Pewnie, że w dość prosty sposób można by skrytykować taki typ powieści, jakim jest najnowsza książka Joanny Fabickiej. Można kpić z naiwności, z banalnych rozwiązań fabularnych, z mniej lub bardziej bezpośrednich inspiracji płynących ze współczesnego świata kreowanego przez tabloidy. Można drwić z pretensjonalności fabuły, ogłosić wszem wobec, iż „Idę w tango” jest kolejną lekką i przyjemną opowieścią dla niezbyt wymagających czytelników oraz odradzać lekturę kolejnej historii o przemianie brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia toczącej się w dzikim i okrutnym świecie sztucznego piękna, inteligencji i zdobywania fortuny kosztem ruiny wewnętrznej. Można, a jakże! Byłoby to tak samo nieskomplikowane, jak nieskomplikowana jest opowieść o porzuconej kobiecie z dzieckiem, która pewnego dnia na skutek sprzyjających okoliczności odmienia swoje życie dzięki telewizyjnemu show. Nie napiszę jednak złego słowa o tej książce, bo w całej swej naiwności i z fabularnym lukrem jest to powieść, przy której po prostu dobrze się bawiłem. Ludyczny charakter „romansu histerycznego” Fabickiej dostrzega się już od pierwszych stron. I to jest zasadnicza zaleta tej książki – dostarcza prawdziwej rozrywki, bazując na prostocie i doskonale odkrywając zarówno słowny, jak i sytuacyjny komizm w zgoła tragicznych okolicznościach.
Jadzia Gładyszewska „przekroczyła trzydziestkę, a wiadomo, że w tym wieku trudniej się chudnie, seks wydaje się przereklamowany i każdy ranek może być właśnie tym, kiedy obudzisz się z podwójnym podbródkiem”. Zrozpaczoną kobietę poznajemy na angielskim lotnisku, kiedy wraca do kraju wraz ze swym rezolutnym synkiem Gustawem po tym, jak kolejna domniemana miłość jej życia oświadcza, że miejsce u jej boku zajmie ktoś inny. Jadzia już w samolocie w dość specyficznych okolicznościach pozna się bliżej z człowiekiem, który potem zmieni jej życie. Zanim to jednak nastąpi, bohaterka przeżyje załamanie psychiczne. Nad wyraz rozwinięty Gucio będzie musiał nie tylko zadbać o samego siebie, ale również o mamę w depresji, której nie będzie chciało się wstawać z łóżka, nie mówiąc o jakiejkolwiek formie opieki nad dzieckiem.
Jadzia ma w osobie syna ogromne wsparcie, ale może także liczyć na niezawodne przyjaciółki. Ula to matka etatowa i wzorowa żona adorowanego przez inne kobiety Romana. Sara zaś jest niezależną kobietą samotną programowo, praktykującą buddystką i świetną masażystką, zajmującą się dodatkowo ezoteryką. Trzy kobiety podczas alkoholowego spotkania, mającego na celu zapicie smutków Jadwigi, wysyłają zdjęcia do programu telewizyjnego, w którym szarzy, zwykli uczestnicy zatańczyć mają kilka razy u boku profesjonalnych tancerzy ku uciesze gawiedzi oglądającej popularny kanał emitujący te zmagania. Okazuje się, że będzie to początek wielkiej kariery medialnej Jadzi, która z zaniedbanej i zakompleksionej kobiety na życiowym zakręcie przemieni się w czarującą i wielbioną przez tłumy telewidzów gwiazdę parkietu.
Jej partner na owym parkiecie to Cyprian – gasnąca gwiazda show-bussinesu, o której zapomniano tak szybko, jak szybko wcześniej pokochano. Mężczyzna próbuje za wszelką cenę ponownie zaistnieć w migoczącym od fleszy światku, z którego tak brutalnie został usunięty. Taniec z Jadzią na początku jest dla niego koszmarną drogą ku niesłusznie utraconej sławie „celebryta”. Szybko okaże się, że oboje tańczą zupełnie inny taniec niż ten telewizyjny. To taniec życia, w którym wzajemnie będą się odkrywać. I choć na ich drodze staną liczne przeszkody, a przede wszystkim obowiązkowy w takiej opowieści „czarny charakter”, czyli zazdrosna i złośliwa była kobieta Cypriana, cała opowieść – co zauważyć można naprawdę bardzo szybko – zmierza do ckliwego i oczywistego zakończenia, w którym znaczącą rolę odegra ostatni taniec… na dachu.
