2012-09-28

"Niewidzialni" Mateusz Marczewski

Dobrze, że po raz kolejny wydaje się ciekawe książki. Reportaż Mateusza Marczewskiego przed czterema laty umknął mojej uwadze i dopiero teraz mogłem się nad nim pochylić w skupieniu. Jest nad czym. To opowieść o rdzennych mieszkańcach Australii, którzy byli tam od zawsze i o białych Australijczykach, jacy po pojawieniu się na nie swojej ziemi, szybko wprowadzili swoje prawa i kazali Aborygenom ich przestrzegać. To opowieść o ludziach, którzy są dla siebie tak przejmująco obojętni, że autor pokusił się nawet o tytułowy zwrot „niewidzialni”. Problematyka podzielonego społeczeństwa Australii będzie opisana językiem niezwykłym jak na reportaż, bo pełnym subtelności, metafor, intrygujących symboli i ogólnie w tendencji nie mówienia o niczym wprost. Obcując z prozą Marczewskiego, próbujemy nie tyle zrozumieć problem braku porozumienia między rdzenną a napływową ludnością australijską, co przede wszystkim czytamy o niezwykłym, trudnym do ujęcia w słowach, pięknie kontynentu – zasiedlonego przecież głównie po brzegach, a centralnie palonego słońcem, które zostawia w buszu ślady nieprzemijającego piękna dzikiej przyrody.

Właśnie tam, na bezkresnych pustyniach środkowej Australii narodzili się z Nicości ci, którzy teraz nie roszczą sobie prawa do tego, by anglojęzyczni imigranci uznawali, że to oni są gośćmi. Biali nie widzą w Aborygenach żadnej niezwykłej egzotyki, nie szanują ich i nie próbują zrozumieć. Kogo mają rozumieć? „Aborygeni są jak dzieci. Jak porzucone i bezprizorne skurwysyny, które w mieście rzucą w ciebie butelką za nic – tak dla echa rozbijanego szkła (…) Śmierdzą i chodzą grupami jak ciemny, ale silny gatunek budzący jednocześnie strach i politowanie”. Lepiej omijać takich szerokim łukiem. Lepiej ich nie widzieć, skoro nie dają się dopasować do nowych, obowiązujących norm. Niech staną się niewidzialni. Bo kiedy ich nie widać, problemów także nie ma.

Przecież żeby poznać Aborygenów potrzeba nie lada wysiłku, czasu i przede wszystkim chęci. Są w Australii od zawsze. Tymczasem? „Niewiele o nich wiadomo. Ich mity i pieśni poznano, ich kosmogonia została już dawno rozpisana. (…) Nie udało się, jak na razie, rozpoznać ich mentalności – prozaicznego innego oglądu świata”. Marczewski próbuje to zrobić jakby za białych Australijczyków, którym się nie chce. Jego opowieść jest próbą docierania tam, gdzie dotrzeć nie sposób. Bo przecież bardzo trudno zrozumieć aborygeńskie zwyczaje – np. to, że nie patrzą w oczy podczas rozmowy lub to, iż mają upodobanie do gromadzenia rzeczy zbędnych – kiedy są one tak dalekie od tak zwanych kultur cywilizacji. Australijska kultura „cywilizacji” białych to polowania na Aborygenów początkiem XX wieku czy też odbieranie dzieci ze związków mieszanych, by małych Aborygenów wyzuć z ich tradycji, całkowicie niepojętej i innej od tego, jak nakazują żyć współczesne wzorce. Marczewski podkreśla wrogość i przemoc, ale to chyba nie ona w jego odczuciu jest największym problemem. Autor sugeruje, że niemożność dogadania się, przekroczenia granic kulturowych współcześnie uniemożliwia zwyczajna obojętność i bierność w relacjach ludzi, którzy najchętniej nie widzieliby się nawzajem.

„Niewidzialni” to reportaż poetycko zadawanych pytań i unikania odpowiedzi. Znajdziemy się wśród aborygeńskich legend i opowieści, poznamy magię aborygeńskiego malarstwa, odkryjemy rolę żałobnych pali czy też przeżyjemy niezwykłą chwilę, jaką jest zmysłowy taniec, któremu poddaje się Aborygenka, zaś jej ciało staje się wtedy dziełem sztuki. Autor zwraca uwagę na niuanse i w nich próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie o to, co czują Aborygeni. Nie są przecież zbyt wylewni, to bardziej ich sztuka oddaje nastroje. Wielu jest zwyczajnie mało sympatycznych, a niektórzy reagują agresywnie, jak australijscy biali zresztą. Marczewski znajduje się zatem między przysłowiowym młotem a kowadłem; na ziemi, która pamięta wszystko i której pamięć obejmuje głównie wieki Aborygenów. Bo oni są panami Australii. Tyle tylko, że obecnie wolą apatię i oddalenie od innych, gdyż walczyć nie ma o co.

Mateusz Marczewski w swych rozważaniach o dwóch grupach ludzi, którzy nawzajem nie są w stanie się przeniknąć, zwraca uwagę na współczesne wypaczenie pojęcia równości. Australijska równość bowiem to identyczność. Aborygeni kolorem skóry, strojem, zwyczajami i językiem nie są w stanie i nie chcą być jednością z białymi. Tym samym nie ma równości, bo przecież tylko tacy sami ludzie mogą być jednakowo traktowani.

Autor „Niewidzialnych” dokonał rzeczy prawie niemożliwej. Udało mu się na chwilę wejść do hermetycznie zamkniętego świata, gdzie na pewno żaden biały nie może się znaleźć. Marczewski ledwie dotyka tego, co jest prawdziwą naturą Aborygena. Przy okazji zwiedza Australię, chłonie jej spalone słońcem, bezkresne przestrzenie; szuka punktu zaczepienia, by niewidzialnych naszkicować grubą kreską tak, by można ich zauważyć i choć trochę zrozumieć.

Wydawnictwo Czarne, 2012

1 komentarz:

Anne18 pisze...

Czuję się zachęcona do lektury. Zapraszam do zapoznania się z moimi recenzjami.