U progu lata otrzymujemy książkę osadzoną w letnim klimacie francuskiego zachodniego wybrzeża, ale jednocześnie książkę bardzo mroczną, smutną i chłodną. Debiut Marty Magaczewskiej nie oddziałuje tak silnie, by – jak to jest zapowiedziane we wstępie książki – zmienić czytelnika, ale historia może zaintrygować z kilku powodów, o których zaraz napiszę. „Zaćmienie” to jednak opowieść nazbyt patetyczna, chwilami pretensjonalna i - niestety – przewidywalna. To na pewno nie jest debiut roku, ale zapowiedź talentu, który być może rozwinie się w przyszłości. Magaczewska próbuje sugestywnie oddać nieuchwytną granicę, gdzie relacje męsko-damskie nabierają metafizycznego znaczenia. I myślę, że tej całej metafizyki obudowanej słownymi ornamentami i nazbyt dydaktycznie skoncentrowanej wokół współczesnego ujęcia danse macabre jest w „Zaćmieniu” za dużo, a sama historia poruszyć ma przede wszystkim problematyką egzystencjalną, ale wykład dany nam przez autorkę niekoniecznie jest przekonujący.
Marius Geert, urlopowany naukowiec, próbuje podczas wakacji w Bretanii ukończyć artykuł o mrocznym wpływie na ludzkie życie Plutona i o istocie tego tak bardzo oddalonego od źródła słonecznego światła obiektu. Któregoś dnia na opuszczonej plaży spotyka tajemniczą dziewczynę. Jej iluzoryczność podkreślana jest już od samego początku, bo bohaterka to symbol, to efemeryczna istota niosąca w sobie wolę nieistnienia, to kobieta-fantazja i kobieta-urojenie, a przecież tak wyraźnie osadzona w malowniczym bretońskim krajobrazie. Lydia Mortaire – bo tak przedstawia się Mariusowi dziewczyna – to uosobienie romantycznych bohaterek, które pojawiały się i znikały, by wywołać niepokój i zmuszać do myślenia nad życiem, tak zmienionym pod ich wpływem. Tożsamość Lydii to tajemnica. Jedna z wielu, przed jakimi stanie Geert, który coraz bardziej będzie się przywiązywać do kogoś, kto traktuje go z dystansem i nieczule. Naukowiec tak silnie przywiązany do życia i przekonany o tym, iż istota ludzka ponad wszystko stawia instynkt przetrwania, wędrując wraz z Lydią i odwiedzając z nią kolejne bretońskie miasteczka szybko przekona się, iż dziewczyna nie tylko jest zafascynowana śmiercią, ale także stanowi jej specyficzne uosobienie.
Relacje między mężczyzną a kobietą u Magaczewskiej to relacje pełne napięcia. Wynika ono z faktu, iż zderzają się ze sobą skrajnie różne osobowości. Jak tytułowe zaćmienie osłabia moc słońca, tak Lydia (Vivienne? Mara?) z czasem odbiera siły witalne, z których zapasem Marius Geert kroczy przez życie. W fabułę „Zaćmienia”, która przypomina chwilami wartką historię sensacyjną, wplatane są coraz to nowe rozmyślania na temat tego, czym jest śmierć i dlaczego można jej pragnąć. Bretoński klimat podkreślony jest przez postać Ankou, uosobienie śmierci w kulturze, którą Magaczewska próbuje przybliżyć, nauczona kilkoma życiowymi doświadczeniami z dwóch dłuższych pobytów na zachodzie Francji. Podróże Mariusa i Lydii to próby podążania drogą Ankou; próby wyjaśniania tego, w jaki sposób odbywa się mroczna podróż z krainy życia do krainy śmierci. Podróże te odbywamy wraz z bohaterami, a narzędziem, jakim autorka posługuje się dla ukazania wspomnianych napięć podczas nich, jest język. Język próbuje wyrazić to, co niewyrażalne i nazwać to, czego nazwać nie można. W języku, komunikacji między Lydią a Mariusem widzimy dramatyczne napięcie, które kumuluje się praktycznie do ostatniej strony książki. Między słowami i między żywiołowością Mariusa a pustką i chłodem Lydii ukryta jest zagadka stawania się człowiekiem i doświadczania bólu własnej egzystencji.
Bólu tego jest bardzo dużo. Psują wrażenie fragmenty pamiętnika bohaterki, przesycone nieznośną egzaltacją - dopełnienie tego, czego dowiadujemy się o dziewczynie wraz z poznającym ją Mariusem. O bólu istnienia traktuje pełna niewiadomych biografia bohaterki i jej sposób odbierania świata, ale najbardziej bolesne wydaje się to, iż przeżywając swe udręki Lydia tak silnie skupia się na sobie, że nie potrafi już ogarnąć tego, co inne, nie jej. A przecież mogłaby to być książka o autentycznym doświadczaniu inności i dramaturgia mogłaby być bardziej wyrazista i przekonująca.
