2009-02-12

"Listy do Trynidadu" Annika Idström

Takie książki jak „Listy do Trynidadu” dotykają, irytują i manipulują emocjami. Kiedy po lekturze kilkunastu stron zorientowałem się, z jak kostyczną strukturą mam do czynienia u Idström, pozostało mi tylko wrażenie, iż stoję cały czas poza opisywanymi zdarzeniami. Ten stworzony przez fińską autorkę dystans był paradoksalnie najsilniejszym atutem książki. Używam czasu przeszłego, albowiem zakończenie powieści bardzo mnie rozczarowało, rozbiło chyba mocniej niż lodowata wiwisekcja dusz bohaterów, popsuło przyjemność lektury pretensjonalną ckliwością i wyrazistym domknięciem fabuły. Jestem zły na Idström, że na ostatnich stronach zniszczyła ten misternie tkany ze słów labirynt psychologiczny. Zanim jednak doznałem rozczarowania, przeżyłem dość intensywnie wszystkie wcześniejsze zdarzenia i chciałbym nieco o nich napisać, bo mimo wszystko „Listy do Trynidadu” to książka, którą warto poznać.

Opowieść o tym, jak małżeństwo pewnych Finów ostatecznie popada w ruinę i o tym, co na gruzowisku gasnących uczuć może się narodzić, ustępuje psychologiczną głębią dokonaniu Eliny Hirvonen. Wspominam ubiegłoroczne wydanie „Przypomnij sobie” w doskonałym tłumaczeniu Iwony Kosmowskiej, albowiem pisarstwo Anniki Idström znajduje ze swą rodaczką wspólny mianownik, którym jest umiejętność kreślenia zawikłanych życiorysów przy jednoczesnym sugestywnym malowaniu przerażających pejzaży duchowych. Bez afektacji i słownych ozdobników – „Listy do Trynidadu” stanowią pomost do zrozumienia „Przypomnij sobie” i odwrotnie. W obu książkach mamy wyraziste portrety osobowości zaburzonych, zainfekowanych wirusami własnego egoizmu i bezradnością, która wynika z tego, iż bohaterowie książek nie są w stanie nazwać swoich emocji i rozmijają się z nimi. Czas jednak, by przyjrzeć się bliżej temu, co przedstawia Idström w swej powieści o wypieraniu i powrotach do tego, co wyparte.

Głównym bohaterem książki jest Seppo Sirén, zwykły fiński urzędnik, którego identyfikuje przede wszystkim numer ewidencyjny i o którego wartości świadczy liczba rozpatrzonych wniosków. Seppo wiedzie życie puste i pozbawione jakiejkolwiek emocjonalnej głębi. Jest, a jakby go nie było. Istnieje, a cały czas wydaje się zaprzeczać swemu istnieniu. W dość konwencjonalny sposób wchodzi w rolę męża, a potem ojca; w międzyczasie także próbuje być kochankiem. Każda rola jest dla niego wyzwaniem, z jakim musi się zmierzyć. W momencie składania przysięgi małżeńskiej Elisabet jego myśl jest następująca: „Nasze małżeństwo będzie udane, jeżeli zapewnię sobie osobny pokój”. Specyficznie rozwijająca się i dorastająca córka Ursula jest jakby kolejnym przedmiotem, który musi w świadomości Seppo znaleźć miejsce w jego uporządkowanym jak życie mieszkaniu. Kochanka mężczyzny to kobieta labilna, spłoszona, niepewna swej wartości i nadwrażliwa. Bohater wchodzi w role i automatycznie z nich wychodzi. Działa, a jednocześnie stoi w miejscu. Przeżywa coś i nic nie czuje jednocześnie. Dochodzi do tego jego przerażający minimalizm, o jakim świadczyć mogą choćby następujące słowa: „Jeśli nie oczekujesz niczego, to się nie rozczarujesz. Zaczynaj zawsze od zera, najlepiej z poziomu minusowego, a może spotka cię przyjemna niespodzianka”. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy Seppo wraz z rodziną wyjedzie na wypoczynek do Izraela.

Tutaj od razu nasuwa się jeden wyraźny trop interpretacyjny. Bohaterowie książki - toksyczne małżeństwo z nieszczęśliwym, odrzuconym dzieckiem - przeżyją metamorfozę po zmianie środowiska. Dzieje się zatem coś, czemu Seppo jest w gruncie rzeczy przeciwny. Wszystko ma dla niego bowiem swoją uporządkowaną strukturę, nic nie jest przypadkiem; dochodzi do tego jeszcze przekonanie, iż to, gdzie żyjemy, determinuje naszą wiedzę o świecie i o nas samych: „Z czarnego nie zrobi się białego, ani z białego czarnego. Jeśli mieszkaniec Północy będzie żył w Australii, to zachoruje na raka skóry, a jak kogoś z Ameryki Południowej przeniesie się do Jakomäki w Finlandii, to na pewno popełni samobójstwo”. Przemiana następuje zatem w chwili, gdy Seppo przestanie czuć chłód lodowatego fińskiego powietrza i będzie musiał zmierzyć się z izraelskim upałem. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż rozpad małżeństwa wejdzie w szczytową fazę właśnie w Izraelu, a nie w Egipcie czy Maroku (gdzie swego czasu wybrała się na wycieczkę Elisabet wraz z córką). Symbolika ziemi świętej jest w powieści bardzo istotna, ale równie ważne wydaje się być to, iż Idström zaczyna w pewnym momencie grać niejednoznacznościami, ukazując zagubienie bohaterów w formie coraz bardziej odrealnionych obrazków (przemiana Seppo w wilka, źródełko pojawiające się w miejscu, w jakim zakopana w piasku Ursula czekała na ojca). Dramat budowany więc będzie stopniowo i równie stopniowo tłumiony po to, by – jak już wspomniałem – w finale całkiem pozbawić tę prozę dramaturgii.

To trudna książka o kwestionowaniu własnych uczuć i o niszczącej sile emocji negatywnych. Książka, która obok furii i gniewu opisuje obojętność i marazm. Książka, która te elementy w genialny sposób łączy. W końcu książka, która wypala się sama w sobie tak, jak wygasały we mnie emocje z każdym akapitem zbliżającym do jej końca.

Wydawnictwo Punkt, 2002

3 komentarze:

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Takie książki jak „Listy do Trynidadu” dotykają, irytują i manipulują emocjami. --> świetnie podsumowałeś "Listy...". Pamiętam, że ta lektura nieźle mnie wymięła i cieszyłam się, że to już koniec, ale i że ją przeczytałam.

Jarosław Czechowicz pisze...

Obawiam się, że podobne uczucia będą Ci towarzyszyć przy lekturze Hirvonen.

Anonimowy pisze...

(poza tematem) kreativ blogger dla Ciebie :)