej mówiąc, w czasie gdy połowa Polaków pędziła bimber”.

Niezły literacki bimber stworzył Stec na kartach swoich opowiadań. Przejedziemy się na gapę z autorem i będziemy świadkami tego, jak w środku komunikacji miejskiej rodzi się metafizyczny początek znajomości z tajemniczą dziewczyną. Wybierzemy się na mecz z osiedlowymi wielbicielami browaru i wina marki wino. Będziemy uczestniczyć w surrealistycznej wędrówce po stolicy, podczas której spotkamy ducha Boba Marleya i Woody’ego Allena. Dowiemy się, do czego mogą doprowadzić konfabulacje snute podczas spotkania ze studentami psychologii, jakie ryzyko niesie wykupienie tzw. mieszkania lokatorskiego oraz co zrobić, kiedy o poranku przez okno akademickiego pokoju wchodzą demonstrujący górnicy, a koledzy posądzają bohatera o spisek gejowsko – żydowski.

Igra z nami Stec na całego. Zaskakuje każdą kolejną stroną każdego kolejnego tekstu. Nie wierzymy całemu temu dziwacznemu bajaniu, a jednocześnie poddajemy się mu z rozkoszą. Ustawicznie zadajemy sobie pytanie o granice autorskiej wyobraźni i o to, dokąd te dziwaczne teksty nas zawiodą.

Śmiech i łzy znajdują się w tekstach Steca bardzo blisko siebie. Jedno z opowiadań, jawna i fascynująca trawestacja „Ferdydurke”, opisuje rzeczywistość upiornego gimnazjum, w jakim znajdzie się bohater dramatycznie upupiony przez pewną starszą panią w barze mlecznym. Kiedy przestajemy się uśmiechać, otrzymujemy zaraz obraz dramatycznej i pełnej emocjonalnych pęknięć historii rodzinnej, której tragiczny finał przygnębia i manipuluje naszymi emocjami. Jest więc autor i demaskatorem, i dramaturgiem po części, jest współczesnym Dylem Sowizdrzałem, przechadzającym się katowickimi ulicami i jest poważnym, skupionym na przykrej sytuacji polskiego inteligenta krytykiem ładu, w jaki trudno jest mu ingerować. Stec stoi jakby obok swoich opowiadań i jest jednocześnie w ich silnym nurcie. Jest z boku, a tym samym mocno wewnątrz. Przewrotnie i umiejętnie pisze o świecie widzianym oczyma tych, którzy nieśmiało wkraczają w pełną absurdów dorosłość.

Wróćmy do tytułowego opowiadania. Mamy w nim charakterologiczny i sytuacyjny bimber, pomieszanie z poplątaniem, niestałość i brak poczucia własnej wartości. Autor opowiada o swoich rówieśnikach i o ukraińskiej pomarańczowej rewolucji (okładka książki, co znamienne, także jest pomarańczowa), która stała się dla nich cudzym, ale bardzo żywym i silnie przeżywanym doświadczeniem pokoleniowym. „Bo wiesz, myśmy to wszystko przegapili, wiesz, „Solidarność”, walka z reżimem, to wszystko nas ominęło, i wiesz, tak wiele straciliśmy, ale teraz jest szansa!”. To, co zmienia Ukrainę, zmienia jednocześnie świadomość bohaterów. Świadomość, w której za chwilę boleśnie zapisze się śmierć papieża – Polaka… Stec opowiada o nich wszystkich bezpretensjonalnie i prawdziwie. Stawia pytania i nie odpowiada na nie. Śmieje się i puka w czoło – swoje i czytelników. Robi to inteligentnie i dowcipnie. Tworzy pokoleniowy zapis emocji i nastrojów, o jakich czasami trudno jest mówić.

Z czego powstał bimber Steca? Z niesmacznych czasem składników, jakie autor znalazł w akademiku, na ulicy i w gazetach. Przyrządził jednak coś wyśmienitego. Aż chce się oblizać i ponarzekać, że to tylko dziesięć opowiadań…

Wydawnictwo Semper, 2007

1 komentarz:

wertello pisze...

Witam serdecznie, dziękuję za zainteresowanie moim blogiem poezja.wordpress.com oraz komentarze, podziwiam stronę Krytycznym Okiem, którą Pan prowadzi i wiele z niej skorzystałem. Książkę Steca po prostu uważam za przereklamowaną, autor nie mając wyrobionego stylu ani systematycznej wizji świata porywa się do tworzenia manifestów programowych swojego pokolenia, co mu zwyczajnie nie wychodzi. Recenzowałem ją świeżo po lekturze opowiadań Klimko-Dobrzanieckiego i muszę przyznać że podziwiam jego wytrwałość i cierpliwość. To jest naprawdę nieźle zapowiadający się prozaik, czego nie można powiedzieć o twórczości Steca, który moim zdaniem szybko się wypali.
Eugeniusz Sobol