Magaczewska starała się napisać książkę niebanalną i taką też może się wydawać „Zaćmienie”. W gruncie rzeczy, choć wyróżnia tę opowieść sposób budowania napięcia i naprawdę przekonujący obraz sennej i malowniczej Bretanii, historia o życiu i śmierci, o związkach między nimi, o odkrywaniu egzystencjalnych tajemnic w pozornie zwyczajnych relacjach chłodnej kobiety i zafascynowanego nią mężczyzny to opowieść, która na polskim rynku wydawniczym raczej się nie wybije.
Wydawnictwo JanKa, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Marius Geert, urlopowany naukowiec, próbuje podczas wakacji w Bretanii ukończyć artykuł o mrocznym wpływie na ludzkie życie Plutona i o istocie tego tak bardzo oddalonego od źródła słonecznego światła obiektu. Któregoś dnia na opuszczonej plaży spotyka tajemniczą dziewczynę. Jej iluzoryczność podkreślana jest już od samego początku, bo bohaterka to symbol, to efemeryczna istota niosąca w sobie wolę nieistnienia, to kobieta-fantazja i kobieta-urojenie, a przecież tak wyraźnie osadzona w malowniczym bretońskim krajobrazie. Lydia Mortaire – bo tak przedstawia się Mariusowi dziewczyna – to uosobienie romantycznych bohaterek, które pojawiały się i znikały, by wywołać niepokój i zmuszać do myślenia nad życiem, tak zmienionym pod ich wpływem. Tożsamość Lydii to tajemnica. Jedna z wielu, przed jakimi stanie Geert, który coraz bardziej będzie się przywiązywać do kogoś, kto traktuje go z dystansem i nieczule. Naukowiec tak silnie przywiązany do życia i przekonany o tym, iż istota ludzka ponad wszystko stawia instynkt przetrwania, wędrując wraz z Lydią i odwiedzając z nią kolejne bretońskie miasteczka szybko przekona się, iż dziewczyna nie tylko jest zafascynowana śmiercią, ale także stanowi jej specyficzne uosobienie.
Relacje między mężczyzną a kobietą u Magaczewskiej to relacje pełne napięcia. Wynika ono z faktu, iż zderzają się ze sobą skrajnie różne osobowości. Jak tytułowe zaćmienie osłabia moc słońca, tak Lydia (Vivienne? Mara?) z czasem odbiera siły witalne, z których zapasem Marius Geert kroczy przez życie. W fabułę „Zaćmienia”, która przypomina chwilami wartką historię sensacyjną, wplatane są coraz to nowe rozmyślania na temat tego, czym jest śmierć i dlaczego można jej pragnąć. Bretoński klimat podkreślony jest przez postać Ankou, uosobienie śmierci w kulturze, którą Magaczewska próbuje przybliżyć, nauczona kilkoma życiowymi doświadczeniami z dwóch dłuższych pobytów na zachodzie Francji. Podróże Mariusa i Lydii to próby podążania drogą Ankou; próby wyjaśniania tego, w jaki sposób odbywa się mroczna podróż z krainy życia do krainy śmierci. Podróże te odbywamy wraz z bohaterami, a narzędziem, jakim autorka posługuje się dla ukazania wspomnianych napięć podczas nich, jest język. Język próbuje wyrazić to, co niewyrażalne i nazwać to, czego nazwać nie można. W języku, komunikacji między Lydią a Mariusem widzimy dramatyczne napięcie, które kumuluje się praktycznie do ostatniej strony książki. Między słowami i między żywiołowością Mariusa a pustką i chłodem Lydii ukryta jest zagadka stawania się człowiekiem i doświadczania bólu własnej egzystencji.
Bólu tego jest bardzo dużo. Psują wrażenie fragmenty pamiętnika bohaterki, przesycone nieznośną egzaltacją - dopełnienie tego, czego dowiadujemy się o dziewczynie wraz z poznającym ją Mariusem. O bólu istnienia traktuje pełna niewiadomych biografia bohaterki i jej sposób odbierania świata, ale najbardziej bolesne wydaje się to, iż przeżywając swe udręki Lydia tak silnie skupia się na sobie, że nie potrafi już ogarnąć tego, co inne, nie jej. A przecież mogłaby to być książka o autentycznym doświadczaniu inności i dramaturgia mogłaby być bardziej wyrazista i przekonująca.
Magaczewska starała się napisać książkę niebanalną i taką też może się wydawać „Zaćmienie”. W gruncie rzeczy, choć wyróżnia tę opowieść sposób budowania napięcia i naprawdę przekonujący obraz sennej i malowniczej Bretanii, historia o życiu i śmierci, o związkach między nimi, o odkrywaniu egzystencjalnych tajemnic w pozornie zwyczajnych relacjach chłodnej kobiety i zafascynowanego nią mężczyzny to opowieść, która na polskim rynku wydawniczym raczej się nie wybije.
