2009-02-07

"Droga do nieba" Erica Fischer

Himmelstrasse. Piekielna przestrzeń, w jakiej Żydzi żegnali się z życiem i doznawali ostatniego ziemskiego upokorzenia przed końcem ostatecznym, który czekał ich w obozie zagłady w Treblince. Upiorna "Droga do Nieba", na której pozbywano się resztek własnego człowieczeństwa. Erica Fischer przekracza w tej książce granicę własnej Himmelstrasse. Czy za nią czeka już nicość, która uwolni od przejmującego bólu kobietę, zmagającą się przez całe życie z poczuciem winy niekochanej córki? Czy uwolni od poczucia odtrącenia przez brata, przed wyobcowaniem i samotnością? Zgadzam się z Martą Mizuro, która recenzując tę książkę, napisała o trudności, jaką sprawić może czytelnicze mierzenie się z tak osobistym wyznaniem, jakim jest „Droga do nieba”. Podtytuł powieści („Historia rodzinna”) może wskazywać tylko jeden z kierunków interpretacyjnych tej mrocznej opowieści psychologiczno-egzystencjalnej. Piekielnie trudno pisać o tym wyznaniu. Piekielnie trudno było je z pewnością napisać. I chociaż opowieść dotyka problematyki Holokaustu, mówi o fizycznej i mentalnej zagładzie, nic nie zatrze wrażenia, jakie robi ostatnie zdanie tej książki, pokazujące wyraźnie, do czego sprowadza się wielowątkowa i dramatyczna historia, rodząca się niczym Feniks z popiołów wspomnień. Ta opowieść próbuje za wszelką cenę określić, nazwać i wyeksponować obecność. Fischer osiąga na pewno jeden cel. Pozostanie na zawsze w pamięci czytelnika.

Integralną całość z książką tworzą makabryczne rysunki; jeden od razu przejmuje i zastanawia, kiedy patrzy się na okładkę. Ich autorem jest brat Fischer, Paul. To od jego tajemniczego zniknięcia rozpoczyna się fascynująca spowiedź autorki. Paul od zawsze naznaczony był piętnem inności, od zawsze także w pamięci Fischer toczył specyficzną grę z życiem, którego celem było dla niego przede wszystkim zdążanie ku śmierci. Nie zatrzymały go w tym pędzie namiętnie czytywane lektury, nie był w stanie odnaleźć się w żadnej życiowej roli i jedyne, z czego mógł być zadowolony to spełnienie w opiece nad matką, dla której po śmierci męża stał się jedynym oparciem. Erica Fischer wchodzi w dość specyficzny dialog z Paulem, brat jest ważną częścią jej samej i w swym konfesyjnym uniesieniu autorka niejednokrotnie podkreśla zależność od niego. Mężczyzna od początku jest dla czytelnika zagadką. „Paul był mistrzem w udawaniu. Jego uśmiech, ukłony, uprzejmość, jego łagodny głos były w stanie wszystkich zwieść”. Przyjmowane przez niego w życiu pozy miały na celu doraźną ochronę przed traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa i młodości. Fischer opisuje, jak Paul był bity i poniżany przez ojca, jak uderzał głową w ścianę z bezsilności, jak toksyczny był jego związek z matką i jak silnie na jego dalsze życie położył się cień nieudanej próby samobójczej. Paul wydaje się być osią konstrukcyjną „Drogi do nieba”, ale wspomnienia Fischer obejmują wiele lat i dotyczą wszystkich najbliższych, od których nigdy nie zaznała ciepła i zrozumienia.

Dziadkowie przeżyli piękne życie i pożegnali się z nim w komorze gazowej Treblinki. Gdyby udało im się wyjechać z Polski, zatrzeć swe żydowskie korzenie, zrobić cokolwiek ze swym uporządkowanym i przewidywalnym życiem – może wówczas nie przeżyliby piekła ostatnich miesięcy i dni swego życia. Gdyby ojciec Fischer wyemigrował z kraju innym statkiem, storpedowanym i zatopionym przez Niemców, prawdopodobnie zamiast w australijskim Hay znalazłby się na dnie morza. Autorka podkreśla w swych wspomnieniach rolę przypadku; wyraźnie zaznacza, jak bardzo może boleć ironia losu i samą siebie umiejscawia w dziejach rodzinnych niejako przypadkowo. Kimże ona była dla matki? „Kiedy byłam dzieckiem, nazywała mnie Lalą, pewnie na wspomnienie małej, chorowitej angielskiej laleczki, jaką kiedyś byłam”. Kim dla Paula, skoro wspomina tylko jeden, jedyny moment autentycznej bliskości między nimi? Kim była dla swej kuzynki, która wybrała życie na Antypodach i kim jest dla samej siebie teraz, gdy coraz bardziej przeszkadzają zmarszczki na ciele i świadomość, iż brak potomka dokona wraz z jej śmiercią ostatecznej zagłady rodziny?

Erica Fischer w „Drodze do nieba” żegna się z tragicznie zmarłymi dziadkami; z ojcem, przy którego grobie nigdy się nie pojawiła; z matką, która odchodzi z poczuciem niesprawiedliwości i tajonego latami bólu do świata; wreszcie z Paulem, jakiego znała i Paulem, którego wizerunek psychologiczny tak subiektywnie kreśli na kartach swojej opowieści. To także książka o pożegnaniu samej siebie i przejmujący traktat o samotności i uczuciowym kalectwie. Nie ma w niej jednak ani jednego zbędnego słowa, nie ma manipulacji emocjami czytelnika. „Droga do nieba” w swej surowości jest jednocześnie książką, w której wrzenie uczuć jest nad wyraz wyczuwalne. To opowieść, o jakiej trudno jest pisać. Choćby dlatego, że odnosi się do indywidualnych przeżyć i jedynie próbuje nam te przeżycia opisać.

Wydawnictwo Czarne, 2009

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Czy książkę p. Fischer można zaliczyć do literatury niemieckiej czy bardziej do lit. austriackiej?