PATRONAT MEDIALNY
Tomasz Białkowski w swojej prozie prowadzi swoiste rodzinne rozgrywki i widać to wyraźnie już w jego poprzedniej powieści „Zmarzlina”, dzięki której sporo można zrozumieć podczas lektury najnowszej pozycji – pozornie tylko poruszającej kwestię ruchu. „Teoria ruchów Vorbla” to nie tyle przewrotna – jak wyraził się o niej sam autor, ale przede wszystkim przepełniona bólem niespełnienia i poczuciem krzywdy powieść, a takie uczucia obecne są w bardzo wielu rodzinach. Tak czy owak Białkowski wchodzi w sam środek rodzinnego piekła, z którego nie można się wydostać, bo kiedyś tam przestało się mówić prawdę, przestało się chcieć być obok siebie, kochać się…
„W życiu jest ważne, żeby wszystko miało swoją nazwę. Wtedy łatwiej iść przez nie.” Ojciec Seweryna Vorbla (głównego bohatera tej książki), Andrzej snuje tę refleksję, wiedząc że żona go nie kocha, że wymarzył sobie projekt wieży, której konstrukcja stała się źródłem tragedii. Warto się jej przyjrzeć nie tylko dlatego, życie Jędrka będzie przegrane, a życie jego syna Seweryna nawet jeszcze bardziej, chociaż nie zginie z własnej ręki. Bardzo trudno nazwać u Białkowskiego relacje między bohaterami: wspomnianym Sewerynem a jego żoną, relacje Agnieszki i jej matki, Seweryna z synem. To rodzina, w której pełno jest kochanek, wielbicielek, ludzi rekompensujących uczucia, których rodzina Vorblów nie może z siebie wykrzesać. Rodzina wewnętrznie pusta, zamarznięta (że pozwolę sobie nawiązać do poprzedniej książki autora), rodzina bolesna i wciąż oddalająca się od siebie.
Ludzie w tej książce poddani zostają specyficznej teorii ruchu. „Pojedyncza trajektoria cząsteczki może być dziwaczna, może składać się z samych zygzaków, ale zbiorowe zachowanie bardzo wielu cząsteczek da się dobrze opisać”. Białkowski mierzy więc nieco wyżej, czyli opisuje Seweryna ze swą oschłością i pokładami miłości kumulowanymi w stosunku do psa. Opisuje artystyczną, niespokojną duszę Agnieszki, zwiedzioną potrzebą nowych wrażeń tak bardzo, że ląduje w łóżku z zagraniczną prostytutką. O wędrowaniu do różnych łóżek jest w powieści sporo zatem tę kwestię można w tym momencie zamknąć. Wróćmy do roli, jakiej podejmuje się Białkowski. Potrafi sprytnie podejrzeć relacje Rajmunda, syna Seweryna z jego szaloną żoną Klaudią, pseudoaktywistką ekologiczną. Jest także niesamowicie wyrazista postać Moniki, matki Agnieszki, wciąż trzymanej z dala od małżeństwa Seweryna i Agnieszki. Monika porzuca życie, ale żyje w nim dalej… Los spowoduje, że te wszystkie zygzaki zbiorą się razem i …
Seweryn Vorbl dręczony jest dodatkowo dwiema sprawami i trudno orzec, która jest dla niego bardziej ciężka. Po pierwsze kompleks i niechęć do swojej pracy - jako profesor fizyki, w której to roli czuje typowy syndrom wypalenia zawodowego. Druga, istotniejsza kwestia, to jego choroba. Nieprzypadkowo na niej koncentruje się klamrowa kompozycja tej powieści. Możemy zatem przyglądać się specyficznemu rozpadowi Seweryna lub też skupić się na jakiejkolwiek (nawet niewymienianej tu przeze mnie postaci) i identyfikować się z nią, ułatwiając sobie lekturę.
