2013-08-26

"Pornogarmażerka" Hubert Klimko-Dobrzaniecki

Wydawca: W.A.B.


Data wydania: 14 sierpnia 2013

Liczba stron: 190

Oprawa: twarda


Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Austriackie opowieści

Były już “Rzeczy pierwsze”. Świetne. Takie, których się nie zapomina i takie, które jej autor napisał, by ujrzeć samego siebie głębiej, lepiej, przyjrzeć się sobie uważniej. Obecnie mamy rzeczy kolejne. Austriackie. A może raczej oddające to, jak Austrię postrzega ktoś nie tyle wrażliwy na niuanse, co bacznie obserwujący i wyłapujący absurdy, bolączki, traumy. „Pornogarmażerka”, druga książka Huberta Klimko-Dobrzanieckiego wydana w tym roku, to zbiór siedemnastu krótkich opowiadań, dla których austriackość niekoniecznie jest wspólnym mianownikiem. Teksty takie jak „Plagiat” czy „Premiera” zostały napisane raczej dla wąskiej grupy odbiorców i można odnieść wrażenie, że w zbiorze są przypadkiem. Chciałoby się nawet więcej niż dwóch książek dobrego autora w ciągu roku, zatem możemy się tylko cieszyć. Klimko-Dobrzaniecki podzielił się z nami kilkoma intymnymi historiami, kilka na pewno powstało ze zdziwienia, niektóre z gniewu, ale są też melancholijne i makabryczne, jak „Poczekalnia”, której groza nie wynika tylko z czegoś tak przerażającego jak spóźnienie niemieckiego pociągu…

Mamy ponownie garść soczystych opowieści, ironicznych, złośliwych czasami, niejednokrotnie absurdalnych, ale w klimacie tego absurdu nielekkiego. Nad współczesną Austrią zadumał się wagabunda, którego kolejnym domem stał się Wiedeń. Skreślił kilkanaście świetnych obrazków, wplatając w nie emigracyjne bolączki i dużą dozę specyficznego humoru. Ale śmiesznie nie jest. „Pornogarmażerka” w gruncie rzeczy przygnębia, bo jest świadectwem tego, że autorowi chyba w kolejnym miejscu nie udało się zakorzenić. I też pewnie nie o to będzie chodzić.

Pierwsze opowiadanie mówi o dziecięcych, młodzieńczych, pewnie wiecznych traumach Klimko-Dobrzanieckiego. Zimne nóżki przywodzą na myśl zabitego sąsiada. Wojskowa Komenda Uzupełnień nadal straszy, choć nie ma już znaczenia mimo tego, iż – śladem Kostaryki, o której marzy jeden austriacki prowincjusz – Polska z armii raczej nie zrezygnuje. Najgorzej jest z językiem niemieckim. Opanowanie mowy wywołującej lęki może doprowadzić do wielu niepokojących stanów. Zdziwienia, przerażenia, goryczy i pustki. A przecież trzeba się tym językiem posługiwać, by przetrwać w Austrii, by austriackość w jakiś sposób objąć, wytłumaczyć sobie, a może i nam wszystkim, bo przecież po co to pornogarmażeryjne pisanie?

Tekst tytułowy jest o przewrotności losu. O tym będzie ich kilka, ale znaczenie jest szczególne, kiedy poznajemy historię emigranta robiącego karierę - od skubiącego kury w fabryce do gwiazdy filmów pornograficznych. Od dramatu i powagi do rubaszności, kontestacji, oryginalnych rozwiązań fabularnych – tak jest w całym zbiorze. Dalekim od politycznej poprawności, o czym głosi ostrzeżenie na co najmniej – w moim odczuciu – koszmarnej okładce. Obok zwykłych ludzi i zwyczajnych życiorysów pojawią się ci, którzy wzbudzali i wzbudzają kontrowersje różnorakie. Otto von Habsburg, Jörg Haider, Josef Fritzl. Są gdzieś obok zmęczonych porządkiem i rutyną rodowitych Austriaków bliskich obłędu czy też równie obłędnie życie postrzegających gastarbeiterów, imigrantów z piekieł, co zazdroszczą austriackiego bogactwa, porządności i umiarkowania, grożąc i wieszcząc koniec. Takiego choćby świata, w którym mający dobrą pracę informatyk może sobie pozwolić na ekstrawagancję jej porzucenia dla fascynującej dzikości roboty fizycznej. Ot, igraszki dozwolone tylko w państwie sytego socjalu.