Fabicka portretuje poszczególne fazy przemiany kobiety, w której wieku rzekomo przemienić się nie sposób. Nieprzypadkowo dziecko Jadzi, jej przyjaciółki, nieszczęśliwie w niej zakochany sąsiad oraz tak jak ona walczący z kompleksami Cyprian sportretowani są szczegółowo i tworzą galerię bardzo wyrazistych postaci. Pośród nich bowiem i dzięki nim przede wszystkim tożsamość oszukanej przez życie kobiety zacznie kształtować się na nowo, gdy bohaterka odrzuci gruzowisko emocjonalnych zaszłości, kompleksów i marazmu, w jakie sama się wpędziła. Tytułowe „pójście w tango” stanie się dla Jadzi początkiem nowego życia. Życia, w którym zrozumie, jak wiele znaczy dla innych i jak dużo sama sobie ma do zaoferowania.
U Fabickiej przebudzenie głównej bohaterki będzie wieloaspektowe, a jego wiarygodność podkreśli taka konstrukcja fabularna, w której za zmianami w życiu Jadzi pójdą zmiany innych postaci. Co więcej, będą one od siebie w pewien sposób zależne i dość ciekawie będą się uzupełniać.
Na początku zaznaczyłem, że książka ubawiła mnie tak bardzo, iż nie śmiem jej krytykować, choć na co dzień nie gustuję w tego typu literaturze. Rodzaj humoru, jakim raczy czytelnika Fabicka, jest niepowtarzalny i pełen osobliwej prostoty. To, co dzieje się na kartach „Idę w tango”, jest nieustanną kpiną z pozornie patowych i nierozwiązywalnych sytuacji. Autorka poprzez śmieszność steruje zdarzeniami i w ośmieszaniu znajduje broń do walki z okrucieństwem świata. Przecież realia, w jakich żyje Jadzia i jej przyjaciele, to realia przeciętnego Polaka, któremu na co dzień daleko do śmiechu. Fabicka pozwala roześmiać się naprawdę. To ironiczna opowieść o tym, w jaki sposób bardzo prosto i przewidywalnie zaczarować zwyczajną i przewidywalną rzeczywistość wokół. Warto zatańczyć to specyficzne tango z Joanną Fabicką! Warto z uśmiechem na ustach obserwować, jak zmiany nadchodzą wtedy, kiedy wydają się niemożliwe.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
Jadzia Gładyszewska „przekroczyła trzydziestkę, a wiadomo, że w tym wieku trudniej się chudnie, seks wydaje się przereklamowany i każdy ranek może być właśnie tym, kiedy obudzisz się z podwójnym podbródkiem”. Zrozpaczoną kobietę poznajemy na angielskim lotnisku, kiedy wraca do kraju wraz ze swym rezolutnym synkiem Gustawem po tym, jak kolejna domniemana miłość jej życia oświadcza, że miejsce u jej boku zajmie ktoś inny. Jadzia już w samolocie w dość specyficznych okolicznościach pozna się bliżej z człowiekiem, który potem zmieni jej życie. Zanim to jednak nastąpi, bohaterka przeżyje załamanie psychiczne. Nad wyraz rozwinięty Gucio będzie musiał nie tylko zadbać o samego siebie, ale również o mamę w depresji, której nie będzie chciało się wstawać z łóżka, nie mówiąc o jakiejkolwiek formie opieki nad dzieckiem.
Jadzia ma w osobie syna ogromne wsparcie, ale może także liczyć na niezawodne przyjaciółki. Ula to matka etatowa i wzorowa żona adorowanego przez inne kobiety Romana. Sara zaś jest niezależną kobietą samotną programowo, praktykującą buddystką i świetną masażystką, zajmującą się dodatkowo ezoteryką. Trzy kobiety podczas alkoholowego spotkania, mającego na celu zapicie smutków Jadwigi, wysyłają zdjęcia do programu telewizyjnego, w którym szarzy, zwykli uczestnicy zatańczyć mają kilka razy u boku profesjonalnych tancerzy ku uciesze gawiedzi oglądającej popularny kanał emitujący te zmagania. Okazuje się, że będzie to początek wielkiej kariery medialnej Jadzi, która z zaniedbanej i zakompleksionej kobiety na życiowym zakręcie przemieni się w czarującą i wielbioną przez tłumy telewidzów gwiazdę parkietu.
Jej partner na owym parkiecie to Cyprian – gasnąca gwiazda show-bussinesu, o której zapomniano tak szybko, jak szybko wcześniej pokochano. Mężczyzna próbuje za wszelką cenę ponownie zaistnieć w migoczącym od fleszy światku, z którego tak brutalnie został usunięty. Taniec z Jadzią na początku jest dla niego koszmarną drogą ku niesłusznie utraconej sławie „celebryta”. Szybko okaże się, że oboje tańczą zupełnie inny taniec niż ten telewizyjny. To taniec życia, w którym wzajemnie będą się odkrywać. I choć na ich drodze staną liczne przeszkody, a przede wszystkim obowiązkowy w takiej opowieści „czarny charakter”, czyli zazdrosna i złośliwa była kobieta Cypriana, cała opowieść – co zauważyć można naprawdę bardzo szybko – zmierza do ckliwego i oczywistego zakończenia, w którym znaczącą rolę odegra ostatni taniec… na dachu.
Fabicka portretuje poszczególne fazy przemiany kobiety, w której wieku rzekomo przemienić się nie sposób. Nieprzypadkowo dziecko Jadzi, jej przyjaciółki, nieszczęśliwie w niej zakochany sąsiad oraz tak jak ona walczący z kompleksami Cyprian sportretowani są szczegółowo i tworzą galerię bardzo wyrazistych postaci. Pośród nich bowiem i dzięki nim przede wszystkim tożsamość oszukanej przez życie kobiety zacznie kształtować się na nowo, gdy bohaterka odrzuci gruzowisko emocjonalnych zaszłości, kompleksów i marazmu, w jakie sama się wpędziła. Tytułowe „pójście w tango” stanie się dla Jadzi początkiem nowego życia. Życia, w którym zrozumie, jak wiele znaczy dla innych i jak dużo sama sobie ma do zaoferowania.
U Fabickiej przebudzenie głównej bohaterki będzie wieloaspektowe, a jego wiarygodność podkreśli taka konstrukcja fabularna, w której za zmianami w życiu Jadzi pójdą zmiany innych postaci. Co więcej, będą one od siebie w pewien sposób zależne i dość ciekawie będą się uzupełniać.
Na początku zaznaczyłem, że książka ubawiła mnie tak bardzo, iż nie śmiem jej krytykować, choć na co dzień nie gustuję w tego typu literaturze. Rodzaj humoru, jakim raczy czytelnika Fabicka, jest niepowtarzalny i pełen osobliwej prostoty. To, co dzieje się na kartach „Idę w tango”, jest nieustanną kpiną z pozornie patowych i nierozwiązywalnych sytuacji. Autorka poprzez śmieszność steruje zdarzeniami i w ośmieszaniu znajduje broń do walki z okrucieństwem świata. Przecież realia, w jakich żyje Jadzia i jej przyjaciele, to realia przeciętnego Polaka, któremu na co dzień daleko do śmiechu. Fabicka pozwala roześmiać się naprawdę. To ironiczna opowieść o tym, w jaki sposób bardzo prosto i przewidywalnie zaczarować zwyczajną i przewidywalną rzeczywistość wokół. Warto zatańczyć to specyficzne tango z Joanną Fabicką! Warto z uśmiechem na ustach obserwować, jak zmiany nadchodzą wtedy, kiedy wydają się niemożliwe.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
6 komentarzy:
Jakie to dziwne uczucie dowiedzieć się, że mężczyźnie podobała się lekka powiastka dla kobiet. Że się dobrze przy lekturze bawił. ;)) Tylko nie myśl, że wszystkie trzydziestolatki są równie nieskomplikowane. ;)
oooo, tego mi teraz trzeba! dzięki, Jarku :)
Bardzo mi się podoba Twoje spojrzenie na tą książkę. Fabicka wpisuje się w typ literatury z założenia lekkiej, przyjemniej. Literatury, która ma służyć rozrywce, czyli takiej, którą najłatwiej skrytykować przypisując jej łatkę bezwartościowego barachła. Tym czasem, jakkolwiek naiwne nie byłyby to książki, jakąś tam funkcję spełniają i mają swych odbiorców. Niestety większość krytyków tego nie rozumie (a rzecz ta tyczy się również filmów), spoglądają na takie czytadła z wyżyn swej mądrości, na siłę doszukując się w nich jakiś górnolotnych przemyśleń, a że takowych raczej w nich nie ma - więc jadą po tych nieszczęsnych czytadłach, jak po łysej kobyle. Popisują się swoją mądrością i elokwencją, tym czasem już na dzień dobry pokazują, że nie rozumieją podstawowych założeń gatunków. Wracając do Twojej recenzji - pokazałeś w niej, że o lekkiej literaturze można napisać mądrze bez dorabiania wokół niej ideologii i zżymania się nad jej niskim poziomem, a to rzadka umiejętność.
Dzięki za miłe słowa. Wziąłem tę książkę do ręki przede wszystkim, żeby się odstresować. Spełniła swoją rolę, pozwoliła mi odpocząć i trochę się pośmiać. I za to w podziękowaniu pozytywna recenzja, bez mądrzenia się :-)
I dokładnie po to czyta się taką literaturę Jarku :) Po co się snobić, że żyje się tylko Pamukiem, Lessing czy Kuczokiem skoro każdy raz na jakiś czas potrzebuje odrobiny rozrywki. Wtedy taka Fabicka jest jak znalazł :) Pozdrawiam
Prześlij komentarz