Tomaszowi Białkowskiemu bynajmniej nie chodzi o los ludzi. On tym ludziom przygląda się jakby od środka i próbuje zrozumieć, co przez lata się stało, iż pomiędzy nimi, rozsypanymi i trudnymi do opisania cząsteczkami, panuje wieczna zmarzlina…
Wydawnictwo JanKa, 2011
Tomasz Białkowski w swojej prozie prowadzi swoiste rodzinne rozgrywki i widać to wyraźnie już w jego poprzedniej powieści „Zmarzlina”, dzięki której sporo można zrozumieć podczas lektury najnowszej pozycji – pozornie tylko poruszającej kwestię ruchu. „Teoria ruchów Vorbla” to nie tyle przewrotna – jak wyraził się o niej sam autor, ale przede wszystkim przepełniona bólem niespełnienia i poczuciem krzywdy powieść, a takie uczucia obecne są w bardzo wielu rodzinach. Tak czy owak Białkowski wchodzi w sam środek rodzinnego piekła, z którego nie można się wydostać, bo kiedyś tam przestało się mówić prawdę, przestało się chcieć być obok siebie, kochać się…
„W życiu jest ważne, żeby wszystko miało swoją nazwę. Wtedy łatwiej iść przez nie.” Ojciec Seweryna Vorbla (głównego bohatera tej książki), Andrzej snuje tę refleksję, wiedząc że żona go nie kocha, że wymarzył sobie projekt wieży, której konstrukcja stała się źródłem tragedii. Warto się jej przyjrzeć nie tylko dlatego, życie Jędrka będzie przegrane, a życie jego syna Seweryna nawet jeszcze bardziej, chociaż nie zginie z własnej ręki. Bardzo trudno nazwać u Białkowskiego relacje między bohaterami: wspomnianym Sewerynem a jego żoną, relacje Agnieszki i jej matki, Seweryna z synem. To rodzina, w której pełno jest kochanek, wielbicielek, ludzi rekompensujących uczucia, których rodzina Vorblów nie może z siebie wykrzesać. Rodzina wewnętrznie pusta, zamarznięta (że pozwolę sobie nawiązać do poprzedniej książki autora), rodzina bolesna i wciąż oddalająca się od siebie.
Ludzie w tej książce poddani zostają specyficznej teorii ruchu. „Pojedyncza trajektoria cząsteczki może być dziwaczna, może składać się z samych zygzaków, ale zbiorowe zachowanie bardzo wielu cząsteczek da się dobrze opisać”. Białkowski mierzy więc nieco wyżej, czyli opisuje Seweryna ze swą oschłością i pokładami miłości kumulowanymi w stosunku do psa. Opisuje artystyczną, niespokojną duszę Agnieszki, zwiedzioną potrzebą nowych wrażeń tak bardzo, że ląduje w łóżku z zagraniczną prostytutką. O wędrowaniu do różnych łóżek jest w powieści sporo zatem tę kwestię można w tym momencie zamknąć. Wróćmy do roli, jakiej podejmuje się Białkowski. Potrafi sprytnie podejrzeć relacje Rajmunda, syna Seweryna z jego szaloną żoną Klaudią, pseudoaktywistką ekologiczną. Jest także niesamowicie wyrazista postać Moniki, matki Agnieszki, wciąż trzymanej z dala od małżeństwa Seweryna i Agnieszki. Monika porzuca życie, ale żyje w nim dalej… Los spowoduje, że te wszystkie zygzaki zbiorą się razem i …
Seweryn Vorbl dręczony jest dodatkowo dwiema sprawami i trudno orzec, która jest dla niego bardziej ciężka. Po pierwsze kompleks i niechęć do swojej pracy - jako profesor fizyki, w której to roli czuje typowy syndrom wypalenia zawodowego. Druga, istotniejsza kwestia, to jego choroba. Nieprzypadkowo na niej koncentruje się klamrowa kompozycja tej powieści. Możemy zatem przyglądać się specyficznemu rozpadowi Seweryna lub też skupić się na jakiejkolwiek (nawet niewymienianej tu przeze mnie postaci) i identyfikować się z nią, ułatwiając sobie lekturę.
Tomaszowi Białkowskiemu bynajmniej nie chodzi o los ludzi. On tym ludziom przygląda się jakby od środka i próbuje zrozumieć, co przez lata się stało, iż pomiędzy nimi, rozsypanymi i trudnymi do opisania cząsteczkami, panuje wieczna zmarzlina…
Wydawnictwo JanKa, 2011
2 komentarze:
To nie pierwsza recenzja tej książki która czytam. Każda jest zachęcająca, więc chyba muszę z panem Białkowskim poznać się bliżej.
Warto przeczytać. Nie jest to łatwa literatura, ale zmusza do zastanowienia się na ludzkimi kolejami losu.
Prześlij komentarz