Austria jest syta, nieprzyzwoicie bogata i niezwykle… niezrozumiała. A może całkiem łatwa do pojęcia, kiedy uświadomimy sobie, iż każdy kraj ma piwniczki Fritzla i w każdym kraju słucha się czasami nacjonalistycznych mów Heiderów. Klimko-Dobrzaniecki próbuje uchwycić specyfikę kraju, który musi być poprawny politycznie, a pewnie wcale nie chce. Opowiadanie „Dzisiaj pękło niebo” świetnie pokazuje, jak w uporządkowanym świecie niewiele trzeba, by pociągnąć za kilka sznurków i pokierować ku obłędowi. Obłędni Austriacy? Do nich krzyczy serbski emigrant: „Wy, porządni i praworządni, co to dzieci w piwnicach chowacie. Wy, porządni, wierzący katolicy, co to z własnymi córkami dzieci płodzicie. Coście podpalili wszystkie synagogi i wysłaliście w wagonach bydlęcych swoich Żydów na pewną śmierć”. Mocno to wszystko stronnicze, mocno nasycone niepotrzebnymi emocjami, ale autor wychodzi poza stygmat wojny i Amstetten, wskazując jednocześnie inne zagrożenia. Takie, jakie trudno jest wyrazić tym, co nie przepracowali gdzieś jakiegoś czasu na czarno. Nie mierzyli się z własną, przyciągniętą zza swej granicy biedą w kraju, gdzie wypracowano sobie dobrobyt i gdzie wcale nie wziął się on znikąd, ale tego rozgoryczony gastarbeiter na pewno nie zauważy.

„Pornogarmażerka” to zatem Austria z pewnej perspektywy. Bardzo wyraźnie przecież naznaczonej. A poza nią jest charakterystyczna dla Klimko-Dobrzanieckiego lekkość oraz dystans – do samego siebie i zdarzeń, w jakich brał udział lub które obserwował. Boleści, smutki i kompleksy ma też austriacka prowincja (genialna miniatura „Woelfelsgrund”). Mają wszyscy. Bez względu na to, gdzie się urodzili i jak przyszło im żyć. To, co można wydrwić, wydrwić należy. To, z czego się pośmiać, także jest wskazane. Są też refleksje, jakie mogą się rodzić pod każdą szerokością geograficzną i niekoniecznie takie, z jakimi można się zgodzić. To choćby apoteoza zalewania się w trupa jako drogi twórczej w ujęciu bohatera „Stypendium”. Nic to, nie zapowiadam przecież „Pornogarmażerki” jako zbioru opowiadań jednolitych, przewidywalnych, zawsze wywołujących nasz uśmiech dla autora-gawędziarza.

Wracam do tego, o czym wspomniałem na wstępie. Jakkolwiek nie patrzeć na tę publikację, jest trudna trudnością nie tyle bycia w opozycji wobec tego, co politycznie poprawne. To trudność akceptacji czegoś, do czego należy się dostosować. Trudność bycia u siebie tam, gdzie u siebie się nie jest. Opowiadania z „Pornogarmażerki” mają nade wszystko prowokować do przemyśleń i dyskusji. Dlatego cieszę się, że pisarzy takich jak ten wydaje się u nas nawet dwa razy w roku. Nigdy nie będziemy pewni, że poznaliśmy Klimko-Dobrzanieckiego naprawdę. I świetnie, bo wciąż dostajemy wyrazistą prozę, nad którą zawsze warto się pochylić.

3 komentarze:

pietia pisze...

"Trudność bycia u siebie tam, gdzie u siebie się nie jest". To zdanie kapitalnie opisuje codzienne zmagania chyba każdego emigranta, w tym także i moje. Nie zwróciłem uwagi na tę książkę. Tzn. zwróciłem, ale tytuł nieco odstraszył:)

Unknown pisze...

nazwisko tej zakłamanej faszstowskiej świni to hAider, anie heider. btw. bardzo lubię czytać p. Klimko-Dobrzanieckiego.

Jarosław Czechowicz pisze...

Gerard, dzięki za zwrócenie uwagi; już poprawiłem!