Wydawca: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 9 lipca 2013
Liczba stron: 406
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 32 zł
Tytuł recenzji: Małomiasteczkowa groza
Wszyscy, którzy oczekiwali
polskiej odpowiedzi na "Trafny wybór" J.K.Rowling, poczują się chyba
usatysfakcjonowani. Katarzyna Pisarzewska w odpowiedzi na pytanie o to,
dlaczego w bestsellerowej powieści „Halo, Wikta” portretuje gang grodziski,
odpowiedziała, że dlatego, iż go nie ma. W swojej najnowszej propozycji
przyjrzy się pewnemu małemu miasteczku. I tym razem opowie o tym, czego w nim
pozornie nie ma, a co jest wszechobecne, ale zamiatane pod dywan od pokoleń.
„Zbieg okoliczności” to książka o stygmacie małego miasta, które w gruncie
rzeczy jest wsią. O dobrym imieniu, jakie wcale nie jest dobre. I o dobrych
ludziach, którzy w swej dobroci niczego nie widzą, niczego nie słyszą i żyją
obok siebie w toksycznej symbiozie wyparcia i zapominania. Pisarzewska nie
zdecydowała się na tak bardzo rozbudowaną charakterologicznie panoramę
prowincjonalnego zacofania i grzechów nigdy nie rozliczanych, jak J.K.Rowling w
swym „Trafnym wyborze”, ale uważam, iż dokonała niezwykle trafnego polskiego wyboru tych wszystkich zjawisk i problemów, które rodzimemu czytelnikowi dadzą
więcej do myślenia niż pierwsza powieść dla dorosłych autorki cyklu o Harrym Potterze.
A nawet jeżeli nie dadzą do myślenia, to wywołają pąsy na twarzy i uświadomią
fakt, jak bardzo można być dwulicowym, by zachowywać niewiele znaczące pozory i
wśród pozorów żyć w spokoju.
Tym razem nie życzę autorce
bestsellerowej książki, jaką stała się „Halo, Wikta”, bo źle mi się to słowo
kojarzy. Życzę, by „Zbieg okoliczności” został przeczytany przez tych
wszystkich, którzy nieudolnie oczyszczają sumienia we własnych ścianach,
żyją w wiecznym poczuciu zagrożenia o to, co ludzie powiedzą i ze swymi
rodzinnymi traumami nie robią niczego, powielając toksyczne zachowania rodziców
w tych swoich, jakże podobnych do tego, czego chce się uciec życiu…
Na pierwszym planie nowej
powieści Katarzyny Pisarzewskiej rozgrywa się intryga kryminalna i wokół niej
ogniskować się będzie cała złożona problematyka obyczajowa. Jako kryminał to
pozycja nietuzinkowa; nie wykorzystuje żadnych spektakularnych chwytów, by od
samego początku mocno przykuć uwagę czytelnika. Oszczędnie dozuje makabrę, o
toku policyjnego śledztwa traktuje dokładnie tyle, ile trzeba. Osadza dramat
dwóch morderstw w małym miasteczku w świecie dorosłych i dzieci; w świecie
bezwzględnej walki o dominację, zainteresowanie i o to, by jakiekolwiek skazy
tuszować nad wyraz umiejętnie i bardzo skutecznie. Nie wspomnę o tym, kto w
podwarszawskim Gosztowie pada ofiarą, bo fabuła ma nęcić, zaskakiwać i zwodzić
od samego początku. A krzywdą byłoby dla niej wskazywanie jakichś czytelnych
tropów. Wspomnieć warto jedynie o tym, że śmiercią ukarana zostanie osoba
zaangażowana w czyn społeczny, która swoimi działaniami zburzy spokój. Ten
wypracowany latami wśród mieszkańców, dla których wizerunek i słowo sąsiada to
rzecz święta. A niewiele w tej historii Boga, bo ma w nosie nawet prośbę
oddającej mu swe komunijne kolczyki dziewczynki, która musi dostać w skórę od
losu tak, jak dostaje druga z ofiar, właściwie przypadkowa i niepotrzebna.
Skażona małomiasteczkowym złem nazbyt dosadnie, ale przez to ciekawsza, bo myli
tropy – nie tylko policjantom, którzy starają się dowiedzieć, co takiego dzieje
się w miasteczku, że za cenę spokoju warto przymknąć oczy na wiele. Zbyt wiele.
Rzecz rozpoczyna się rankiem
10 września, kiedy sierżant Maria Gajda po raz kolejny budzi się o piątej nad
ranem, nie mogąc zasnąć i oczekując, aż świat wstanie z nią razem; tą, która
zbyt wcześnie się budzi, zbyt wcześnie stała się doświadczona przez los, nazbyt
wcześnie wydoroślała i dużo za wcześnie uznała, że nic ze swą smutną biografią
zrobić nie może. Maria Gajda, zwana w rodzinie Kurczakiem, jest niepokorną
córką. Trudną i niezrozumianą przez kostyczną matkę, która uwielbia układać
swoim dzieciom życie wedle ustalonego przez nią planu. Maria nigdy się w ten
plan nie wbiła. Surowa matka uznaje, iż żyjąc samotnie i w świecie swoich
rojeń, jej nieudane dziecko osiąga wiek krytyczny, czyli za chwilę stanie się
bardzo starą i bardzo sfiksowaną trzydziestoletnią panną bez wiary w to, iż
można z kimś stworzyć stabilny związek. Maria tymczasem oddana jest pracy.
