2017-10-30

„Rdza” Jakub Małecki

Wydawca: Sine Qua Non

Data wydania: 27 września 2017

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Uciekając

Bałem się tej książki. Wiedziałem dobrze, jakie historie potrafi serwować Jakub Małecki. Zdawałem sobie sprawę, że ponownie wnika w takie spektrum problemów, w którym czuje się dobrze i które usiłuje wyrazić w inny sposób. Bałem się, że to będzie kolejna książka o opresji i wchodzeniu w stan beznadziejnego zawieszenia między życiem a śmiercią. Że o tej śmierci będzie dużo, bo to nie tyle obsesyjne u Małeckiego, ile za każdym razem kunsztownie inne – umrzeć można przypadkiem, nagle, ale w każdej śmierci jest konfesyjny ton czułości. Tak więc „Rdzę” otwierałem z niepokojem, czy uniosę tę książkę i czy uda mi się z niej wydobyć coś innego, czym Małecki zaskoczy. Można zadać sobie pytanie o to, czy pisarz niuansuje ludzkie cierpienie – i w tym znaczeniu każda jego kolejna książka jest inna, autor nie pisze wciąż tej samej – czy też przechyla się ku niebezpiecznej granicy epatowania tym cierpieniem, a wówczas z całą stanowczością można zarzucić mu wtórność. „Rdza” stawia wiele pytań i potrafi zirytować. Mnogość bohaterów z ich troskami i okaleczonym życiem wewnętrznym staje się momentami nie do zniesienia i każe pytać o celowość takiego zabiegu. Małecki wie, jak rozegrać tę powieść, bo to trochę literacka szarada, trochę symboliczny kalambur, a trochę też rzecz w konwencji serialowej, gdy wypadamy z rozdziału w kluczowym momencie, by na ciąg dalszy chwilę poczekać.

„Rdza” jest uczciwie i zręcznie napisaną opowieścią o ucieczkach albo tendencjach ucieczkowych. O tym, że człowiek nazbyt łatwo chce pozbyć się balastu wspomnień lub rodzinnej traumy, rozumiejąc ucieczkę w bardzo dosłownym sensie. Zmiana miejsca do życia nie zmienia stosunku do niego. Miejsca zabiera się ze sobą w długą podróż. A tutaj tym miejscem stanowiącym pewne opresyjne centrum wszechświata są Chojny – tuż obok miejsca, gdzie w czasie wojny palono ludzi, i obok torów kolejowych, które połączą dwójkę przyjaciół na całe życie. „Rdza” to także historia o tym, jak można żyć, by nie tonąć w rozpaczy wiecznego żałowania. Niby bez happy endu, a jednak inna niż „Dygot” czy „Ślady”. W nowej powieści Małeckiego pojawia się motyw determinacji i konsekwencji w działaniu. One potrafią życie uporządkować, ale też zrujnować. Więcej jest jednak o tych przejawach życia, które czynią je urozmaiconym. Dlatego odetchnąłem z ulgą, bo mimo wszystko Małecki mnie nie przytłoczył i nie stał się wtórny. Potrafi opowiadać historie w wypracowanym, zgrabnym stylu. Umiejętnie nad tym panuje. Zaskakuje czytelnika i mimo wszystko wciąż na nowo mówi coś oryginalnego o ludzkich ułomnościach. Pochyla się nad tymi, którzy nie potrafią ich wyrazić.

Szymkowi kończy się świat, kiedy chłopiec ma siedem lat. Jego babce w tym samym wieku też się skończył, ale na nieco innych zasadach. Tośka i Szymek w tym samym wieku poznali, czym jest życiowy chaos. Ją dopadła wojna i nie pozwoliła przez sześć lat pójść do drugiej klasy. Jego wiadomość o nagłej śmierci rodziców doprowadziła na skraj całkowitej obojętności, bo najpierw straciło sens opiekowanie się królikami, a w szybkim czasie wszystko inne, w tym wzbudzanie w sobie chęci, by cokolwiek w życiu zmienić. Życie jednak nie staje w miejscu i Jakub Małecki portretuje dwie pozornie zupełnie inne od siebie osobowości, które muszą pogodzić się z upływem czasu. Tośka pozostała zamknięta w czasie, w którym poznała kogoś, kto stał się treścią jej życia, nie potrafiąc żyć swoim. Szymek z odejściem rodziców traci tę pewność trwania, pewność codzienności i jej kształtów. Zacznie uciekać, czyli zdobędzie się na coś, na co nigdy nie miała siły Tośka. Tyle że ona doskonale wie, iż sama wyznaczy sobie kres życia, a Szymek rozpaczliwie dusi się w jego pustce i tej ciągłości, która nie może się skończyć.

Perypetie Szymka przypominają trochę te wszystkie chłopackie opowieści, w których siła pięści na przemian z siłą woli porządkują lub degradują rzeczywistość. W tej Szymka więcej miejsca niż dla babki jest dla jego przyjaciela. Budzik robi coś, za co Szymek powinien być wdzięczny. Być może zmusza się do tego, by odwdzięczyć się po latach, ale najciekawsze jest to intensywne „pomiędzy”, albowiem śledzenie relacji obu chłopców wydaje się najciekawsze w tej powieści.

Wprowadzenie kostiumu wojennego z całą grozą umierania i niebezpieczeństw jest już, przyznajmy szczerze, we współczesnej literaturze polskiej chwytem bardzo ogranym. W związku z tym opowieść inicjacyjna, w której Tośka rozpoznaje kolejne pęknięcia i absurdy swojego istnienia, staje się dość statyczna i w pewnych momentach okrutnie przewidywalna. Dużo ciekawsza jest sfera emocji bohaterki, do której mamy ograniczony dostęp, a którą stygmatyzuje relacja z Niewidzialnym Człowiekiem – kochankiem i punktem odniesienia na całe życie, do każdego rodzaju decyzji i działania Tośki. Tej Tośki, która tak jak matka poświęcała więcej czasu kochankowi, a córkę odstawiła na boczny tor. Na tym głównym Szymek i Budzik bawią się metalowymi przedmiotami. Uciekając z nasypu kolejowego, usłyszą w oddali strzał…

U Małeckiego ktoś kompulsywnie chce opuścić Chojny, ale te Chojny do niego wracają. Ktoś całe życie przeżył w wiosce, a okazuje się, że jedna krótka podróż sprzed lat kazała wynieść się mentalnie z miejscowości. Szymek ma więcej możliwości niż Tośka w jego wieku. Czasy się zmieniły, ale ludzkie rozpacz i bezradność pozostały takie same. Małecki dyskretnie sugeruje, że są wartości i emocje, do których można się odnieść jako do czegoś stałego, ale jego bohaterowie są tak przytłoczeni różnymi rodzajami cierpienia, że tylko nieliczni są w stanie przełamać bierność i zwyczajnie stać się panami swego istnienia. Albo śmierci. Bo nie ma jej może tak wiele jak w poprzednich książkach Jakuba Małeckiego, ale śmierć niesie w sobie specyficzne wyzwania dla żyjących. Ktoś umrze, by inny zrozumiał coś w perspektywie, która nigdy nie była dana. Ktoś tęskni i w tęsknocie zapada się w sobie. Ktoś inspiruje się czymś, by wydobyć się z miejsca, w którym tylko się umiera, a przed śmiercią wiedzie przewidywalne, szare życie. „Rdza” to bardzo mądra opowieść o ludzkich decyzjach, ale także o stuporze, który uniemożliwia ich podjęcie. W dużo większym stopniu bohaterowie tej powieści są zdeterminowani, by coś zmienić, niż ci z „Dygotu”. To jednak nie jest narracja ku pokrzepieniu serc. Jest nią w niewielkim stopniu. Nadzieja pojawia się w zasadzie już na końcu, a wcześniej odczytujemy różne odcienie wyobcowania, z którym można sobie radzić tylko w jeden sposób – zbliżyć się do drugiego człowieka.

„Rdza” to historia kobiety, która pokochała tylko jednego nieszczęśliwego człowieka, i dorastającego mężczyzny, któremu dane jest pomóc drugiemu równie nieszczęśliwemu. Jakub Małecki zgrabnie operuje tytułowym słowem, bo rdzę niosą w sobie wszyscy i każdy na swój sposób radzi sobie z jej ciężarem w sobie. Myślę, że autor „Dygotu” konsekwentnie i pełnym przekonaniem opowiada o tych aspektach ludzkiego istnienia, nad którymi wstydzimy się lub krępujemy pochylić z uwagą. „Rdza” to powieść o tym, jak trudno jest ruszyć w świat, i o świecie, który potrafimy zamknąć w sobie, niezdolni do ucieczki, niezdolni do zmiany. W niektórych momentach naprawdę wzrusza i za to wzruszenie jestem autorowi wdzięczny.

2 komentarze:

Sylwia (nieperfekcyjnie.pl) pisze...

W takim razie widzę, że prawdopodobnie będę zachwycona. Na półce czeka i "Rdza", i "Ślady", także... będzie się działo. ;-)

Viper pisze...

Warto podkreślić, że Małecki posługuje się zwartą, skondensowaną frazą, bez zbędnych didaskaliów. To coraz rzadsze zjawisko w czasach mody na powieściowe "cegły" (vide nowy Żulczyk).