Wydawnictwo JanKa, 2010
7 komentarzy:
tytuł prawie jak "Zmierch" - to daje szanse na sukces! :>
witam panie Jarku,
przejrzalem recenzje i komentarze pod nimi na tej stronie. dodatkowo, co może cię zdziwić, kojarze cię nawet z recenzją New romantic Zygmunta, opublikowaną w jakimś piśmie (nazwy sobie teraz nie przypomne). mój komentarz nie jest do książki Zaćmienie (jej nie czytałem) a do komentarzy:
czy nie zastanowiło cię kiedyś to, że komentarze do twoich recenzji są w 99% pozytywne? Każdego przekonujesz lub zniechęcasz do lektury,a przynajmniej można tak sądzić. naprawdę niewiele osób się nie zgadza z twoim zdaniem o książce. twoja krytyka lieracka nie wywołuje burzy skrajnych emocji, tylko grad braw.
poza tym, recenzje tutaj mają podobną strukturę wygładzoną i niezbyt zaskakującą. czy powtarzalność nie jest nudna? (Czytałeś "Książki najgorsze" Barańczaka?) Przyznaję, że pracowitość, systematyczność w pisaniu jest u ciebie niezwykła!!! pewnie takiej nie osiągnę.niestety.
może nie powinienem się temu wszystkiemu dziwić i zadawać Ci pytania, ale sam wiesz jak to jest, gdy człowieka na coś najdzie...
więc co myślisz o tym blogasku od tych stron, o których napisałem powyżej?
pozdrawiam serdecznie,
Tymoteusz Milas
Tymoteuszu, recenzję "New Romantic" opublikowałem na łamach "Portretu".
Nie zgodzę się z Tobą, że aż taki procent komentarzy pod moimi recenzjami to komentarze pozytywne. Zazwyczaj są albo krytyczne albo jest ich niewiele. Pewnie to moja wina, bo nie odnoszę się do nich, gdyż wychodzę z założenia, iż w recenzji zawieram wszystko to, co mam do powiedzenia o książce. Niemniej czytam wszystkie głosy i cenię je sobie, zwłaszcza konstruktywną krytykę.
Co do formy... Każdy ma swój styl pisania, sposób budowania tekstu. Czasami tego nie kontroluję, ale tak, formalnie teksty są do siebie podobne. Jeśli uważniej przejrzysz blog, znajdziesz także recenzje inne, oryginalne, zainspirowane strukturą recenzowanej książki.
Pozdrawiam i liczę na szczere krytyczne komentarze, żeby zmniejszyć statystykę procentową pozytywnych :-)
O Jezu, zupełnie nie nadążam za Tobą. Dopiero przeczytałam Żonę Adama, byłam nawet na spotkaniu i jestem zachwycona Moniką Rakuzą i zawiedziona książką. Bardzo słuszna poglądowo, bardzo papierowa i bardzo stereotypowa. To jest chyba choroba współczesnej literatury polskiej, jak masz coś do powiedzenia w książce, to najlepiej napisz wprost, po co budować dodatkowe światy i męczyć opisami, a jak czytelnik nie zrozumie? Może lepiej nie ryzykować? A może to dotkliwy brak warsztatu. Sama się tym zamartwiam, brakami, chodzeniem na skróty i nawet recenzjami w których pisze się tylko "o czym jest książka", a nie jak jest napisana (nie bierz tego, broń Boże do siebie). Swoją drogą, to śmieszne, że obie napisałyśmy w tym samym czasie prawie takie same zakończenia, symptomatyczne pewnie. No i się oczywiście wkurwiłam z tego powodu ;)) No to tyle, sorry, że się tak spóźniam z refleksjami ale nie przerabiam tak szybko jak Ty. Jadę na wakacje, nie zabieram książek polskich pisarzy ze sobą. Zajrzę tu po powrocie i dowiem się co nowego.
Pozdrawiam bardzo, bardzo
-K.
Kaju, rozbawił mnie Twój post, ale i wiele w nim prawdy
:-)
Udanych wakacji, z jak najmniejszą ilością neurotycznych przeżyć.
Jarek
Dziękuję za recenzję.
Marta Magaczewska
Kto nie czytał "Zaćmienia" niech nie żałuje. Być może kiedyś autorka napisze coś innego, coś sensownego. Póki co nie powinna pokazywać swoich wypocin czytelnikom. Bezpowrotnie straciłam dwa wieczory na tego gniota. Czy można żądać od autora zadośćuczynienia za stracony czas? Niechby skosiła mój trawnik przed domem, może chociaż to potrafi...
Prześlij komentarz