Notuje w swym karykaturalnym notesiku z dalmatyńczykami Disneya wszystko, co
słyszy oraz to, co sama zrozumie. A rozumie bardzo dużo. Przede wszystkim swoją
samotność. Tylko w niej ugruntowana i tylko z samotności silna, jest w stanie
wydostać się z bagna. A raczej podnieść kotwice i pożegnać się z mieliznami.
„Moje dzieciństwo jest jak kotwica. Chciałabym popłynąć gdzieś daleko, ale
zamiast tego kręcę się w kółko, wciąż w tym samym miejscu”.
Czas zatrzymał się w miejscu
także dla Anity Buras, którą bieg wydarzeń, a może tytułowy zbieg okoliczności
zwiąże silniej z Marią. Dlaczego? Bo wszystko zaczyna się od powieszenia
szczeniaka i Maria ma podejrzenia, iż tego okrutnego czynu dokonało dziecko.
Anita jako pedagog szkolny nie tylko z dziecięcymi problemami ma do czynienia.
Musi walczyć z prostakami jak Walerek, który sra na wszystko. Toczy boje z KIPU
i IPETami (niech te koszmarne terminy zostaną rozpoznane tylko przez
wtajemniczonych). Stara się udowodnić pewnej starej nauczycielce, że jej praca
wychowawcza przynosi więcej szkody niż pożytku, a sama powinna się znaleźć w
muzeum nauczycielskiej emerytury jako eksponat. Myślę jednak, że zasadniczy
problem Anity to fakt, iż nie wie, kim jest do końca i jaką rolę przydzieliło
jej życie u boku męża, brata ciotecznego Marii, zamkniętego w sobie i wycofanego
policjanta, który kryje w swej pamięci tajemnice z przeszłości, o jakich żonie
nigdy nie opowiedział.
Anita czuje się doczepiona
do specyficznej rodziny, w której surowa Irena jest niekoronowaną królową, a
jej dzieci, czyli Maria, Iza oraz Jacek to trzy co najmniej zaburzone osobowości
mogące za swe zaburzenia podziękować matce na trzy różne sposoby. Niewiele
różni się od nich Maciek Buras, który nie może uwolnić się od demonów
przyszłości, by naprawdę pokochać żonę i mieć z nią potomka, na którego Anita
tak liczy. Poznając stopniowo historię Marii i Maćka, Anita zrozumie przede
wszystkim jedną rzecz: „Czasem rodzina bywa zbyt blisko. Niektórzy twierdzą, że
nie może być zbyt daleko”. O tym, jak zatomizowana może być prowincjonalna
rodzina, która od pokoleń kryje w sobie wstydliwe sprawy, przekona się nie
tylko Anita Buras. Pisarzewska tak prowadzi kryminalną intrygę, by zagrać na
bardzo czułych nerwach. Bo to wielopłaszczyznowa historia o bolesnym dorastaniu
w cieniu rodziców, którym nie chciało się już starać. To opowieść o silnych
kobietach i mężczyznach, którzy upadają. Ciut feminizująca, ale mocno prawdziwa
narracja o bolesnych trudach rozumienia przeszłości po to, by pojąć przede wszystkim
fakt, że można uniknąć przeżytych dramatów pod warunkiem, iż… naprawdę się je
przeżyje, oddali od siebie i wyciągnie z bolesnych doświadczeń konstruktywne
wnioski.
To opowieść o kilku
zbiegach okoliczności, jakie prowadzą do nieprzewidzianych konsekwencji.
Faktycznie – jak można przeczytać na okładce – nie jest to powieść w żaden
sposób o tym, co zapowiada w pierwszych rozdziałach. Pisarzewska dokonała
sztuki trudnej, bo zajrzała do prowincjonalnych domów w taki sposób, by odsłonić
z nich to, co współczucia oraz pogardy godne i co dostrzec można nie tylko za
zamkniętymi drzwiami w takim miasteczku
jak Gosztów. Ta książka rozpatrywana w wymiarze symbolicznym jest dość czytelną
przypowieścią o walce z przeznaczeniem i o przeznaczaniu siebie po to, by
odkupić winy. Swoje i innych. A przy zbiegu okoliczności jeszcze je zrozumieć.
Dobra książka, wyraźne pióro, doskonale skonstruowana intryga i pytania, jakie
na długo pozostaną w pamięci. O ile nie zamiecie się ich pod dywan, co do
momentu dramatycznego zabójstwa robili chyba wszyscy, którzy chcieli sobie
stworzyć w Gosztowie raj na siłę. A nikt inny tylko ludzie nawzajem tworzą
sobie kipiące piekiełka typu Gosztów. Czasami chce się coś z tym zrobić, ale
brak odwagi i chęci. Pisarzewska odważyła się na poruszenie kilku znaczących
problemów w wielowymiarowy sposób i starczyło jej chęci, by tę książkę czynić
ciekawą aż do ostatniej strony. „Zbieg okoliczności” obnaża wieloznaczne
rozumienie terminu „żyć życiem ukrytym”. To, co ukryła w tej powieści autorka,
to dość solidny ładunek prawd, które uwierają. Wierzę, że ta książka będzie
uwierać nawet wówczas, gdy z wypiekami na twarzy poznamy tego, kto zabił.
Pamiętać należy, iż nie to jest jednak w „Zbiegu okoliczności” najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz